[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może być samolubna i okrutna.Ale to nie szaleńcza namiętność z poezji.Miłość nie umie przenosić gór.Zresztą wcale bym tego nie chciała.Nie mam żalu do Daniela.Miłość taka nie jest.– A jednak – powtórzył, patrząc na nią ciemnymi, płonącymi oczami – gdybym panią kochał, Fleur, przenosiłbym góry gołymi rękami, gdyby odgradzały mnie od pani.Roześmiała się, zmieszana.– Gdyby – powtórzyła.– „Co by było, gdyby" to dziecinna gra.Bardzo łatwo żyje się, gdybając.Ale prawdziwe życie jest inne.Wiedziała, że ją pocałuje na długo, zanim jego usta dotknęły jej warg.Pomyślała później, że mogłaby tego uniknąć.Nie uwięził jej w ramionach ani nie przycisnął do ściany.Jednak się nie uchyliła.Nie poruszyła się, zaszokowana, ściskając wciąż jego rękę.Zafascynowała ją ta ciemna, surowa twarz, która nie majaczyła nad nią, jak w nocnym koszmarze, ale pochyliła się tak blisko, aż musiała zamknąć oczy.Ten pocałunek tak bardzo różnił się od pocałunków Matthew i Chamberlaina, że przez chwilę nie myślała w ogóle o tym, żeby zaprotestować.Nie miażdżył jej warg i nie napierał zębami na zęby, nie przymuszał do niczego.Czuła tylko delikatne, przyjemne ciepło, lekki dotyk.Jego wargi rozsunęły się, obejmując jej usta w wilgotnym, pachnącym brandy cieple.Był zaledwie trzecim mężczyzną, który ją pocałował.Dziwne, po tym, co zrobił przed przeszło miesiącem.Ale wtedy jej nie całował.A potem ogarnął ją strach i odwróciła głowę.Zauważyła wyraz jego twarzy, zanim objął ją ręką, a drugą przycisnął jej głowę do halsztuka pod szyją.Wydawał się zagubiony, przejęty bólem.Ten ból brzmiał w jego głosie, kiedy się odezwał.– Nie odrzucaj mnie, Fleur – powiedział.– Proszę.Przez tych kilka chwil, nie odrzucaj mnie.Nie bój się mnie.A jednak każdym fragmentem ciała pamiętała ten widok – jego ciało, męskie i na tyle silne, żeby wydusić z niej życie; straszliwe, fioletowe blizny na boku i nodze.Pamiętała jego dotyk, ręce, kciuki, kolana, które rozsuwały jej nogi.I to uczucie, kiedy w nią wszedł, rozdzierając ją i powtarzając to, aż wydawało się, że nic z niej nie zostało.Ale była też dobroć – sowita zapłata; praca, którą jej dał; troska o nią, zaskakujące ciepło i łagodność pocałunku, ból na jego twarzy i w głosie.I jej straszliwa samotność.Trudno było pogodzić te wspomnienia z tym, co działo się teraz.Nie mogła uwierzyć, że to ten sam mężczyzna.Ciału trudno było odczuwać wstręt, do którego przyzwyczaił ją umysł.Odprężyła się w jego objęciach.– Tylko przez kilka chwil – szepnął.Delikatnie gładził ją po policzku.Nie podniosła świadomie głowy.Ale musiała to zrobić, bo znowu patrzyła mu w oczy i przechylała głowę do pocałunku.Jego ciepłe wargi znowu delikatnie dotykały jej ust i poruszały się na nich.Czubek języka przesuwał się leciutko po jej wargach, aż rozsunęła je, dając mu to, czego przedtem bezskutecznie domagał się Matthew.Jego język dotknął jej języka, otoczył go, zbadał miękkie wnętrze policzka i wrażliwe podniebienie.Słyszała własne jęki i kazała sobie zapomnieć co i z kim robi.Nie pozwoli, żeby koszmary nękały także na jawie.To było tylko na chwilę.Tę chwilę.Czuła jego szerokie, mocne ramiona, a pod palcami gęste, jedwabiste włosy.Odsunął w końcu wargi od jej ust, żeby całować policzki, oczy i skronie.Przyciągnął ją obiema rękami, przytulając policzek do czubka głowy.