[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak więc już od lat dziesięciu na całym świecie po pięciu dniach pracy następuje pięć dni wypoczynku.Potem znów praca pięciodniowa.To prawo powszechne.Natomiast każdy pracuje piętnaście godzin dziennie, z kwadransem przerwy około trzeciej i przymusową dawką narkotyku o szóstej - żeby mógł wytrzymać.I wytrzymuje.Rad nierad.W takim oto żyję świecie od lat trzydziestu pięciu.Nie winszuję sobie tego bynajmniej.Ale co robić? Jedynie autorzy opowiadań fantastyczno-naukowych z dziecinnym uporem bają od trzech stuleci o podróżach w czasie.Iluzja, iluzja.Aż do dziś nikomu nie udało się jeszcze opuścić swoich czasów.W pewnym sensie to bardzo dobrze, gdyby bowiem zorganizowano wycieczki w przeszłość albo przyszłość, klasą turystyczną lub nawet pierwszą, mało kto pozostałby w tej naszej wariackiej epoce.Trzeba więc pogodzić się z istniejącym stanem rzeczy, założywszy, że zmienić go nie sposób.Tytułem pocieszenia pozostała nam umiejętność rezygnacji, którą odziedziczyliśmy po naszych prarodzicach - oraz króciutkie maksymy, jakie ukuł sobie twórczy umysł ludzki.Życie jest życiem.Póki żyjemy, nie traćmy nadziei.Trzeba się przystosowywać.Jak sobie pościelesz, tak się i wyśpisz.Hańba temu, kto kiśnie brzydko.W jedności siła.Na bezrybiu i rak ryba.I tak dalej.Drobnym kroczkiem, ze słówkami pełnymi rezygnacji na ustach, wędrujemy od kołyski do grobu.A zresztą cóż - mógł sobie ktoś żyć przed narodzeniem Chrystusa, mógł za Karola Wielkiego, mógł w dziewiętnastym albo dwudziestym drugim wieku; i tak zdechł, na to nie ma rady.Po cóż rozmyślać o lepszym życiu, skoro tak czy inaczej śmierć jest przymusowa i zła? Z tego względu nie warto sobie nawet wyobrażać żadnych zasadniczych przeróbek.Lepiej nie myśleć o tym za wiele i przyjmować rzeczy takimi, jakie zsyła nam los.I uśmiechać się na przykład, skoro jutro zaczynam dni wolne.Pięć dni wypoczynku, które spędzę wśród wrzawy relaksowych audycji (zwanych „Pewność i zaufanie”) albo na drogach zaczopowanych autami, lub oglądając widowiska namolnie pstrokate, nie relaksujące, lecz laksujące, które tysiącami i permanentnie walą się na człowieka pracy.Chyba że spędziłbym swój parodniowy urlop na innej planecie.Planecie spokojnej, ponieważ ludzka wrzawa nie zdołała jeszcze zapaskudzić wszystkich galaktyk.Myślę o tym - i wydaje mi się to rozwiązaniem pozornym, oczywiście banalnym, ale możliwym do przyjęcia.A trzeba dodać, że od dwóch tygodni nie ruszyłem się na krok poza Ziemię, to zaś odbiło się już niekorzystnie na moim zdrowiu.Zmiana klimatu winna posłużyć mi wspaniale.Skoro powziąłem decyzję, pozostał mi już tylko problem czysto formalny.Wystarczy pójść pod wiadome wszystkim adresy, podążyć za strzałkami i napisami wskazującymi kierunek, od których roi się na tym świecie, zapłacić gotówką - i wszystko dokona się bez najmniejszych kłopotów, nasza bowiem planeta ma w swoich trzewiach kółko administracyjne naoliwione tak wybornie, że nawet bałagan zorganizowaliśmy subtelnie, doprowadzili do perfekcji, precyzji.Zjadłszy więc, by nie tracić czasu, potrawę zawierającą wszystko-w-jednym, idę do agencji Pooka, odwiedzam dział światów pozaziemskich, na trzecim piętrze - gdzie dekoracje z „mobilów”, efektów świetlnych i plam abstrakcyjnych komponują się w harmonię wieczystego gwiezdnego concerto, zachęcając niezdecydowanych.