[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“To dziwne.Dlaczego nosił pod kurtką wełnianą koszulę?”Strój ów, ongiś barwny, lecz teraz wyblakły i poplamiony, był do niczego, lecz skórzana kurtka stanowiła cudowne znalezisko.Jeśli nie będzie za mała, niezmiernie zwiększy jego szansę.Obuwie wyglądało na stare i spękane, lecz mogło nadawać się do użytku.Gordon wytrząsnął ostrożnie makabryczne, suche szczątki i położył buty obok swych stóp.“Może trochę za duże”.Wszystko jednak było lepsze od rozpadających się mokasynów.Wsunął kości do worka, tak delikatnie, jak tylko potrafił.Zdziwił się, jak łatwo mu to przyszło.Wszelkie przesądy wypaliły się w nim nocą.Pozostał jedynie łagodny szacunek oraz pełna ironii wdzięczność dla poprzedniego właściciela wszystkich tych rzeczy.Strzepnął ubranie, wstrzymując oddech z uwagi na pył, po czym powiesił je na gałęzi sosny, by się przewietrzyło.Wrócił do dżipa.“Aha - pomyślał.Tajemnica koszuli jest rozwiązana”.Tuż obok miejsca, w którym spał, leżała niebieska bluza mundurowa o długich rękawach z naszywkami Poczty Stanów Zjednoczonych na ramionach.Mimo upływu lat wyglądała niemal jak nowa.“Jedna dla wygody, a druga na użytek szefa”.Już jako chłopiec Gordon wiedział, że listonosze tak robią.Jeden z nich w parne, letnie popołudnia doręczał pocztę w jaskrawych, hawajskich koszulach.Zawsze z wdzięcznością przyjmował szklankę zimnej lemoniady.Gordon żałował, że nie pamięta jego nazwiska.Drżąc od porannego chłodu, wsunął się w mundurową bluzę.Była tylko odrobinę za duża.- Może dorosnę, by ją wypełnić - wymamrotał do siebie nieprzekonujący żart.W wieku trzydziestu czterech lat ważył zapewne mniej niż wtedy, gdy miał siedemnaście.W schowku znajdowała się spękana mapa Oregonu.Zastąpi mu tę, którą utracił.Nagle z głośnym krzykiem Gordon złapał za małą, jasną, plastykową kostkę.Scyntylator! - Niewielkie urządzenie było znacznie lepsze niż licznik Geigera.Skryty w jego wnętrzu kryształ będzie emitował słabiutkie błyski, gdy tylko uderzy w niego promieniowanie gamma.Nie potrzebował nawet prądu! Gordon skrył przedmiot w dłoniach i podniósł do oka.Zobaczył kilka oddzielonych znacznymi odstępami czasu rozbłysków wywołanych promieniami kosmicznymi.Poza tym sześcian był spokojny.“Po co było przedwojennemu pocztowcowi coś takiego?” - zastanawiał się leniwie Gordon, chowając scyntylator w kieszeni spodni.Ukryta w schowku latarka była rzecz jasna do niczego.Alarmowe race zamieniły się w pokruszoną masę.Torba, oczywiście.Na podłodze pod siedzeniem kierowcy leżał wielki, skórzany worek listonosza.Był suchy i spękany, lecz gdy pociągnął za rzemienie, nie zerwały się, a klapy nadal mogły stanowić zabezpieczenie przed wilgocią.Absolutnie nie mógł zastąpić jego utraconego plecaka firmy Kelty, był jednak znacznie lepszy niż nic.Kiedy otworzył główną przegródkę, wypadły z niej pakiety starej korespondencji, które rozsypały się po ziemi, gdy popękały kruche gumki.Gordon podniósł kilka leżących najbliżej listów.- Od burmistrza Bend do dziekana Wydziału Medycyny Uniwersytetu Stanu Oregon w Eugene - Gordon odczytał adres z taką intonacją, jakby grał Poloniusza.Przerzucił jeszcze kilka kopert.Adresy na nich brzmiały górnolotnie i archaicznie.- Doktor Franklin Davis z miasteczka Gilchrist przesyła - ze słowem PILNE wypisanym wyraźnie drukowanymi literami na kopercie - dość obszerny list do dyrektora Regionalnego Urzędu Dystrybucji Artykułów Medycznych.niewątpliwie domagając się priorytetu dla swych potrzeb.Ironiczny uśmieszek na twarzy Gordona przerodził się w zasępioną minę, gdy tak przerzucał jeden list za drugim.Coś tutaj nie grało.Spodziewał się, że rozśmieszy go widok reklam i korespondencji osobistej.W torbie nie znalazł jednak ani jednej przesyłki reklamowej.A choć prywatnych listów było sporo, większość kopert wyglądała, jakby pochodziły z urzędowych papeterii.Cóż, i tak nie miał czasu bawić się w podglądacza.Zabrał jakiś tuzin listów dla rozrywki.Mógł też na ich odwrocie pisać swój nowy dziennik.Starał się nie myśleć o utracie starego - szesnaście lat maleńkich bazgrołów, niewątpliwie studiowanych teraz uważnie przez bandytę, który ongiś był maklerem.Gordon był pewien, że ów przeczyta je i zachowa - podobnie jak miniaturowe tomiki wierszy, które zostały w plecaku - chyba że źle ocenił osobowość Rogera Septiena.Któregoś dnia je odzyska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]