[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Elektryczność dawała wiele możliwości.Mniejsze, słabsze i ciemniejsze zwoje sięgały także do Marthy.Kobieta spojrzała na swoje stopy.Kiedy uniosła nogę, obwód został przerwany i linie mocy zgasły.A potem pojawiły się nowe, gdy opuściła stopę.Kontakt z Marthą był zatem przerywany i niepewny.Ale sanie z ciałem Burton pozostawały w stałym kontakcie z siarkową powierzchnią Io.A dziura w czaszce Burton zapewne przypominała infostradę prosto do jej mózgu.Bo przecież Martha wypchała ją zestalonym dwutlenkiem siarki.Przewodnikiem prądu, na dodatek bardzo mocno schłodzonym.Doprawdy Martha nie mogła bardziej ułatwić Io zadania.Zmieniła ustawienia wizjera, by znowu pokazywał rzeczywiste, rozmyte barwy.Efekty specjalne rodem z Disney Virtual zbladły i zgasły.Ostrożnie Martha zaczęła akceptować hipotezę, że głos, który słyszała, nie był wytworem jej urojeń, lecz zjawiskiem rzeczywistym.Że Io potrafiła nawiązać kontakt z Marthą Kivelsen.Że Io to maszyna.Zbudowana przez.No właśnie.Kto ją zbudował?Klik.- Io? Słyszysz mnie?- Wsłuchaj się w nocną ciszę.Niebiańskich chórów śpiew.Edmund Hamilton Sears.- Ta-ak.Cudownie, świetnie.Słuchaj, jest coś, o czym chciałabym się dowiedzieć trochę więcej.Kto cię zbudował?- Ty.- Więc to ja jestem twoim stwórcą, tak? - upewniła się Martha przebiegle.- Tak.- Jak wyglądałam, kiedy do ciebie przychodziłam?- Tak.Jak.Chciałaś.- Czy oddychałam tlenem? Metanem? Miałam anteny? Pancerz? Skrzydła? Ile kończyn? Ile oczu? Ile głów?- Jeżeli.Chciałaś.Tyle.Ile.Chciałaś.- Ile mnie jest tu teraz?- Jedna.- Pauza.- Teraz.- Ale byłam tu wcześniej, tak? Albo raczej ludzie tacy jak ja.Ruchome inteligentne formy życia.I odeszli.Jak długo mnie nie było?Cisza.Martha zaczęła jeszcze raz:- Jak długo.- Bardzo długo.Samotność.Tak wielka.Przez długi.Czas.***Krok, szarpnięcie.Krok, szarpnięcie.Krok, szarpnięcie.Ile stuleci minęło od początku tej wędrówki? Zdaje się, że wiele.Znowu była noc.Martha czuła, że ramiona zaraz jej odpadną.Powinnam była zostawić Burton, pomyślała.Burton nigdy nie zdradziła słowem, że obchodziłoby ją, gdzie skończyłoby ciało Marthy, gdyby role się odwróciły.Burton pewnie uznałaby, że mogiła na Io to cholerny zaszczyt.Ale Martha nie robiła tego dla niej.Robiła to dla siebie.Żeby udowodnić, że nie jest tak całkiem egoistką.Że także potrafi współczuć innym.Że kieruje nią nie tylko pragnienie sławy i chwały.Co, rzecz jasna, samo w sobie było samolubne.Pragnienie, by poznano Marthę jako osobę bezinteresowną.Beznadzieja.Nawet gdyby własnoręcznie przybiła się do pieprzonego krzyża, byłby to jedynie dowód, jak wielką jest egoistką.- Nadal tu jesteś, Io?Klik.- Jestem.Słucham.- Opowiedz mi o tej kontroli procesów fizycznych.Ile możesz zrobić? Możesz mnie zabrać do lądownika szybciej, niż idę teraz? Możesz przenieść lądownik do mnie? Możesz mnie przerzucić do statku na orbicie? Możesz dla mnie wytworzyć tlen?- Martwe jajo, leżę.Cała.Na całym świecie nie mogę dotknąć.Plath.- Więc nie na wiele się przydasz, co?Nie było odpowiedzi.Ale też i Martha jej nie oczekiwała.Ani też nie potrzebowała.Sprawdziła mapę i okazało się, że do lądownika zostało jeszcze osiem mil.Mogła go już nawet zobaczyć na zdjęciach wykonanych przez fotopowielacz w wizjerze hełmu - słabe światełko na horyzoncie.Cudowny wynalazek, ten fotopowielacz.Słońce dostarczało tu niewiele światła, mniej niż księżyc w pełni na Ziemi.Jowisz świecił jeszcze słabiej.Jednak wystarczyło to, by uzyskać wzmocnienie obrazu, i Martha mogła już niemal zobaczyć śluzę, czekającą tylko, by się otworzyć pod dotykiem dłoni w rękawicy skafandra.Kroki szarpnięcie, krok.Martha raz jeszcze łączyła w wyobraźni punkty na mapie.I jeszcze raz.I znowu.Miała do przebycia jeszcze trzy mile, a powietrza na wiele godzin.Lądownik miał większe zapasy tlenu.Uda się.Musi.Może nie była tak całkiem przegrana, jak zawsze sądziła? Może jeszcze była dla niej nadzieja?Klik.- Uważaj.- Na co?Grunt uniósł się pod Marthą i zwalił ją z nóg.***Kiedy wstrząsy się uspokoiły, Martha podniosła się chwiejnie.Krajobraz wokół przypominał teraz potłuczone szkło, jakby jakieś niedbałe bóstwo podniosło równinę, a potem ją upuściło.Srebrzysty błysk lądownika zniknął z widnokręgu.Kiedy Martha nastawiła powiększenie w hełmie do oporu, dostrzegła tylko połamany srebrzysty wspornik wystający spod rumowiska.Martha znała wytrzymałość każdego zawiasu i słabe punkty każdego nitu lądownika.Wiedziała dokładnie, jak jest kruchy.I wiedziała, że ten lądownik nigdy już nie poleci.Stała w bezruchu.Nawet nie mrugnęła.Niewidzące spojrzenie powędrowało w dal.Nie czuła nic.Nic a nic.W końcu wzięła się w garść na tyle, by pomyśleć.Może czas było to przyznać: nigdy nie wierzyła, że się uda.Nie tak naprawdę.Nie Marcie Kivelsen.Przez całe życie przegrywała.Czasami - jak przy kwalifikacjach do wyprawy na księżyce Jowisza - przegrywała więcej niż zwykle.I nigdy nie dostała tego, czego naprawdę chciała.Dlaczego? - zastanawiała się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]