[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uczeń wielkiego Sollegi nie wiedział, skąd i jak przyszedł mu do głowy ten właśnie temat, ale pomysł nie dawał artyście spokoju ani w dzień, ani w nocy.I oto na specjalnie utkanym płótnie powstały nigdy niewidziane w Kertianie komnaty.Ogromne okna wychodziły na zachód.Przy długich, bogato zastawionych stołach ucztowali mężczyźni i kobiety i wszyscy oni byli nieprawdopodobnie, nieludzko piękni.Na odzianych w czerń i purpurę mężczyznach widniał dziwny rynsztunek, którego nikt nigdy nie używał, najwidoczniej musiała więc wykuć go wyobraźnia malarza.Kobiety odziane były w cieniutkie jedwabie w najbardziej wyszukanych i delikatnych barwach, a na łabędzich szyjach i pięknych rękach błyszczały dziwne złocistopurpurowe i fioletowe kamienie.Namalowane tu postacie wydawały się tak żywe, silne, obdarzone czymś, co śmiertelnym nie było dane.Cieszyła je każda chwila ich uczty, ich święta, jakby w głowach wciąż mieli jakąś wojnę, na którą przyjdzie im wrócić.Obraz wydawał się skończony, ale mistrza nie zadowalał.Lewy kąt wciąż był – jego zdaniem – nieudany.Tam przy stole siedział jasnowłosy wojownik, jedyny, który nie pił i nie śmiał się.Wszechobecna wesołość ciążyła mu, choć raczej sam nie wiedział dlaczego.A tym bardziej Diamni Koro nie byłby w stanie wyjaśnić, z jakiej przyczyny namalował Rinaldiego Rakana w taki właśnie sposób.Kiedy mistrz zaczynał swoją „Ucztę”, chciał, aby zabity epiarcha był szczęśliwy przynajmniej naobrazie, jednak przybrany brat znowu objawił swoją krnąbrność.Nie chciał ani się śmiać, ani pić, ani obejmować wspaniałych piękności.Na ramieniu Rinaldiego spoczywała ręka rudowłosej kobiety w ognistych jedwabiach ledwie osłaniających cudowną pierś, ale szmaragdowe spojrzenie nieżyjącego epiarchy utkwione było gdzieś w przestrzeni.O czym myślał? Czego pragnął? I czego chce on, Diamni Koro?Malarz westchnął i niemal krzyknął, gdy pierś i plecy przeszyła mu strzała bólu.To głupstwo, ważne, że musi odgadnąć, czego tu brakuje! Każdy, kto widział „Ucztę Wiecznych”, twierdził, że nic doskonalszego spod ręki mistrza nie wyszło.Nawet Esperador, choć jego zdaniem obrazu nie powinno oglądać pospólstwo, nazwał go największym przejawem ludzkiego geniuszu.I tylko Diamni był niezadowolony, dlatego kazał zanieść „Ucztę” do pracowni.Życie dobiegało końca, a mistrz Koro nie mógł odejść, nie dokończywszy swojego najważniejszego dzieła.Za oknem błękitniało nocne niebo, przypominające porzucone Galtary i jednocześnie zupełnie do nich niepodobne, spadały gwiazdy, śpiewały cykady, dojrzewały jabłka, nad polanami lewkonii krążyły nocne motyle.Ten świat był piękny, Koro nie chciał go zostawiać, ale i tak przeżył bardzo, bardzo długie życie.Wszystko, wśród czego dorastał, w co wierzył, zniknęło.Umierał w innym kraju, w innym mieście, w innej wierze, przeżywszy wszystkich, których znał w młodości.Pozostała mu tylko pamięć i obraz.Cóż więc powinno tam być? Na zapomnianych dziś Abweniuszy, co?!Płomień? Wlatujący przez okno ptak? Posąg? Jeszcze jedno okno, przez które widać wodospad? Nie, nie to! Mistrz próbował i ognia, ikwiatów, i postaci, ale wszystko to tylko przeszkadzało! Zostawić tak jak jest?…Diamni w napięciu wpatrywał się w obraz i nie widział, jak słup księżycowego światła zadrżał i wygiął się, stopniowo przyjmując zarys wysokiej, ale kruchej ludzkiej postaci.Lekka i nieuchwytna stopniowo obrastała ciałem.Po chwili miała już kruczoczarne warkocze, delikatne duże usta, ogromne niebieskie oczy pod ciemnymi łukami brwi, szczupłe dłonie z długimi palcami, ale mimo to kobieta wydawała się być niedostępna i odległa jak odbicie w starym mętnym zwierciadle albo w nocnym oknie.Mistrz nie widział dziwnego gościa, ale jej sobowtór wolno i nieodwracalnie wstępował na obraz – lekki cień, odbicie na srebrzystym, lustrzanym kamieniu.To było to, czego tak długo szukał! Kobieta-fresk, kobieta-widmo, kobieta-pamięć, której nie ma i nie może być w tej przepełnionej radością sali, a która tym niemniej istnieje.Istnieje w sercu Rinaldiego Rakana, przyjaciela i brata Diamniego Kora, Rina, który zginął w galtarskich podziemiach ponad pół wieku temu!Przez mgnienie oka stary malarz żałował wymyślonej przez siebie rudowłosej kobiety, takiej pięknej i takiej niepotrzebnej.Ona lgnie do Rinaldiego, ale on należy do innej, nieuchwytnej i nietrwałej, z niebieskimi niespokojnymi oczami.On należy do swojego świata i siebie samego i wcześniej czy później odnajdzie drogę do domu, nawet jeśli będzie musiał przejść przez piekło i wrócić na cmentarz.Właśnie dlatego Rino żyje, jedyny ze wszystkich zebranych w tej zalanej światłem zmierzchu komnacie.Żyje, ponieważ nie zaznał spokoju, nie zapomniał o tym, co to ból, nie zapomniał tęsknoty za niespełnionym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]