[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odchodził godnie, jak przystało na rasowego psa.Gazda Józa zarzucił dogorywające ścierwo na plecy i powlókł się chybotliwym krokiem ku chałupie.- Dlaczego on to zrobił? - zachodził w głowę pan Domniepodobny.- Przecież wydawało się, że lubi tego psa.Dziwni ci tutejsi ludzie!Kazimierz Sowirko „Rusek”Wyróżnienie w kategorii prozy literackiejW sierpniu 1944 roku, kiedy wojska sojusznicze - idące ze wschodu - przystępowały do wyzwolenia Sandomierszczyzny spod okupacji hitlerowskiej, Maria Stokowska skończyła właśnie dwadzieścia lat.Była zatem jeszcze całkiem młodą dziewczyną.Wyglądała jednak jak jabłoń, która wiosną zapowiada się dorodnie i zielono, a żółknie i marnieje latem pod wpływem suszy.Wojna i okupacja zrobiły swoje.Mieszkała nadal w domku (na przedmieściu Sandomierza), który był niegdyś w miarę wygodny i dostatni; dopóki żyli w nim obydwoje rodzice.Odchodzili kolejno i dom stopniowo podupadał.Teraz brakło w nim przede wszystkim rodzinnego ciepła - wszak nie było już rodziny.Samotną dziewczynę dom straszył ogołoconymi pokojami, pustawą kuchnią, chłodem i głodem.Postrzelony w ostatniej kampanii, ukazywał słońcu szpetotę jasnych tynków, upstrzonych niby piegami dziurami od kul.Z poszarpanym przez pociski dachem zawodził z wiatrem nad swoim losem, a monotonną modlitwą w ulewach upraszał deszcze, by nie powiększały rozmiarów zacieków na sufitach i ścianach pańskich pokojów.Epitet ”pański” przylgnąć miał odtąd w opinii nowych władz do tej resztki świetności budownictwa ”burżuazyjnej Polski” i będzie też ciągle wtykany do rodowodu Marysi.Matka bowiem pochodziła z rodziny ziemiańskiej, zasobnej i bogatej, ojciec - z dziada pradziada inteligent - być może dlatego z łatwością piął się po szczeblach kariery wojskowej, aż w sierpniu 1938 roku doszedł do stopnia kapitana.Jak przystało na głowę rodziny, ojciec zginął najpierw - w 1940 roku.Z historii wynika, że walczył krótko.We wrześniu 1939 ze swoją jednostką cofał się pod naporem wojsk niemieckich z zachodu na wschód; doszli aż na Wołyń.Tu omal nie wpadli w ręce bolszewików, którzy parli ze wschodu na zachód.Cudem wyrwali się z okrążenia i przez Rumunię przedarli się do Francji.Zasilili organizującą się tam właśnie polską Brygadę Strzelców Podhalańskich, z którą potem wyruszyli do Norwegii, pod Narvik.Zginął nad Bejsfiordem.Był jednym z pierwszych Polaków poległych, w walce pod Narvikiem.Żona dowiedziała się o śmierci męża dzięki konspiracji.Od roku wyprzedawała sprzęty i meble, aby przeżyć, teraz zdecydowała się ostatecznie: zaczęła szmuglować ze wsi rąbankę i słoninę, a z czasem przenosić również zakazaną ”bibułę”.Dwa lata trwał ten proceder; wychodziła cało z każdej opresji.Już zaczęła wierzyć w swoją szczęśliwą gwiazdę, aż pewnego razu, zmuszona do przemykania się do domu po godzinie policyjnej, wpadła wprost na patrol niemiecki.Nie zatrzymała się na wezwanie, próbowała uciekać; padła od pierwszego strzału.O znalezionych przy zabitej gazetach patrol zawiadomił Gestapo.Panowie spod znaku trupiej główki zabrali trefny materiał, a zwłoki kobiety pozostawili na przynętę.Polacy, kimkolwiek by nie byli, zwietrzyli zasadzkę.Po kilku dniach i nocach bezskutecznego czekania gestapowcy nakazali służbie miejskiej sprzątnąć trupa nieznanej osoby i pochować.Ostrzeżona córka nie poszła nawet na prowizoryczny grób matki w obawie przed wpadką.Być może, ocaliła w ten sposób wówczas własne życie, oszczędziła cierpień sobie i innym.Nie pozostało jej teraz nic innego, jak pójść w ślady matki.Z bibułą udawało się, z handlem było gorzej.Nieraz cierpiała głód.Żarły ją wszy, aż przyprawiły o tyfus; zmagała się ze śmiercią, która czyhała na nią w chorobie.Pomagali jej ludzie i uratowali.Było to zaledwie kilka miesięcy temu.Snuła się po mieszkaniu nazbyt słaba i wycieńczona jeszcze, by się mogła zająć czymkolwiek na serio, gdy w gorące sierpniowe dni 1944 roku nastała ofensywa i rozszalały się nad miastem moce piekielne.Gdy po kilku dniach walki ustały i do rozkołysanego hukiem domu wdarła się znienacka cisza, wraz z nią wtargnęli wyzwoliciele.Ilu ich było, nie wie.Szorowali po pokojach jak szczury w poszukiwaniu żarcia.Węszyli, co by zwędzić i darli wszystko, co wydawało się wartościowe.Przekrzykiwali się przy tym i kłócili.Jej zagrozili automatem i kazali otwierać szuflady i skrytki.Popychali ją i poszturchiwali.Nagle, w jednej chwili, została kopniakiem zwalona na podłogę; jakby ją kosą ścieli.Pociemniało jej w oczach, w skroniach uczuła ostry ból.Zanim zdążyła wyczuć ciepły strumyk krwi na twarzy, już zdarli z niej sukienkę, jednym mocnym szarpnięciem rozerwali majtki; dwóch brutalnie rozdzierało kolana.Szarpała się konwulsyjnie - bezskutecznie.Zabrakło sił! Któryś z oprawców butem rozgniatał jej piersi i przygważdżał do ziemi, aż zabrakło tchu.Oczy zasnuwała czerwona mgła, bolała głowa, uwierały miażdżone piersi.Ogarniała ją ciemność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]