[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ollie trąciła mnie lekko w bok, więc odwzajemniłem się jej czułym klapsem.Od razu, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zaczynasz mieć do Dzieci ojcowski stosunek.Pryn skończyła przekazywanie, poklepała na ostatek Ossiego i skinęła na mnie głową.Podpłynąłem do niej natychmiast.Wynurzyliśmy się oboje tuż przed Noem.— Wskakujcie w swoje kombinezony, Dzieci.Chcę wykorzystać jak najwięcej światła dziennego — powiedział.W szatni zadrżałem lekko, gdy wilgotny kombinezon przylgnął do mej skóry jak rozpłatana rają.Ciarki mnie przechodzą na myśl o włażeniu do wody, w której nie widać dna pod stopami, a powrót do Miasta, praprzyczyny moich fobii, bynajmniej ich nie wyleczy.Pamiętam ów dzień, który dokonał przełomu w moim życiu zawieszając je niemal na włosku.Miałem trzynaście lat, gdy Kalifornia odpadła z kontynentu, aby zasiedlić, się nową populacją — rybią.Pamiętam również ową wielką kampanię na temat, iż jesteśmy pierwsi wśród stworzenia — być może jakiś bóg płodności został spostponowany tym brakiem wiary.Doprawdy trudno mi orzec.Wiadomo mi tylko, że gdy nastąpił Potop, wszystko zostało zmiecione z szelfu niczym chińska porcelana.IIByłem właśnie w szkole, która leżała u stóp jednego ze stromych wzgórz rozsianych jak pryszcze po Mieście.Ściślej mówiąc biegłem przez podwórko szkolne z poleceniem od nauczyciela.Ziemia zakołysała się pode mną, oczy niemal wylazły mi z orbit, jak gdybym to ja, a nie ona, uległ atakowi konwulsji.Przylgnąłem do niej całym ciałem, czując głuche pulsowanie jej serca, tuliłem się do tej, która postanowiła strząsnąć mnie ze swego grzbietu.Pęknięcia jak czarne zielsko rozpościerały włoskowate korzenie na murach budynku szkolnego.Korzenie rozrosły się wszerz, część ściany runęła obnażając drgające wnętrzności szkoły.Zasłoniłem głowę i zwinąłem się w kłębuszek, żywiąc nadzieję, że niszczyciel — kimkolwiek byłby — nie dosięgnie mnie.Szkło z brzękiem rozpryskiwało się o bruk.Dzwonek, w którym nastąpiło krótkie spięcie, róż jęczał się przeraźliwie.Beton pękał z łoskotem, ktoś krzyczał.Potem rozległy się przenikliwe zawodzenia dzieci, prawie natychmiast zagłuszone przez rumor walącego się budynku.W chwilę później na gruzach szkoły zapanował spokój, tylko dzwonek nie przerwał swego lamentu.Rozkasłałem się w gęstym kurzu przyćmiewającym słońce.Zdumiała mnie panująca wokół cisza.Na miejscu, gdzie przedtem była szkoła, pozostało tylko drgające rumowisko.Tu i ówdzie powyginane stalowe pręty wystrzelały w niebo ostrzegawczym gestem.Podczołgałem się bliżej rozchlapując kałużę, która powoli wypływała z umywalni.Usiadłem na dużym betonowym bloku, opierając się jedną ręką o drzwi umywalni, wciąż jeszcze sterczące nad ruinami.Byłem sam pod ołowianym, ciemnoszarym niebem, kurz z rozwalonych murów wciskał mi się do nosa, dym z płonących w sąsiedztwie domów gryzł w oczy.Ludzie krzyczeli na ulicach, jedni o pomoc, inni wołając kogoś, a we wszystkich głosach dźwięczało błaganie zabłąkanego psa.Nagle, w ułamku sekundy zgilotynowanego czasu, wrzaski zbiegły się w jedno słowo — WODA! Dygot ziemi wzmógł się, Neptun rozpętał panikę.Gdy ujrzałem szklistą ścianę wody wznoszącą się nade mną, przywarłem z całej siły do drzwi leżących na rumowisku.Kryształowozielonkawa powierzchnia wody poznaczona była liniami niby pień drzewa.A na tej powierzchni zastygłe krzesła, konary drzew i czyjaś ręka w pustym powitalnym geście.Zacisnąłem mocno oczy i przylgnąłem twarzą do drzwi, gdy brzeg fali otarł się o mnie.Ciężar wieków przygniótł mnie do desek, zrozumiałem, co czuł Jezus, święty Krzysztof i inni ofiarni skazańcy.Wstrzymałem oddech, gdy ocean zamknął się nade mną, czując, jak zużyte powietrze toruje sobie drogę z mych płuc do tchawicy.Widziałem małe bąbelki wylatujące z moich ust niby okrzyki.Byłem absolutnie sam w ciemnym, brudnym świecie, nie mogłem oddychać, dostrzegałem tylko paprocie wirujące w wodzie jak frygi i upiorne usta domów rozwarte w bezgłośnym krzyku.Nagle wychynąłem na świeże powietrze, chwyciłem oddech, unosząc nieco głowę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]