[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakże mogłam posłać go na wojnę z dźwięczącą mu w uszach prawdą? Pozwoliłam, by wierzył, że czuję to samo, co on, że będę na niego czekać i do końca życia nosić po nim żałobę, jeśli nie wróci.I może naprawdę będę.kto wie?Jej oczy wypełniły się nagle łzami.Gervase wyciągnął rękę i nakrył nią jej spoczywające na stole dłonie.Odwróciła jedną i uścisnęła mocno jego rękę, a drugą otarła oczy.- Nie chcę, żeby to wszystko się działo - wyrzuciła z siebie gwałtownie.- Czy ludzie nie zdają sobie sprawy, że wojna niczego nie rozwiązuje? Każda wojna jest podejmowana w imię wolności i pokoju.Jakaż może być wolność, skoro mężczyźni muszą bez sensu umierać? Jaki pokój, skoro trzeba zbrojnie walczyć o jego osiągnięcie? Ludzkość zawsze będzie ścigać te dwa jakże atrakcyjne ideały i nigdy nie zdoła ich dosięgnąć.Utkwiła w nim rozgorączkowane spojrzenie.Policzki jej płonęły.Do pokoju zajrzała jakaś para, potem druga.Zaledwie rzuciwszy okiem na ich splecione dłonie, obie pary natychmiast się wycofały, mamrocząc pod nosem jakieś przeprosiny.Lady Morgan najwyraźniej w ogóle tego nie zauważyła.- Przypuszczani, że Caddickowie zabiorą panią z Brukseli jutro rano - powiedział Gervase.- A za tydzień znajdzie się pani z powrotem w Anglii i życie znów popłynie spokojnie, tak jak dawniej.- Nie - odparła.- Proszę, niech pan nie mówi do mnie jak do dziecka, lordzie Rosthorn.Przynajmniej pan.Wolałabym zostać tutaj.Wolałabym wiedzieć.Ale nawet gdyby książę Caddick nie upierał się co do wyjazdu, to na pewno uprze się Alleyne.Jest teraz w Antwerpii, ale jutro wraca.Zanim wyjechał, powiedział mi, że będzie nalegał, abym wróciła do Anglii, jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie.A tymczasem się pogorszyła - westchnęła.- A pan co zamierza robić, lordzie Rosthorn?- Zostać - powiedział krótko.- Nie jestem wojskowym, ale może i ja będę mógł okazać się w jakiś sposób użyteczny.- To jest właśnie to, czego bym chciała i ja - podchwyciła.- Chciałabym być jakoś użyteczna.Nie wyobraża pan sobie, jak bezradna czuje się kobieta w takiej sytuacji.a zresztą i w wielu innych okolicznościach, skoro już o tym mowa.Przypuszczam jednak, że jutro będę musiała wyjechać.- Mieszkam na rue de Brabant - powiedział i podał jej nazwę domu.- Gdyby przypadkiem mnie pani potrzebowała, proszę po mnie posłać, dobrze?Ślad uśmiechu pojawił się na jej ustach.- Bo za słaba jestem, żebym sama dała sobie radę, tak? Ale to bardzo uprzejme z pana strony i dziękuję panu za tę ofertę.- Opuściła wzrok na ich splecione ręce i zauważywszy, zdaje się, dopiero teraz, że są złączone, cofnęła dłoń i złożyła ją na podołku.- Chyba strasznie dużo mówiłam.Zdarza mi się to czasem, kiedy się czymś przejmę.A wojną się przejmuję, i to bardzo.Czyż to nie dziwne, że czułam, iż muszę przyjechać tu, do Brukseli? Chociaż mój brat był temu przeciwny.Nie powinniśmy siedzieć tu sami, nieprawdaż? - zauważyła, zmieniając temat.- Ale dzisiaj nic nie jest takie, jak powinno.Odprowadzi mnie pan do lady Caddick?Wstał i podał jej ramię.- Wojny się kiedyś skończą - powiedział.- Przynajmniej na chwilę.I z pewnością przyjdzie czas, kiedy pani marzenie o miłości się spełni, cherie.Znów będzie pani szczęśliwa.Zaśmiała się cicho.- Czy to obietnica, lordzie Rosthorn?Ba, kiedy marzenia trudno ujarzmić za pomocą obietnic.Nie dają się pochwycić, przepływają przez palce niczym woda.Ale woda to two-rzywo życia.Wierzę, że pani marzenia się spełnią, choćby dlatego, że nie idzie pani na żaden kompromis i nie pozwala, aby rozmieniły się na drobne.Znowu się zaśmiała.- Nawet nie zapytałam pana o pańskie marzenia.Cóż za nietakt z mo-jej strony!Za stary jestem na marzenia - powiedział, wprowadzając ją z powrotem na salę balową, w tej chwili już niemal pustą.Jako młody chłopak miał mnóstwo marzeń i był przekonany, że większość z nich się spełni.Ale jego młodość skończyła się przed czasem dziewięć lat temu.Od tej pory żył wyłącznie w świecie rzeczywistym.Ależ musi pan mieć marzenia - powiedziała ze zdziwieniem.- Ina-czej w życiu nie ma celu, pasji.Nie ma sensu.Czyżby to właśnie stało się z jego życiem? Lady Caddick stała, patrząc, jak się zbliżają.Wyglądała na zatroskaną.Ach, jest pani, lady Morgan - powiedziała.- Zaraz idziemy do domu.Stojąca u jej boku lady Rosamond Havelock sprawiała wrażenie, jakby przed chwilą płakała.Rzuciła się lady Morgan w ramiona i mocno się uścisnęły.6Rankiem po balu u księcia Richmonda rozpoczął się wielki exodus do Antwerpii.Wyjeżdżali wszyscy cudzoziemcy, którzy nie mieli bliskich w wojsku.Do południa drogi były zapchane ich powozami, końmi i wo-zami bagażowymi.Caddickowie i Morgan nie znajdowali się pośród nich.Rosamond obudziła się z jednym ze swoich rzadkich, ale obezwładniających ataków migreny.Nie był to zwykły ból głowy - Rosamond niemalże nie widziała, mdliło ją, zdrętwiała jej lewa strona ciała.Nie mogła znieść światła ani najlżejszego dźwięku czy ruchu.Pomimo iż pozostawanie w Brukseli było niebezpieczne i pomimo nalegań małżonka, który nigdy nie cierpiał na migrenę i nie zdawał sobie sprawy, co to znaczy, lady Caddick okazała się niewzruszona.Rosamond musi pozostać na miejscu, zdecydowała, i leżeć w łóżku przy zaciemnionych oknach, dopóki nie minie najostrzejsza niedyspozycja.Zdarzało się, że taki atak trwał trzy, cztery, a nawet pięć dni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]