[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wewnętrzne oświetlenie natychmiast przygasa, a odgłos tłumu wzrasta o kilka decybeli.Uświadamiam sobie, że nie jestem w stanie rozróżnić pojedynczych twarzy ani nawet poszczególnych ciał.Najzwyczajniej jest tu za dużo ludzi, by to ogarnąć rozumem.Tłum zlał się w jedną olbrzymią tektoniczną płytę z ludzkich ciał.–Rob, gotowy? – odzywa się w moim uchu ledwo słyszalny głos technika.–Tak.–Strasznie dużo dziś ludzi.Dasz radę?Sześćdziesiąt nakładających się na siebie kanałów i jedna konsola przekaźnika między Jain a jakimś, skromnie licząc, milionem napalonych i spoconych widzów?–Pewnie – odpowiadam.– Bez problemu.I niemal natychmiast nie jestem tego aż taki pewien.Nieoczekiwanie uświadamiam sobie, jak mocno ściskam krawędzie konsoli.Wysiłkiem woli wymuszam na palcach poluzowanie chwytu.–W porządku – mówi technik.– Ale jeżeli coś pójdzie nie tak, to tniesz.Dobra? Wygaszasz do zera.–Dobra.–W porzo – stwierdza.– Poczekaj chwilę.Panna Snow chce się przywitać.–Halo, Robbie?–Taaa – odpowiadam.– Powodzenia.Przez zakłócenia w słuchawkach nie mogę zrozumieć jej słów.–Powtórz, proszę – mówię.–Kamienia nie można złamać.A przynajmniej nie tak łatwo – mówi i rozłącza się.Do rozpoczęcia zostało dziesięć sekund.Wpatruję się w niezliczony tłum.Skąd, zastanawiam się, miejscowi logistycy wytrzasnęli niemal milion opasek do przekaźników na głowę? Wiem, wiem.To złudzenie, ale przez mgnienie oka dostrzegam purpurową sieć transmisji mocy, sięgającą z mojej konsoli do milionów zebranych tu głów.I nie wiem dlaczego, ale nagle łapię się na tym, że sięgam ku osłonce przykrywającej awaryjny wyłącznik mocy.Powstrzymuję jednak dłoń.Oświetlenie gaśnie i jedynym źródłem światła w Central Arena stają się tysiące znaczków nad wyjściami awaryjnymi oraz lampki przy sprzęcie zespołu.Wtedy Moog Indigo wpadają na scenę, a tłum zaczyna wrzeszczeć w oczekiwaniu.Grupa odnajduje swe instrumenty w znajomej ciemności.A tłum już szaleje.Hollis przesuwa dłonią po konsoli koloru i wystrzeliwuje nad tłumem rozszerzające się, pulsujące, koncentryczne sfery w intensywnych barwach podstawowych: czerwonej, żółtej i niebieskiej.Zaczynamy od podstaw.Czerwień.Syntezator Nagami wyrzuca z siebie wulkaniczną feerię nut, przypominają wręcz wrzącą lawę.A wtedy pojawia się Ona.Na samym środku sceny.–…kocham was.Każdego.Słysząc te słowa, tłum zaczyna wyć.Rozpoczynam wypełnianie.Dokładam cztery kolejne niskopoziomowe kanały.–…gotowi.A wy?Też są gotowi.Dokładam kolejne dziesięć kanałów, a następnie dwa wyciszam.Jak na mój gust, wszystko zaczyna narastać trochę za szybko.Delikatna siateczka otaczająca jej ciało zdaje się błyszczeć czymś więcej niż tylko odbijanym światłem.Jej skóra już lśni od potu.–…zaczniemy powoli.A potem polecimy na całość.Dobra?–TAAAAA! – równocześnie wydobywa się z miliona gardeł.Widzę, jak nieznacznie się zatacza.Nie wydaje mi się, bym wypełniał ją za bardzo w zbyt krótkim czasie, ale i tak wyciszam kolejne dwa kanały.Moog Indigo podejmują jej sygnał i zaczynają grać.Hollis wysyła w obszar kopuły dymiącą bladość wolno płonących liści.A wtedy Ona zaczyna śpiewać.I napełniam ją tłumem.I przekazuję ją w publiczność.Space and timeMeasured in my heartXWcześniej tego popołudnia:Jain, kreśląc ramieniem zamaszysty łuk, mówi:–Właśnie tu dorastałam.Góry napawają mnie przerażeniem.–Dokładnie w tym miejscu? Zaprzecza ruchem głowy.–Nie, ale było tam prawie tak samo jak tutaj.Mój ojciec hodował owce.Jakieś sto mil stąd na północ.–Znaczy, wysoko w górach?–Taaa.Naprawdę na zadupiu.Ojciec zdołał przekonać samego siebie, że był tu jednym z pierwszych osadników.A tak naprawdę był jedynie zwolnionym z pracy inżynierem lotnictwa z Seattle.Przez chwilę wiatr chce nas obedrzeć ze skóry; włosy Jain łopoczą, a ona potrząsa głową, usuwając je sobie z oczu.Zamykam ją w schronieniu swoich ramion, otulając nas moim płaszczem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]