[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A może to on specjalnie je na nią zastawił?- Och, ty nigdy mnie nie kochałeś - szepnęła i zaczęła płakać.Już wstawał z sofy.Na chwilę wstrzymała oddech, modląc się, żeby zaprzeczył i podszedł po zniszczonym dywanie, żeby ją objąć.Ale zapanował nad sobą, znowu opadł na poduszki.- Michèle, byliśmy za młodzi - powiedział.- Popełniliśmy błąd.- A ty tylko czekałeś, czekałeś na wymówkę.- Nie poznawała swojego głosu, zbolałego, pełnego łez.- Tylko czekałeś.Ja marnowałam sobie życie, a ty tylko czekałeś na najmniejszy pretekst.Nieważne co, byle byś mógł uciec do tych swoich przeklętych, brudnych czarnuchów, co to nie znąją swojego miejsca!Tylko ostateczna rozpacz mogła wydrzeć z niej te ostatnie - a dla Claya niewybaczalne - słowa.Patrzył na nią długo, z ostateczną nienawiścią, pogardą, obrzydzeniem.Michèle przeszył lodowaty dreszcz.To postawiło kropkę nad „i".Koniec.- Clay - wyszeptała - proszę, Clay.Ale on nie słuchał.Był już w sypialni, zapalał światło, budząc Lissę.Michèle rzuciła się przez salon, padła na sofę, chwytając poplamioną szarą poduszkę, chowając twarz w brudnej tapicerce.Szlochała.Płakała rozpaczliwie, aż rozbolało ją gardło.Czasem kątem oka widziała, jak pakował swoje rzeczy do dużych szarych toreb z papieru - nie wziął walizki.Słyszała, jak trzy razy powtarzał Lissie, żeby zasnęła, tatuś niedługo do niej przyjdzie.Łzy Michèle były prawdziwe, tak samo jak ból, który ściskał jej pierś, rozumiała jednak, że nic tu się nie poradzi.Nie z Clayem.Co przeszło, minęło.Ich małżeństwo należało już do przeszłości.Musi sama zaplanować sobie życie.Realistka, schowana za ładną buzią, już zaczęła się zastanawiać, jak się pozbyć mebli z mieszkania, jak najprościej przenieść się z powrotem do rodziców.No i czy nie zaszaleć, wydać piątaka i nie rozjaśnić sobie włosów? W końcu jako samotna matka musi dbać o swoją urodę.- Michèle, jutro zadzwonię.- odezwał się Clay, otwierając drzwi.- Daruj sobie! - Zaszlochała.Ponieważ ręce miał pełne toreb, zamknął drzwi kopniakiem.Michèle popłakała jeszcze parę minut i poszła obmyć twarz.Trzymała się umywalki, głęboko oddychając.Ależ okropnie wygląda.Zapuchnięte oczy, czerwony nos, nabrzmiałe policzki.Łzy znowu popłynęły.Wróciła do salonu, padła na kanapę Gutro pójdzie na biednych) i przepłakała całą noc.O szóstej rano zaczęła się pakować, w południe przyjechali tragarze po meble, a o piątej po południu rozpakowywała się w swojej starej sypialni.Michèle nalewała do kubka najlepsze homogenizowane mleko, które pan Davy kupował dla Lissy, kiedy zadzwonił telefon.Po pierwszym sygnale coś załaskotało Michèle pod pełnym biustem.Serce ją zabolało, jakby ktoś mocno je ścisnął.Od zabójstwa prezydenta ciągle myślała o Clayu.W umyśle Michèle kampania i prezydentura Kennedy'ego równały sięjej małżeństwu.I jedno i drugie trwało mniej więcej tyle samo.Może i Claya ogarnęły te same słodko-gorzkie myśli.Może to on dzwoni.Odrzuciła włosy - teraz pofarbowane na bardzo jasny blond- i wygładziła nową białą sukienkę; od kiedy znowu zamieszkała z rodzicami, państwo Davy hojną ręką zastąpili stare łachy śliczną nową garderobą.Podniosła słuchawkę kuchennego aparatu.Pracownica międzymiastowej z Nowego Jorku pytała, czy jest pani Davy Gillies.Everett Sutherland był w Nowym Jorku, gdzie kończył kurs maklera giełdowego.Chyba zgłupiałam, powtarzała sobie Michèle - chyba kompletnie zgłupiałam, czując się taka rozczarowana, że dzwoni do mnie Everett, kawaler, którego czeka wspaniała przyszłość, biznesmen i dziedzic majątku, który jeździ błękitnym kabrioletem Caddy, kupionym nie na raty, ale za gotówkę.