[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Praca może poczekać.Administratorka królewskiego metalurga, pana na Baszcie, wracającego z trzymiesięcznej podróży na Anthipodes do domu, odrzuciła do tyłu głowę i głośno się zaśmiała.Ma taką skórę jak ja, myślała Thalis o czarnych, krótko ściętych włosach, kiedy ze spuszczonym wzrokiem, usuwając się wszystkim z drogi, wracała do swoich zajęć w ciemnych korytarzach pomieszczeń gospodarczych, należących do kompleksu zabudowań Baszty.* * *Siedząc w mosiężnej wannie, wspartej na czterech nóżkach stylizowanych w kształt rybich płetw, patrzył za zabezpieczone kratami okno.Woda była biała od mydlin.– Thalis! Dziewczyno, czy do ciebie już nic nie dociera?!Drgnęła, słysząc głos pani Salome.Skuliła się jeszcze bardziej.– Tak, pani.Przepraszam, pani.Salome Jesabel przechadzała się po przestronnym pokoju na drugim piętrze dormitorium, do którego wcześniej kazała zanieść wannę i kolejne cynowe wiadra parującej, gorącej wody.Przewiewną suknię zamieniła już na coś – jeśli to w ogóle możliwe – bardziej przewiewnego, na szyi zawiesiła prosty naszyjnik z białego złota.Thalis wbiła wzrok w cieniutki jak włos łańcuszek oplatający opaloną kostkę Salome Jesabel.Służki omywające dzikiego już wyszły.Teraz w pokoju zostały tylko one dwie – i wielkolud w wannie.Od początku kąpieli siedział tyłem do nich, nieporuszony.Gęste czarne włosy lśniły od wody.Jego ciemna śniada skóra miała barwę mosiężnych ścianek wanny.Patrzył za okno.Ciężkie kotary rozsunięto szeroko, okna uchylono, do pokoju wpadało jasne światło.– Zostałaś tu przywołana przez pana hrabiego, ponieważ jak twierdzi, znasz jego mowę.No jak, prawda to? I ty, i on pochodzicie ponoć z Antypodów?Nie podnosząc wzroku, Thalis skinęła głową.– Zatem na co czekasz? Powiedz coś.Thalis chrząknęła.Po plecach spłynęła jej nieprzyjemna, zimna kropla potu.– Ale pani, ja.– Znasz czy nie? Po co cię karmimy, jeśli nie jesteś przydatna nawet w najprostszej sprawie?! – Salome Jesabel przerwała swój niby frywolny spacer po pokoju.Czekała.„Znasz czy nie?” Thalis głośno przełknęła ślinę.Jak to było dawno, jak dawno.Odchrząknęła.– Jak się nazywasz? – podnosząc spojrzenie, zwróciła się gardłową mową do mężczyzny w wannie.Czy się jej wydawało, czy nieznacznie drgnął?– No, coś mu powiedziała? – nie wytrzymała Salome.– Jeszcze chwilkę, pani.Najpierw cicho i nieśmiało, niezręcznie, przypominając sobie słowa i odszukując w pamięci zasady dawno nie używanej składni – Thalis zaczęła mówić.Jak się nazywa, skąd pochodzi, jak tu dotarł, czy ją rozumie, czy potrafi mówić? Same oczywistości, jednakże wypowiadanie chrapliwych, gardłowych zgłosek już po chwili zaczęło sprawiać dziewczynie dziwną przyjemność.Więc mówiła, nagle bojąc się przerwać, smakując na drapiącym, nieprzyzwyczajonym gardle dawno zapomniane brzmienie.– I co, Thalis? No mówże, co on tak milczy?!Ocknęła się.– Ja.Nie wiem, pani.– A, taki z was pożytek.– Salome Jesabel fuknęła tylko, w powietrzu zawirowała szeroko wycięta na udzie spódnica, nie przystojąca zupełnie kobiecie na jej stanowisku.Oczywiście nikt nie ośmieliłby się zwrócić jej z tego powodu uwagi.Kobietom na jej stanowisku uchodziły gładko dużo poważniejsze rzeczy.– Nic nie mówi? Nie mówi? A niech nie mówi! Może mnie to obchodzi?! – gniewnym krokiem podeszła do stolika postawionego przy wannie, roztrącając zgromadzone tam przybory gwałtownie podniosła długi, ostry kształt.– A niech martwi się król! Co mnie to obchodzi?!Trochę zbyt nerwowo schwyciła czuprynę dzikusa, pierwsze czarne kłęby same wsunęły się między ostrza dużych nożyc.Pisnęła, kiedy poczuła, jak nadgarstek miażdży jej potężna dłoń.Dziki, ciągle siedząc, wolno zwrócił się w stronę Salome Jesabel.Kobieta zdławiła westchnienie.Biała od mydlin woda falowała między ciężkimi mosiężnymi ściankami.– Nie, zostaw!.Proszę.– Thalis wielokrotnie zastanawiała się, skąd wzięła się u niej ta nagła śmiałość.Ale to później, nocą, na swoim łóżku w szepczącym oddechami śpiących pokojówek pomieszczeniu dla służek.Gdyby zaczęła zastanawiać się teraz, nie zdołałaby wykrztusić nawet słowa.– Proszę.Pani Salome nie chciała ci zrobić nic złego.Wielkolud parsknął.Thalis z wrażenia zaniemówiła.– Wiem, dziewko.– Dziki wolno wymówił te słowa.Choć w wielkiej dłoni nadal trzymał cieniutki patyczek nadgarstka Salome, patrzył teraz w oczy Thalis.Pobladła administratorka Baszty stała bez ruchu, nie wiedząc, o czym rozmawiają obok.Gdy Thalis zobaczyła wpatrzone w nią czarne węgle źrenic, serce podjechało jej do gardła.– Pani Salome.– Nie obchodzi mnie, co mówiła ta stara krowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]