[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zawsze przecie zagrzebywa³ w ziemiê piêkneOrmianki.Przewa¿nie oddawa³ matce ziemi na d³ugie przechowanie opas³ych isproœnych dorobkiewiczów, kupców i buchalterów, wiêc mu na dobre obmierzliwidokiem swym i zapachem.Nieraz w nocy wysuwa³ siê z szopy, œmierdz¹cej ¿ywymi kandydatami na trupów niegorzej od umarlaków - i bezmyœlnie zapatrzywszy siê w dal, przepêdza³ czas.Szuka³ swej duszy.Zbiera³ jej rozszarpane szcz¹tki.Dopiero fizyczneprzera¿enie na myœl, jak to on jutrzejszy dzieñ przetrzyma bez sennego dziœwypoczynku, pêdzi³o go z powrotem na pryczê, miêdzy chrapi¹cych i cuchn¹cychwspó³kopaczów.Na ogó³ nie wiedziano o nim, co jest za jeden.Poniewa¿pracownicy sk³adali siê z Rosjan, Gruzinów, Niemców i ¯ydów, a on by³ niecoodmienny od wszystkich tamtych, wyosobniono go z grup mówi¹cych pomiêdzy sob¹przewa¿nie po rosyjsku - pomijano, a nawet umieszczono jakby na z³ej liœcie.Nazwisko Baryka i wzgardliwie okreœlana narodowoœæ Po1aczyszka zros³y siê wprzezwisko Barynczyszka, którego brzmienie nie znamionowa³o afektówprzyjaznych.Samej tej nazwy doœæ by³o, ¿eby Cezary odstrychn¹³ siê od kolegówpo fachu.Oprócz pracowników, zajêtych potê¿n¹ robot¹ od œwitu do nocy na górze trupiej,pl¹ta³ siê tam i wa³êsa³ trzeci jeszcze gatunek istot ¿ywych - ¿ebraki,g³odomory, chorowite kaleki, baby i starcy - s³owem, nêdza miejska i portowa,ci¹gn¹ca za wy¿erk¹ przy wojsku.¯o³nierze tureccy rzucali tej t³uszczyniedogryzione koœci, nadmiar chleba, jarzyn, owoców.W mieœcie Baku by³o topodówczas jedyne miejsce, gdzie mo¿na by³o jaki taki k¹sek do zgryzienia istrawienia pochwyciæ zgrabia³ymi albo dr¿¹cymi palcami.Zarobki wszelkieusta³y, prac¹ nikt siê hañbi³, sklepy by³y pozamykane, ¿ycie samo przygas³o ig³Ã³d potworny królowa³ w pustych i niemych ulicach.Ta to gawiedŸ zg³odnia³ychi spragnionych stêkaj¹c i jêcz¹c zalega³a drogi i rowy, czatowa³a na och³apytureckie i oblizywa³a siê, skoro dym unosiæ siê zacz¹³ z kominów kuchni¿o³nierskich.£azêgi i niedo³êgi usi³owa³y wy¿ebraæ albo i pod- kraœæ cokolwieknawet od pracowników trupiarni, tak sk¹po ¿ywionych.Pcha³o siê to pod ³opaty,przysiada³o jak najbli¿ej, czai³o siê i pl¹ta³o wszêdzie, gdzie go nie posiano.Nie brakowa³o wœród tej zbieraniny notorycznych wariatów, pó³wariatów,jurodiwych, histeryków i pomylonych dopiero co, którzy jeszcze nie otrzeŸwielize strasznych m¹k cia³a i ducha podczas oblê¿enia, bombardowania i rzezi.Któ¿by zaœ wyœledziæ zdo³a³ ³otrów, hapencucyków i hyclów, którzy i tu myszkowali,¿eby coœ zwêdziæ, pomimo niew¹tpliwej kuli w ³eb, karc¹cej chêtkiz³odziejskie.Cezary Baryka w ci¹gu szeregu dni dostrzega³ w t³umie nêdzarzy i nêdznikówpewnego cz³eczynê, który stale trzyma³ siê w jego pobli¿u.By³ to ch³oprosyjski, brodaty i kud³aty, w nieopisanie brudnej rubasze, w armiaku podartymdo ostatniej nitki, czapie z daszkiem, z ³apciami na nogach u koñczynzgrzebnych portasów.Cz³owiek ten zjawia³ siê od najwczeœniejszego poranku idrzema³ na kupie kamieni wyrzuconych przy kopaniu wielkiej mogi³y.Zawsze mia³g³owê opuszczon¹, ukryt¹ w d³oniach, oczy przymkniête i schowane w cieniudaszka czapy nasuniêtej nisko na czo³o, plecy zgarbione.Nikt z ruchliwej ikrz¹taj¹cej siê ci¿by g³odomorów nie zwraca³ na niego uwagi.Sam tylko Cezarymia³ siê w stosunku do tej figury na bacznoœci.Zrazu myœla³ o jakimœprawdopodobnym zamachu czy podstêpie.PóŸniej zmieni³ zdanie, gdy obserwacjawykaza³a, ¿e tajemniczy s¹siad nale¿y do gatunku jurodiwych, lekkich wariatów.Fiksat ten nie zabiega³, jak wszyscy inni, o jad³o i napitek, a siedz¹c naswych kamieniach wci¹¿ coœ poœpiewywa³ samemu sobie.Jak wszyscy ludzienienormalni budz¹ ciekawoœæ w ludziach zdrowych na umyœle, tak samo tenzaciekawi³ Cezarego.Có¿ to za jeden? Czemu sterczy w³aœnie tutaj, a nie gdzie indziej? Có¿ to tamœpiewa pod nosem sobie - nie komu? M³ody kopacz ziemi w chwilach wytchnieniapocz¹³ nads³uchiwaæ.Wy³owi³ uchem jakiœ dŸwiêk monotonny, jednostajny, wci¹¿ten sam, dr¿¹cy, rzewny, ekstatyczny.Ws³ucha³ siê w ten dŸwiêk o jednej porzednia, o drugiej i o trzeciej.Œpiew zawsze by³ ten sam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]