- What can I do for you? - pyta młoda kobieta, świadoma faktu, że od wielu stuleci Amerykanie podróżują chętniej niż inni.Dziwi mnie to jednak, ponieważ nie wystroiłem się w krawat zagraniczny.- 1 should be glad przejrzeć kilka prospektów - odpowiadam, żeby poinformować ją raczej delikatnie, iż angielszczyzna nie jest moim językiem ojczystym.- A jak chciałby je pan obejrzeć? - pyta troskliwie.- W telewizji fuli color? Obraz wypukły w aparacie HiFi 3D? W odoroskopie? A może woli pan wejść do kabiny audycyjnej i wysłuchać naszych katalogów mówionych?- Wystarczą mi prospekty drukowane.Młoda kobieta wręcza mi plik prospektów - wręcza z miną osoby, która instynktownie nie ufa klientom nie-grymaśnym, a przy tym nie korzystającym zbyt chętnie z cudownych wynalazków epoki.Warto wspomnieć, że ludzie czytują dziś już tylko w nader rzadkich wypadkach, obraz bowiem i dźwięk rządzą niepodzielnie.Przeglądając prospekty wpadam w konfuzję.Co za rozmaitość! (Co za możliwości!) Od czasu, jak ludzie wyruszyli na podbój gwiazd, wybór podróży proponowanych przez agencje urósł do wymiarów przerastających, wydawałoby się, możność naszego pojmowania.Dokąd się udać? Bo wciąż jeszcze najtrudniej powziąć decyzję.Skoro jednak mam pięć dni przed sobą, siedzenie na Ziemi poczytywałbym za absurd.Usiłuję przeprowadzić selekcję, rozpatrzyć się w tym wszystkim, ale naprawdę to już po kilku sekundach wszystko zaczyna tańczyć mi przed oczyma i mieszać się.Widzę głównie pstrokaciznę, bo technicolor tak skutecznie zawładnął naszym światem, że zastanawiamy się, jaką na tej planecie barwę ma noc: białą czy czarną? A kredowy papier prospektów nie mniej niż quadrichromia podnosi często sztucznie urok tych lub owych krajobrazów, które w rzeczywistości okazują się mniej urzekające niż na stronicach katalogu.Dotyczy to naturalnie znanych mi już planet, gdzie nigdy więcej nie postawiłbym nogi.Przyglądam się, wodzę palcami po stronicach, gdzie figurują pejzaże wypukłe, wącham pejzaże olfaktywne, usiłuję marzyć, tworząc na swój prywatny użytek czarowne miraże.Ale na próżno.Kto chce oddać władzę rojeniom, musi mieć świadomość, że wszelka rzeczywistość jest nieosiągalna.A to naturalnie nie wchodzi w rachubę: rzeczy nieosiągalne nie istnieją już, nie ma nawet niemożliwych.Muszę jednak zdecydować się zaraz, bo większość rakiet wyrusza między dwunastą a pierwszą w południe.Nie ma co nawet myśleć o planecie K.02, gdzie w tej chwili przeprowadzają doświadczenia atomowe w ramach wielkich manewrów wiosennych.T.23 przypomina mi nudne zeszłoroczne wakacje wśród aury szaromlecznej, cukrowanej i mdłej, a tak mrocznej ponadto, że do dziś zastanawiam się, czy świat ów w ogóle obdarzono pejzażem.Na podstawie prospektu U.11 wydaje się bardziej kusząca, ale puszczają tam jedynie gruźlików.Powaby G.34 nie są mniejsze i dałbym się z pewnością namówić, gdyby agentom Paramountu nie strzeliło do łbów przekształcić jej pejzaż w nie ustający spektakl: dźwięk, aromat i światło.Na 0.8 rozpanoszył się rasizm - numerus nullus dla białych.A na H.54 trzeba czekać do zimy, tamtejsze larwy bowiem wydzielają na wiosnę kleisty śluz, którym pokrywa się wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]