– Boże – szepnął.– Och, mój Boże.– Objął ją mocniej.– Dobry Boże.Poczuła, jak drży.Wypuścił ją z objęć.Stali, patrząc na siebie.– Fleur – powiedział.Podniósł dłoń.Znowu przypomniała sobie, czyja to ręka i co jej zrobiła.Zadrżała, kiedy dotknął jej policzka.– Żałuję, że nie mogę powiedzieć, iż mi przykro.Boże, jak żałuję.Jutro cię przeproszę.Dzisiaj nie czuję się winny.Boże dopomóż.Idź spać.Idź.Dzisiaj nie mogę cię odprowadzić.Nie byłbym w stanie zatrzymać się przy drzwiach.Odeszła pośpiesznie, pobiegła do pokoju, jakby sądziła, że będzie ją ścigał.Ale to nie przed nim uciekała.Osoba, przed którą usiłowała się ukryć, była z nią w pokoju, mimo że biegła szybko i zamknęła drzwi za sobą drżącymi palcami.Co zrobiła? Czego się dopuściła? Piersi miała napięte i bolesne.Drżała z podniecenia.Czuła smak brandy w ustach.Miotały nią sprzeczne uczucia.A głos w jej głowie mówił jej obojętnie, kim był ten mężczyzna i w jaki sposób uczynił ją dziwką.Ile pieniędzy włożył jej potem do ręki.To był ktoś, który płacił kobietom za rozkosz.Zapłacił jej!Zdradził żonę tylko raz, tak powiedział.Niemal mu uwierzyła.Niemal wierzyła, że widziała ból na jego twarzy i słyszała go w jego głosie.Chciała się oszukiwać.Nie chciała widzieć ostatniego zdarzenia w ponurym świetle, jak na to zasługiwało.Dopuściła, aby żonaty mężczyzna, jej pracodawca pozwolił sobie na niezwykłą poufałość wobec jej osoby.I nie było to jednostronne.Ona też go pragnęła.Uciekała przed sobą.Rozdział 16Książę Ridgeway nie miał pojęcia, czy Fleur udała się rano do pokoju muzycznego, żeby ćwiczyć, jak zwykłe.Pogalopował daleko na Hannibalu.Zastanawiał się, czy nie wrócić już do domu.W posiadłości pozostawało wiele do zrobienia – sprawy, które zaniedbał, zapewniając rozrywkę gościom.Należało sprawdzić zbiory i obejrzeć nowy przychówek bydła.No i oczywiście zawsze należało porozmawiać z dzierżawcami i robotnikami, przekonać ich, że interesuje go ich dobrobyt i bolączki.Mógł też pogalopować dalej, spędzić przedpołudnie u Chamberlaina.Niewiele rozmawiał z przyjacielem, odkąd wrócił z Londynu.Bawiąc gości, zwykle nie miał czasu dla sąsiadów i musiał zmieniać ustalony tryb życia.Oparł się jednak obu pokusom.Miał w domu coś ważnego do załatwienia.Dwie równie nieprzyjemne sprawy.Wszedł do domu, kulejąc i warcząc na pokojowca, żeby przyniósł mu przyzwoite ubranie tak, żeby nie musiał schodzić na śniadanie, śmierdząc jak koń.– Mam tylko nadzieję, że nie skatował pan biednego Hannibala tak samo, jak siebie – stwierdził Sidney.– Inaczej nieszczęśliwi stajenni obrzucą pana wściekłymi spojrzeniami, gdy tylko zajrzy pan do stajni następnym razem.Pomogę panu zdjąć ubranie i pomasuję pana trochę, zanim się będę martwił o nowe odzienie.Niech pan się położy.– Zachowaj tę piekielną bezczelność na własny użytek – odrzekł książę.– Nie mam czasu na masaż.– Jeśli będzie pan chodził z tym bólem przez cały dzień – odezwał się niewzruszony pokojowiec – to będzie pan krzyczał na służbę, nie tylko na mnie.A oni powiedzą, że to moja wina, jak zwykle.Niech pan się położy.– Do diabła! – warknął książę.– Zawsze traktuję służbę uprzejmie.Sidney rzucił mu znaczące spojrzenie i Ridgeway się położył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]