[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego wygląd zewnętrzny, maniery, wszystko przemawia na jego korzyść.Przecież nie zaślepia mnie stronniczość: on z pewnością nie jest tak przystojny, jak Willoughby, ale jednocześnie jest w jego twarzy coś o wiele bardziej ujmującego.Było zawsze coś.pamiętasz?.w oczach Willoughby'ego, co mi się czasami nie podobało.Eleonora nie mogła sobie tego w żaden sposób przypomnieć, lecz matka, nie czekając na przytaknięcie, ciągnęła:- A jego obejście.obejście pułkownika nie tylko podoba mi się o wiele bardziej niż Willoughby'ego, ale, wiem na pewno, o wiele bardziej pociąga Mariannę.Ta jego delikatność, niekłamana uprzejmość wobec innych, ta męska, niewyszukana prostota - wszystko o wiele bardziej odpowiada istotnym jej skłonnościom niż żywość, często udawana, często niewczesna, tamtego.Jestem zupełnie pewna, że gdyby nawet Willoughby był równie miły, jak okazał się podły, Marianna nigdy nie byłaby z nim tak szczęśliwa, jak z pułkownikiem.Przerwała.Eleonora nie ze wszystkim się z nią zgadzała, ale że różnica zdań nie została ujawniona, nie uraziła nikogo.- W Delaford będzie ode mnie bardzo niedaleko - dodała pani Dashwood - nawet gdybym została w Barton.Według wszelkiego prawdopodobieństwa, bo słyszę, że to duża wieś, znajdzie się gdzieś blisko jakiś mały domek czy chatka, która odpowiadałaby nam równie dobrze, jak nasze obecne mieszkanie.Biedna Eleonora! Oto nowy projekt osadzenia jej w Delaford.W duszy pozostała jednak nieugięta.- No i jego majątek.Widzisz, w moim wieku każdy musi się i o to troszczyć.i chociaż ani wiem, ani chcę wiedzieć, ile wynosi naprawdę, jestem przekonana, że musi być pokaźny.W tym momencie przerwało im czyjeś wejście i Eleonora wyszła, by przemyśleć wszystko na osobności.Życzyła powodzenia pułkownikowi, a jednocześnie - czuła lekkie ukłucie w sercu z powodu pana Willoughby'ego.ROZDZIAŁ XLVIChociaż choroba ogromnie osłabiła Mariannę, nie trwała na tyle długo, by rekonwalescencja musiała się przewlekać.Młodość, wrodzona siła i obecność matki sprawiły, że wszystko poszło gładko i po czterech dniach od przybycia pani Dashwood można było przeprowadzić chorą do gotowalni pani Palmer.Tam właśnie, na jej specjalną prośbę, gdyż chciała jak najszybciej podziękować za przywiezienie matki, poproszono pułkownika Brandona.Kiedy wszedł do pokoju i zobaczył jej zmieniony wygląd, kiedy ujął wyciągniętą natychmiast ku niemu białą dłoń, ogarnęło go wzruszenie, którego źródłem, jak sądziła Eleonora, musiało być coś więcej niż uczucie do Marianny i świadomość, że inni o nim wiedzą.Nie potrzebowała długo myśleć, by zgadnąć, widząc, jak mieni się na twarzy, gdy patrzy na chorą melancholijnym wzrokiem, że zapewne wracają mu na pamięć dawne smutne sceny przywołane fizycznym podobieństwem między Elizą i Marianną, pogłębionym jeszcze przez jej zapadnięte policzki, chorowitą cerę, półleżącą pozycję znamionującą słabość i gorące podziękowania za wielkoduszną pomoc.Pani Dashwood nie mniej pilnie niż córka baczyła, co się dzieje, ale że myśli jej podążały zupełnie innym torem, jej baczenie przynosiło więc całkiem odmienne rezultaty: w zachowaniu pułkownika widziała tylko najprostsze i najbardziej oczywiste wzruszenie, podczas gdy w słowach i czynach Marianny zaczynała już dopatrywać się czegoś więcej niż jedynie wdzięczności.Po kilku następnych dniach stałej poprawy zdrowia i sił Marianny pani Dashwood z własnej chęci i na prośbę córki zaczęła mówić o powrocie do Barton.Od tej decyzji zależały dalsze plany pozostałych osób: pani Jennings nie mogła opuścić dworu przed wyjazdem pań Dashwood, a pułkownik, ulegając prośbom wszystkich, uznał, że jego obecność w Cleveland, choć może nie tak nieodzowna., jak pani Jennings, musi trwać tyle samo.Z kolei, na prośbę jego i pani Jennings, pani Dashwood zgodziła się jechać w podróż powrotną powozem pułkownika, wygodniejszym dla chorej.Następnie pułkownik - otrzymawszy łącznie zaproszenie od pani Dashwood i pani Jennings, która powodowana energiczną dobrocią okazywała życzliwość i gościnność w imieniu własnym i cudzym - chętnie zgodził się odebrać ekwipaż przyjeżdżając za kilka tygodni z wizytą do małego domku w Barton.Nadszedł dzień rozstania i wyjazdu.Marianna żegnała się szczególnie długo i serdecznie z panią Jennings, życzyła jej zdrowia, dziękowała za wszystko z szacunkiem i powagą, jakby spełniając potrzebę serca, składała sekretnie zadośćuczynienie za dawne wobec zacnej damy zaniedbania.Pożegnała się też serdecznie, przyjacielsko z pułkownikiem Brandonem, który usadowił ją pieczołowicie w powozie, pragnąc w swej troskliwości, by zajęła tam co najmniej połowę miejsca.Potem wsiadła pani Dashwood z Eleonorą i pozostała dwójka mogła już teraz tylko nudzić się i rozmawiać o tych, co odjechali.Wreszcie pani Jennings wsiadła do swojego powoziku, gdzie plotkami ze swą pokojową mogła się pocieszać po stracie dwóch młodych towarzyszek, a pułkownik w chwilę później ruszył samotnie do Delaford.Panie spędziły w drodze dwa dni, a Marianna zniosła podróż bez szkodliwego dla zdrowia zmęczenia.Dwie zapobiegliwe towarzyszki pilnie i serdecznie troskały się o jej wygody, a ich wysiłki zostały sowicie nagrodzone dobrym fizycznym i duchowym samopoczuciem rekonwalescentki.Eleonorę szczególnie cieszył ten wewnętrzny spokój [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •