[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cicho i zupełnie bez ostrzeżenia zaczął płakać.Zostawili Carys w garderobie przy głównej sypialni apartamentu.Pomieszczenie było puste, jeśli nie liczyć szafy wbudowanej w ścianę i sterty zasłon, które ktoś zdjął z okien i zapomniał zabrać.Umościła sobie gniazdko w zbutwiałych zwojach tkaniny i położyła się.Pojedyncza myśl krążyła po jej głowie: Zabiłam go.Czuła jego opór, gdy próbowała wtargnąć w jego umysł, czuła narastające w nim napięcie.A potem - nic.Apartament zajmujący jedną czwartą powierzchni najwyższego piętra mógł poszczycić się dwoma widokami.Jednym na autostradę, z jej migotliwą wstęgą samochodowych reflektorów.I drugim, bardziej ponurym, na teren na wschód od hotelu.Okno niewielkiej garderoby wychodziło właśnie na ten drugi widok: kawał śmietniska, dalej ogrodzenie, a za nim miasto.Ale dla leżącej na podłodze Carys wszystko to było poza zasięgiem wzroku.Widziała jedynie niebiańskie pola, po których pełzły migające światła odrzutowca.Obserwowała, jak zataczając kręgi, schodzi do lądowania, a w myślach powtarzała jedno imię.- Marty.Wnosili go do ambulansu.Nadal na dnie żołądka czuł nudności, jak po szaleńczej jeździe kolejką górską w wesołym miasteczku.Nie chciał być przytomny, bo wtedy zbierało mu się na wymioty.Syczenie w uszach umilkło jednak, także wzrok był w nienagannym stanie.- Co się stało? Potrącił pana samochód? - wypytywał go ktoś.- Po prostu upadł - wyjaśnił jakiś świadek.- Widziałem go.Upadł na środku chodnika.Wychodziłem z kiosku z gazetami, kiedy.- Marty.-.go ujrzałem.- Marty.W głowie rozbrzmiewało mu jego własne imię, wypowiadane tonem czystym jak dźwięk dzwonu o wiosennym poranku.Krew znowu pociekła mu z nosa, ale tym razem nie towarzyszył temu żaden ból.Chciał unieść dłoń do twarzy, by powstrzymać krwotok, ale jakaś dłoń już tam była, tamując krew i wycierając mu twarz.- Wszystko będzie dobrze - odezwał się męski głos.Jakimś sposobem Marty wiedział, że to niepodważalna prawda, choć to przekonanie nie miało nic wspólnego z zabiegami tamtego mężczyzny.Ból minął, a wraz z bólem minął strach.To Carys odzywała się w jego umyśle.Przez cały czas.Teraz jakaś ściana gdzieś w nim została obalona - prawdopodobnie na siłę i boleśnie, ale najgorsze było za nim.Carys powtarzała w swojej głowie jego imię, on zaś chwytał jej myśl jak łatwą piłkę w tenisie.Jego uprzednie wątpliwości teraz wydawały się naiwne.To była prosta sztuczka, to chwytanie myśli, gdy już pojąłeś, o co w tym chodzi.Poczuła, że się przed nią otwiera.Przez kilka sekund leżała na skłębionych zasłonach, a odrzutowiec mrugał do niej zza okna, i nie miała odwagi uwierzyć w to, co podpowiadał jej instynkt - że Marty ją słyszy, że żyje.Marty? - jeszcze raz powtórzyła w myślach.Tym razem słowo, miast przepaść w ciemnościach pomiędzy jej umysłem a jego, trafiło bezbłędnie do celu i zawitało w zwojach kory mózgowej Marty’ego.Nie miał umiejętności sformułowania odpowiedzi, ale to nie było w tym momencie potrzebne.Skoro ją słyszał i rozumiał, mógł przyjść jej na pomoc.Hotel, pomyślała.Czy mnie rozumiesz, Marty? Jestem z Europejczykiem w jakimś hotelu.Usiłowała przypomnieć sobie jego nazwę dostrzeżoną nad frontowymi drzwiami.„Orfeusz”, tak, to była ta nazwa.Nie znała adresu, ale dołożyła wszelkich starań, by przesłać mu wyobrażenie budynku, w nadziei że będzie umiał wyciągnąć właściwe wnioski z jej mglistych wskazówek.Usiadł na noszach w karetce.- Proszę się nie martwić.Ktoś zaopiekuje się pańskim samochodem - powiedział sanitariusz, naciskając dłonią na jego bark, by skłonić go do położenia się z powrotem na noszach.Okryli Marty’ego szkarłatnym kocem.Czerwony kolor, żeby nie było widać krwi, pomyślał, odrzucając koc.- Nie może pan teraz wstać - zaprotestował sanitariusz.- Jest pan w kiepskim stanie.- Nic mi nie jest - oświadczył z naciskiem Marty, odpychając pomocną dłoń.- Był pan wspaniały.Ale jestem już umówiony.Kierowca właśnie zamykał podwójne drzwiczki z tyłu karetki.Przez zwężającą się szparę Marty ujrzał krąg zawodowych gapiów, wychylających się, by rzucić ostatnie spojrzenie na całe to widowisko.Dał nura w stronę drzwi.Widzowie nie byli zadowoleni, widząc powstałego z martwych Łazarza, co gorsza, uśmiechającego się jak głupek, gdy z przeprosinami na ustach wyłonił się z tyłu wozu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]