[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Bo gdyby.Nie skończył.Padł jak ścięte drzewo, zwinął się w kłębek i przycisnął obie ręce do skroni.Minerwa chciała pomóc jęczącemu głośno osiłkowi, ale ją też dopadł nagły ból.Próbowała dosięgnąć miejsca, w którym, jak jej się zdawało, ktoś zatopił miecz albo sztylet, ale w połowie drogi do kręgosłupa dłoń bezsilnie opadła, a bogini osunęła się na posadzkę.W pół godziny później czterej słudzy Eskulapa wynieśli na noszach bezwładne ciała.Mars, śmiertelnie blady, z twarzą ociekającą potem, jęczał cicho, a Minerwa bełkotała coś bez ładu i składu.Z ust obojga sączyły się cienkie strużki śliny.Drepczący za noszami patron medyków miał mocno zmartwioną minę.Zapomniana amfora z winem, którą dopiero co przynieśli dwaj słudzy, wciąż stała w kącie.– I okazało się, że może jest co świętować, ale nie ma komu – stwierdził Korus.– Czuję, że naszym legionom już nie będzie miał kto błogosławić.– Florus pokiwał głową ze smutkiem.– Ani mędrcom trudzącym się nad papirusami.– Sic transit gloria mundi Romani – podsumował jego towarzysz.EpilogKsiężyc w pełni zalał step srebrną poświatą, a jego promienie rozświetliły tysiącem iskier chybotliwą taflę wód Wielkiej Rzeki.Zwiadowcy, którzy o świcie mieli wyruszyć w drogę powrotną, pracowicie wiosłując pod prąd, mimo wszystko nie zamierzali udać się na spoczynek.Wciąż rozpamiętywali wydarzenia sprzed kilkunastu godzin – a ich myśli były czarne jak bezgwiezdna noc.Długo, bardzo długo siedzieli, milcząc.Od czasu do czasu ktoś wstawał, by dorzucić chrustu do ogniska – a potem znów pogrążali się w zupełnym bezruchu.Nagle Biegnący z Wiatrem poczuł, że dzieje się coś dziwnego.Było to wrażenie podobne temu, które towarzyszyło niedawnym spotkaniom z drapieżnikiem o brunatnych piórach, ale znacznie mniej niepokojące.Tak czy inaczej, syn Czarnego Żółwia zdał sobie sprawę z czyjejś niewidzialnej obecności.– Co znowu? – mruknął, rozglądając się.Jego wzrok przykuły migotliwe płomienie ogniska.To tam znajdowało się źródło niewidzialnej fali wciskającej się w jego umysł.Ognisko sypnęło iskrami.Czerwona poświata jakby zgęstniała, a w chwilę później siedział przy ogniu ktoś, kogo tam wcześniej nie było.Miał niezwykle jasną skórę, włosy barwy płomienia; sprawiał wrażenie śmiertelnie znużonego.Biegnący z Wiatrem zauważył, jak siedzący obok niego Gruni pręży się niby jaguar gotowy do skoku.– Loki? – warknął przybysz ze wschodu.– Czego tu szukasz? Zdradziłeś nas, przystałeś do Asów i Wanów.Odejdź, my ciebie nie potrzebujemy.Nowo przybyły złożył ręce, zakrywając nimi usta i nos, po czym przez długą chwilę patrzył w ziemię u swoich stóp.– Myśl, co chcesz, rób, co chcesz – westchnął w końcu.– Przybycie tutaj tyle mnie kosztowało, że mam mniej sił niż ryba wyrzucona na brzeg.Teraz możesz mnie nawet zabić.Wiesz przecież, że wbrew temu, co sądzi prosty lud, wcale nie jesteśmy nieśmiertelni.Wyzwoleniec Fryngiliusza wstał i spojrzał na Lokiego z góry.– Nas nie obchodzi, że cię boli – powiedział, opierając pięści na biodrach.– Nie prosiliśmy cię o pomoc, a gdyby nawet, to już jest za późno.Bo ty, oczywiście, zauważasz, że coś idzie źle, ale widzisz to dopiero.post factum, jak mawiają Rzymianie.Wcześniej bawisz się jak małe dziecko, co twierdze z piasku buduje nad morzem.Powtarzam ci: nie jesteś nam już potrzebny.Może wcześniej, zanim niektórzy tutaj opacznie pojęli przepowiednię o przybyszach ze wschodu.Ale ty pewnie chlałeś miód z Wotanem!Loki podniósł głowę, ale od razu umknął spojrzeniem w bok.– O wyprawie Fryngiliusza i o tym, że ściga go arabski daimonion, dowiedziałem się za późno – wyjaśnił cichym głosem.– Może to i moja wina.Spodziewałem się wyprzedzić ich łódź.ale nie zdołałem, jak widzicie.I, choć dopiero po wiekach, przepowiednia pewnie się spełni.Człowiek, którego potomkowie to sprawią, już się urodził.Norny tak łaskawie splotły nić żywota jego i jego synów, i synów ich synów, że ominą ich wszelkie niebezpieczeństwa.– No to wracaj tam, skąd przybyłeś! – Gruni postąpił krok do przodu i oderwał dłonie od bioder, jakby zamierzał rzucić się na Ognistowłosego z pięściami.– My tu spróbujemy.Obejrzał się na Biegnącego z Wiatrem i dodał już spokojniej:– Jak mówisz, przepowiednia spełni się chyba dopiero po wiekach.Przez ten czas może coś zdziałamy, coś wymyślimy.Ale bez ciebie.Ty jesteś jak dziecko spragnione zabawek.Oto czym jesteś.Teraz wracaj i nie pokazuj się więcej.Loki głośno przełknął ślinę.– Pewnie tak zrobię.Tylko trochę nabiorę sił.A wam, po tej stronie wielkiej słonej wody, może uda się coś zmienić, a może nie.Może tylko będziecie polować, siać waszą trawę o ziarnach wielkości paznokcia, inni będą wznosić kamienne budowle, jeszcze inni porywać ludzi, by ich pożreć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]