[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Macie oczy, to wypatrzcie same.Jako¿ od tej chwili sto par œlepiów jeszcze zacieklej posz³o na przeœpiegi tropw trop za Jagusi¹, kiej te goñcze za zaj¹czkiem.Ale Jagusia, chocia¿ na ka¿dym kroku spotyka³a te przyczajone, stró¿uj¹ceœlepie, nie domyœla³a siê niczego; co j¹ tam zreszt¹ obchodzi³o; kiej mog³a wka¿dej porze obaczyæ Jasia i topiæ siê w jego oczach na œmieræ.Na organistówkê zagl¹da³a prawie ju¿ co dnia i zawdy w takim czasie, gdy Jasioby³ w domu, ¿e nieraz kiej zasiada³ z bliska i kiej poczu³a na sobie jegospojrzenie, to dziw nie omdlewa³a z luboœci, oblewa³ j¹ war, nogi siê trzês³y iserce ³omota³o kieby m³otem, zaœ indziej, gdy w drugim pokoju naucza³ siostry,to ja¿e dech przytaja³a zas³uchana w jego g³osie niby w tym s³odkim dzwonieniu,a¿ organiœcina spostrzeg³a:- Co tak pilnie nas³uchujecie?- Bo pan Jasio tak prawi naucznie, ¿e niczego nie poredzê wyrozumieæ!- Chcielibyœcie! - zaœmia³a siê pob³a¿liwie.- Abo to w ma³ych szko³ach siêuczy przyrzuci³a z dum¹, wdaj¹c siê w szerok¹ pogawêdkê o synu, lubi³a j¹bowiem i rada zaprasza³a, ¿e to Jagusia chêtna by³a do pomocy przy ka¿dejrobocie, a przy tym czêsto gêsto i przynosi³a co nieb¹dŸ; to gruszek, tojagódek, to nawet niekiej i ose³kê œwie¿ego mas³a.Jagusia wys³uchiwa³a zawdy tych opowiadañ z jednak¹ ¿arliwoœci¹, lecz skoroJasio ruszy³ siê z domu, i ona œpieszy³a siê niby to do matki; strasznie bowiemlubia³a nagl¹daæ za nim z daleka i nieraz przyczajona we zbo¿u lub za jakimœdrzewem patrza³a w niego d³ugo i z tak¹ tkliwoœci¹, ¿e nie mog³a siêpowstrzymaæ od p³aczu.Ale ju¿ najmilsze by³y la niej te krótkie, nagrzane, jasne noce, ¿e kiej jenomatka zasnê³a, wynosi³a poœciel do sadu i le¿¹c na wznak, zapatrzona w niebomigoc¹ce przez ga³êzie, zapada³a w jakieœ przenajs³odsze niezmierzonoœcimarzenia.Upalne wiewy nocy muska³y j¹ po twarzy, gwiazdy zagl¹da³y w oczyszeroko otwarte, nabrane zapachami g³osy ciemnic, g³osy pe³ne niepokoj¹cego¿aru i luboœci, zadyszane szepty liœci, senne, urywane szmery stworzeñ, jakbyst³umione westchnienia, jakby wo³ania, id¹ce kajœ spod ziemi, jakby chichotystrwo¿one, la³y siê w ni¹ dziwn¹ muzyk¹ i przejmowa³y warem, dygotem, zapiera³ydech i prê¿y³y w takich ci¹gotkach, ¿e stacza³a siê na ch³odne, oroszone trawy,padaj¹c ciê¿ko jak owoc dosta³y.i le¿a³a bezw³adnie wezbrana jak¹œ œwiêt¹,rodn¹ moc¹, niby te pola dojrzewaj¹ce, niby te ga³êzie owocem ciê¿arne, nibyten ³an Ÿra³ej pszenicy, gotów siê daæ sierpom, ptakom czy wichrom, bo ju¿ naka¿d¹ dolê zarówno têsknie czekaj¹cy.Takie to mia³a Jagusia te krótkie, nagrzane, jasne noce i takie to te skwarne,rozpra¿one dnie lipcowe, ¿e mija³y kieby sen s³odki, ciêgiem pragniony.Chodzi³a te¿ jak we œnie, ledwie ju¿ miarkuj¹c, kiedy by³ dzieñ, a kiedy noc.Dominikowa czu³a, ¿e siê z ni¹ wyrabia cosik dziwnego, ale nie mog³awyrozumieæ, wiêc tylko siê radowa³a jej niespodzianej i ¿arliwej pobo¿noœci.- Powiem ci, Jaguœ, ¿e kto z Bogiem, z tym Bóg! - powtarza³a z dobroœci¹.Jagusia jeno siê uœmiecha³a, pe³na cichej, pokornej szczêœliwoœci a czekania.I któregoœ dnia ca³kiem niechc¹cy natknê³a siê na Jasia, siedzia³ pod kopcemgranicznym z ksi¹¿k¹ w rêku, nie mog³a siê ju¿ cofn¹æ i stanê³a przed nim,okryta rumieñcem i mocno zesromana.- Có¿ wy tu robicie?J¹ka³a siê strwo¿ona, czy aby siê czego nie domyœla,- Siadajcie, widzê, ¿eœcie siê zmêczyli.Wagowa³a siê nie wiedz¹c, co pocz¹æ, poci¹gn¹³ j¹ za rêkê, ¿e przysiad³a pobok,œpiesznie chowaj¹c bose nogi pod we³niak.Ale i Jasio by³ zmieszany, rozgl¹da³ siê jakoœ bezradnie doko³a.Pusto by³o na polach, lipeckie dachy i sady wynosi³y siê ze zbó¿ jakoby wyspydalekie, wiater Ÿdziebko przegarnia³ k³osami, pachnia³o rozgrzan¹ macierzank¹ i¿ytem, jakiœ ptak przelecia³ nad nimi.- Strasznie dzisiaj gor¹co! - zauwa¿y³, aby jeno zacz¹æ.- I wczoraj przypieka³o niezgorzej! - chyci³ j¹ za gardziel jakiœ radosny lêk,¿e ledwie mog³a przemówiæ.- Lada dzieñ zaczn¹ siê ¿niwa.- Pewnie.juœci.- przytwierdza³a wlepiaj¹c w niego ciê¿kie oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]