[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przepraszam, Marty - rzekła w końcu.- Za co?Potrząsnęła głową, bardzo lekko.Jej włosy zalśniły.- Nie wiem - odparła.- To nie twoja wina.Absolutnie nic tu nie dzieje się z twojej winy.- Nic na to nie poradzę, że.Przerwała i spojrzała na niego, raptem ożywiona natarczywością swych lęków - czy rzeczywiście lęków? - bardziej, niż zdarzało się to w dziesiątkach dotychczasowych, drewnianych rozmów między nimi, z trudem znoszonych w tym czy innym dusznym pomieszczeniu.Oczy jej zwilgotniały, nabrzmiały łzami.- O co chodzi?Wpatrywała się w niego.Łzy przelały się przez krawędzie powiek, spłynęły po jej twarzy.- Char.Co się dzieje?- To koniec, Marty - powiedziała, jak gdyby uświadomiła sobie ten fakt po raz pierwszy; skończone, kropka, żegnaj, mój luby.Skinął głową.- Tak.- Nie chcę, abyś.- Urwała, a po krótkiej pauzie podjęła znowu: - Nie możesz mnie obwiniać.- Nie obwiniam cię.Nigdy cię nie obwiniałem.Chryste, przecież stale tu przychodzisz, no nie? Przez cały ten czas.Nienawidzę oglądać cię w takim miejscu, wiesz o tym.Ale przychodziłaś; kiedykolwiek cię potrzebowałem, byłaś przy mnie.- Myślałam, że tak będzie lepiej - mówiła dalej, tak jakby on w ogóle się nie odezwał - naprawdę tak myślałam.Sądziłam, że prędko wyjdziesz.i że może nam się uda, wiesz.Wciąż mieliśmy nasz dom i całą resztę.Ale te ostatnie kilka lat.wszystko zaczęło się sypać.Patrząc na jej cierpienie, pomyślał: nigdy nie będę w stanie tego zapomnieć, ponieważ ja to spowodowałem, i jestem najbardziej żałosnym gównem na całym bożym świecie, przez to, co zrobiłem.Na początku były oczywiście łzy i listy od niej, pełne żalu i na wpół ukrytych oskarżeń, ale ta miażdżąca rozpacz, malująca się teraz na jej twarzy, miała o wiele głębsze źródła.Nie była rozpaczą dwudziestodwulatki, to po pierwsze, lecz dorosłej kobiety; i dogłębnie zawstydzała go świadomość, że to on jest tego sprawcą, zawstydzała go w sposób, który pozostawił - zdawało mu się - gdzieś daleko za sobą.Wyłuskała z paczki papierową chusteczkę i wytarła nos.- Wszystko się pochrzaniło.- Tak.- Chcę to po prostu poukładać.Spojrzała przelotnie na zegarek, zbyt przelotnie, by odczytać czas, i wstała.- Chyba już pójdę, Marty.- Umówiona?- Nie.- odparła; jawne kłamstwo, którego nawet nie próbowała ukryć.- Może później zrobię jakieś zakupy.To zawsze pomaga mi poczuć się lepiej.Znasz mnie.Nie, pomyślał.Wcale cię nie znam.Może kiedyś cię znałem, ale nawet tego nie jestem pewien; to była inna Charmaine, i za nią, Bóg mi świadkiem, tęsknię.Powstrzymał się przed wypowiedzeniem tych myśli na głos.To nie był dobry sposób pożegnania się z nią; wiedział o tym z poprzednich spotkań.Sztuczka polegała na tym, by pozostać chłodnym, obojętnym, zakończyć w oficjalnym tonie - by móc powrócić do swojej celi i zapomnieć o Charmaine aż do następnego razu.- Chciałam, abyś zrozumiał - powiedziała.- Ale chyba nie wyjaśniłam tego zbyt dobrze.To wszystko jest tak cholernie pogmatwane.Nie pożegnała się; łzy znowu zaczęły napływać i Marty nabrał pewności, że Charmaine się boi - rozmowa o prawnikach miała jedynie pomóc to ukryć - że może odwołać wszystko w ostatniej chwili, ze słabości, z miłości, albo ze słabości i miłości równocześnie; wychodząc zaś bez odwracania się, odsuwała od siebie taką możliwość najdalej, jak mogła.Pokonany powrócił do celi.Feaver spał.Śliną przykleił sobie do czoła wyrwane z czasopisma zdjęcie sromu, co było jednym z jego ulubionych codziennych zajęć.Wagina rozdziawiała się - jak trzecie oko - nad jego zamkniętymi powiekami, wpatrzona w przestrzeń, bez nadziei na sen.7Strauss?Priestley stał w otwartych drzwiach, gapiŕc sić do wnćtrza Łeli.Obok niego, na úcianie, widniaů napis nagryzmolony przez jakiegoú dowcipnisia: „Jeśli jesteś napalony, kopnij w drzwi.Pojawi się pizda”.To znany żart - widział takie i podobne napisy na ścianach niejednej celi - ale teraz, patrząc na nalaną twarz Priestleya, uznał to skojarzenie - wroga i kobiecego seksu - za obsceniczne.- Strauss?- Tak jest.- Pan Somervale chce cię widzieć.Około trzeciej piętnaście.Przyjdę cię zabrać.Bądź gotów dziesięć po.- Tak jest.Priestley odwrócił się, by odejść.- Czy może mi pan powiedzieć, o co chodzi?- Skąd mam, kurwa, wiedzieć?Somervale czekał w pokoju przesłuchań o trzeciej piętnaście.Na stole przed nim spoczywała teczka z aktami Marty’ego, jej tasiemki wciąż były zawiązane.Obok leżała żółta koperta bez napisów.Somervale stał przy oknie ze zbrojonego szkła i palił.- Wejdź - powiedział.Nie zaprosił go, by usiadł, i nie odwrócił się od okna.Marty zamknął za sobą drzwi i czekał.Somervale głośno wypuścił dym przez nozdrza.- Czego się spodziewasz, Strauss? - spytał.- Słucham?- Powiedziałem: czego się spodziewasz, ha? Co sobie wyobrażasz?Jak na razie Marty nic z tego nie zrozumiał i zastanawiał się, czy to jemu pomieszało się w głowie, czy Somervale’owi.Minęło stulecie, nim Somervale odezwał się ponownie:- Zmarła moja żona.Marty nie bardzo wiedział, jak powinien zareagować.So-mervale nie dał mu jednak czasu na sformułowanie odpowiedzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]