- Przy telefonie.- Michèle zasłoniła słuchawkę ręką.-Lissa, laleczko, wypij u babci.- Nie mogę.- Lissa.- Babcia mówi, że to be niecący pić mleko w.- Powiedz jej, że mamusia rozmawia z wujkiem Everet-tem.Lissa lubiła Everetta.Ilekroć wychodził gdzieś z Michèle, przynosił małej drobiazgi - książeczki, słomkę do puszczania baniek, malusieńkie pantofelki na obcasie - tak że nie z niechęci, ale z dziecięcej skłonności do stawiania na swoim Lissa powiedziała:- On nie jest moim wujkiem.- A ja ci mówię, że jest!- Chcę moje ciasteczka czekoladowe!- Spływaj.- Chcę moje.Michèle popatrzyła na córeczkę.Pod błękitnymi oczami malowały się jasne cienie, takie jak u Claya.- Później.- Michèle ładną bródką wskazała drzwi.- Spływaj!Widząc, że nic nie wskóra, Lissa powolutku, ostrożnie wzięła w obie ręce swój kubeczek ze Snoopym i poszła do salonu.Dozer ujadał.Michèle zamknęła wahadłowe drzwi.Usiadła na stołku.W tle słyszała odległe echo tego samego sprawozdawcy relacjonującego przebieg ceremonii, kiedy Everett mówił z powagą o pogrzebie.- Nie jestem demokratą jak wujek Sidney - stwierdził.-Należę do tej połowy wyborców, która głosowała na Nixona.1 dlatego sam się dziwię, dlaczego aż tak mnie to poruszyło.- To porusza nas wszystkich, całe młode pokolenie.- Był prezydentem młodych - powiedział Everett.- Choć właściwie wcale nie był taki młody.Czterdzieści pięć lat.- To nie tak znowu wiele.- Za mało, żeby umierać.- O wiele za mało.- I to biedne maleństwo.Kiedy zasalutował.- Głos Michèle zadrżał.Everett pocieszał ją, jakby straciła kogoś bliskiego.Głęboki męski głos przywołał wspomnienie jego silnej, pulchnej sylwetki, małego rudego wąsika.Zabierał ją do cudownych restauracji: U Perino, La Rue, Scandia, gdzie zamawiał całe butelki wina, tych gatunków, które poznał we Francji.Najbardziej lubił Vouvray i Beaujolais, kelner najpierw nalewał mu odrobinę i z szacunkiem czekał, aż skosztuje.Nigdy nie próbował zaciągnąć jej do łóżka; od separacji (nadal myśl o tym bolała, Clay najwyraźniej kłamał, czekając na byle okazję, żeby balować) Michèle spotykała się z wieloma chłopakami i większość oczekiwała, że rozłoży nogi i będzie wdzięczna za okazję.Everett zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen.Całował ją na dobranoc, czasem dotykał jej piersi, ale to było wszystko.- To smutny dzień dla naszego kraju - podsumował.- Och, Everett.Lissa ma prawie dokładnie tyle samo lat co John John.- Jesteś o wiele za młoda, żeby mieć taką dużą dziewczynę - powiedział.- I jesteś taka ładna.Musisz zacząć nowe życie.Ściskając mocno słuchawkę między ramieniem a małym, delikatnym uchem, Michèle myślała ze smutkiem, czy Jackie zacznie nowe życie.- Rana jest ciągle zbyt świeża, żebym mogła się nad tym zastanawiać - powiedziała z ogromną, powagą.- Wiem, że to za wcześnie - odparł Everett.- Już taka po prostu jestem.- Delikatna i wrażliwa - dodał Everett.Jeszcze chwilę rozmawiali o pogrzebie.Umówił się z nią na sobotę za dwa tygodnie, kiedy przyjedzie do domu.Potem się pożegnali.Michèle szybko wyjęła dwa czekoladowe ciasteczka własnej roboty.Znowu zadzwonił telefon.Znowu przygładziła jasne włosy, poprawiła nową sukienkę, ale to tylko międzymiastowa sprawdzała, czy rozmowa się skończyła.- Michèle! - zawołała ponaglająco pani Davy.- Pokazują Jackie!Michèle pobiegła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]