[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie czekaj, aż ci sąd odda dzieci.Zajmij się tym sam, jak najprędzej.Zabierz je i tyle.Avcry spojrzał na niego ze zdumieniem.Co takiego?- Słyszałeś, co mówię? Zabierz je, wykradnij Bridwellowi sprzed nosa.- Czyś ty oszalał? A może jesteś pijany? McTate uniósł brwi, jakby wziął pytanie serio.- Myślę, że po trosze jedno i drugie, ale przez to mój pomysł wcale nie traci na wartości.- Co za niedorzeczność!- Dlaczego? My, Szkoci, jesteśmy rabusiami i rozbójnikami.Zawsze tacy byliśmy, od pokoleń.Zresztą z sukcesem.Jeżeli sąsiedni klan zagarniał coś, co się nam należało, i nie chciał oddać, kradliśmy to z kolei my.Nathaniel odstawił na wpół opróżniony kieliszek; i tak wypił stanowczo zbyt wiele.Miał też szczerą chęć sięgnąć po ten drugi, tkwiący w mocnej dłoni Duncana.Uznał to jednak za nieroztropne.- Mówimy o trojgu małych dzieci, McTate, a nie o stadzie bydła.Szkot wydawał się zaskoczony.- Nie widzę większej różnicy.Nathaniel zaczął chodzić wielkimi krokami tam i z powrotem po dywanie.- Powiedzmy, że przez chwilę wezmę pod uwagę twój plan.Ale co pocznę, jeśli stryj zjawi się nagle u mnie z żądaniem zwrotu podopiecznych? Lub, co gorsza, jeżeli przyjdzie razem z policjantem, chcąc mnie aresztować i wtrącić do więzienia? Gdybym nawet zdołał się potem wybronić przez zarzutami, po tak zuchwałym czynie nikt nie uzna mnie za odpowiedzialnego opiekuna.- Owszem, posunięcie jest ryzykowne, chociaż gdyby sąd widział w tobie dobrego opiekuna, to przychylniej rozpatrywałby twoją sprawę.Sam jednak mówisz, że nawet dzięki łapówkom nie zdołałeś dopiąć celu.- McTate mrużył oczy z chytrą miną.A stryj nie zdoła cię aresztować ani odebrać ci dzieci, jeśli ich nie znajdzie.Nathaniel zatrzymał się nagle i okręcił na pięcie.- Co masz na myśli? Chcesz, żebyśmy je ukryli, jak kryminaliści?McTate odchylił się do tyłu w fotelu.- Kiedy raz weźmiesz sprawy w swoje ręce, przekonasz się, że będziesz górą.Właśnie to mam na myśli.A Bridwell nie podniesie krzyku, jeżeli mu sprzątniesz dzieci sprzed nosa, bo wyszłoby wtedy na jaw, jakim był nędznym i nieudolnym opiekunem.Do licha, skoro tak mało o nie dba, to nawet nie zauważy, że od kilku dni nie ma ich w pałacu.Zwłaszcza jeśli obmyślimy i wykonamy nasz plan, zapewniając sobie milczenie służby.Nathaniel zacisnął wargi.Wiedział, że McTate mówi poważnie.Ale czy tak zuchwały zamiar mógł się powieść?- Dzieci umrą ze strachu, jeżeli wykradnie je ktoś obcy - mruknął.- Masz słuszność.Właśnie dlatego musisz to zrobić ty.Ciebie znają, tobie ufają, z tobą pójdą bez protestów i bez hałasu.- A więc mam zostać porywaczem?- Tak chyba będzie najlepiej.To nie było rozsądne! Nathaniel poczuł jeszcze gwałtowniejszy skurcz żołądka.Wolałby wszystko załatwić w uczciwy, cywilizowany sposób, lecz w razie niekorzystnego wyroku sądu - nie będzie miał wyboru.- A co zrobimy, kiedy już wykradnę dzieci?McTate uśmiechnął się, błyskając białymi zębami, kontrastującymi z ogorzałą od wiatru twarzą.- Mam małą, rzadko używaną posiadłość w Highlands.Doskonałe miejsce dla was wszystkich.Ręczę, że Bridwell ani żaden wynajęty przez niego szpicel nie znajdą was tam.Zapewnię ci nawet służbę i doświadczoną guwernantkę.- A co dalej?- Później, gdy sprawa przycichnie, dogadasz się ze stryjem.Kiedy zrozumie, że masz nad nim przewagę, będzie bardziej skłonny do ugody.- McTate znów się uśmiechnął, chytrze i groźnie zarazem.- To proste.Powiedz tylko „tak”, a ja się wszystkim zajmę.Proste? Plan McTate’a był pokrętny, niebezpieczny i.piekielnie sprytny.Nathaniel rzadko miewał wyrzuty sumienia, ale wahał się przed podjęciem tak drastycznych, podstępnych środków.A jednak jakaś niewielka, ukryta cząstka jego osoby rozważała tę możliwość całkiem serio.4Oprócz rodziny chyba cała służba - wraz z kamerdynerem, klucznicą, pokojówkami, lokajami i chłopcami stajennymi zebrała się na frontowym dziedzińcu Hawthorne Castle, żeby po raz ostatni ujrzeć pannę Harriet i życzyć jej szczęśliwej drogi.Niebo było bezchmurne, powietrze rześkie i świeciło słońce - wymarzony dzień na podróż.Harriet uścisnęła wszystkim naokoło dłonie i z miłym uśmiechem przyjęła życzenia.Naciągając rękawiczki, ruszyła ku powozowi, koło którego zgromadziła się rodzina.- Wciąż nie mogę uwierzyć, że nas opuszczasz szepnęła Elizabeth
[ Pobierz całość w formacie PDF ]