[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ogół woleli przeprawiać się przez rzeki przed rozbiciem obozu, żeby nie trzeba było moczyć ubrań zaraz po wyruszeniu rano, więc zdecydowali, że właśnie tam rozłożą się obozem.Pojechali w dół rzeki, szukając dobrego miejsca do przeprawy, znaleźli szeroki kamienny bród i już drugą stroną zawrócili do wierzb.Podczas rozbijania namiotu Jondalar przyłapał się na obserwowaniu Ayli, jej ciepłego, opalonego ciała, i pomyślał, że ma dużo szczęścia.Była nie tylko piękna – jej siła, giętkość, gracja, pewność ruchów, to wszystko sprawiało mu przyjemność – ale była także dobrym towarzyszem, na równi z nim dzieląc trudy i ułatwiając podróż.Chociaż czuł się odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo i chciał ją ochraniać, cieszył się, że może na niej polegać.Pod pewnymi względami podróżowanie z Ayla przypominało podróżowanie z bratem.Również nad Thonolanem roztoczył opiekę.W jego charakterze leżało opiekowanie się tymi, których kochał.Ale tylko pod pewnymi względami.Kiedy młoda kobieta podniosła ręce, żeby strzepnąć podłogową płachtę, zauważył, że skóra u spodu okrągłych piersi była jaśniejsza, i naszła go chętka, żeby porównać ten kolor z jej brązowym przedramieniem.Nie myślał, że się gapi, ale przestała pracować i odwróciła się ku niemu.Kiedy ich wzrok się spotkał, Ayla uśmiechnęła się.Nagle poczuł chęć zrobienia czegoś więcej niż porównywanie tonów opalenizny.Cieszyła go świadomość, że gdyby chciał mieć z nią przyjemności w tej właśnie chwili, byłaby chętna.Także to dawało komfortowe uczucie.Nie musiał chwytać się każdej nadarzającej się okazji.Chęć była silna, ale pośpiech nie był potrzebny, a czasami czekanie jeszcze wzmacniało odczucia.Mógł myśleć o tym i cieszyć się oczekiwaniem.Jondalar odpowiedział jej uśmiechem.Po rozbiciu obozu Ayla chciała zbadać dolinę.Tak gęsto zalesiona przestrzeń pośrodku stepów była czymś niezwykłym, i Ayla była jej ciekawa.Od lat nie widziała takiej roślinności.Również Jondalar chciał się rozejrzeć.Po doświadczeniu z niedźwiedziem w obozowisku opodal zagajnika chciał sprawdzić tropy zwierząt, które mogą być w okolicy.Ayla wzięła procę i kosz zbieraczy, Jondalar miotacz i parę oszczepów i poszli w kierunku wierzb.Konie zostawili, żeby się pasły, ale Wilk chciał im towarzyszyć.Także dla niego las był niezwykłym, pełnym fascynujących woni miejscem.Nieco dalej od wody wierzby ustąpiły miejsca olchom, a potem częściej trafiały się brzozy przemieszane z modrzewiami.Znaleźli też kilka sporych sosen.Ayla zorientowała się, że to pinie, i z zapałem podniosła kilka szyszek ze względu na ich duże, smaczne orzeszki.Bardziej jednak niezwykłe były rosnące tu i ówdzie drzewa o dużych liściach.W jednym miejscu, jeszcze na dnie doliny, lecz już blisko pochyłości zbocza, rosło kilka buków.Ayla obejrzała je uważnie, porównując z podobnymi drzewami, rosnącymi niedaleko jaskini jej dzieciństwa.Korę miały gładką i szarą, owalne liście zwężające się w szpic, z płytkimi, ostrymi ząbkami wokół krawędzi i jedwabiście białym spodem.Małe, brązowe orzechy, zamknięte w szczeciniastych łupinach, jeszcze nie dojrzały, ale zeszłoroczna bukiew na ziemi wskazywała na wydajność drzewa.Wiedziała, że trudno rozbić orzechy bukowe.Drzewa nie były tak duże jak te, które pamiętała, ale dość pokaźne.Nagle zauważyła niezwykłą roślinę pod drzewami i przyklęknęła, żeby się jej bliżej przyjrzeć.– Chcesz je zerwać? – spytał Jondalar.– Chyba są martwe.Nie mają żadnych liści.– Nie są martwe.Tak właśnie rosną.Tutaj, popatrz, jakie są świeże – odparła Ayla i odłamała kawałek z ponad trzydziestocentymetrowej, gładkiej i bezlistnej łodygi, z której wyrastały na całej długości smukłe odgałęzienia.Cała roślina była matowo-czerwonawa, włącznie z pąkami kwiatów, bez cienia choćby zieleni.– One rosną z korzeni innych roślin – powiedziała Ayla.– Jak te, których Iza używała do przemywania moich oczu, kiedy płakałam, chociaż tamte były białe i jakby błyszczące.Niektórzy ludzie się ich bali, bo ich kolor przypomina skórę martwego człowieka.Nawet miały taką nazwę.– Zastanowiła się przez chwilę.– Coś jak roślina zmarłego albo trupia roślina.Zapatrzyła się przed siebie i wspominała:– Iza myślała, że mam słabe oczy, bo wilgotniały, i bardzo się tym martwiła.Brała taką świeżą, białą trupią roślinę i wyciskała sok z łodygi prosto do mych oczu.Jeśli były obolałe od długiego płaczu, to zawsze pomagało.– Milczała przez chwilę i lekko potrząsnęła głową.– Nie jestem pewna, czy te są dobre na oczy.Iza używała ich na ranki i siniaki oraz na niektóre narośle.– Jak się nazywają?– Myślę, że w przekładzie nazwa byłaby.Jak twoi ludzie nazywają to drzewo, Jondalarze?– Nie jestem pewien.Chyba nie rosną w naszej okolicy, ale Sharamudoi nazywają je „buk”.– No to ich nazwa powinna być „bukowe krople” – powiedziała, wstając i otrzepując ręce z pyłu.Wilk zamarł nagle z nosem skierowanym w głąb lasu.Jondalar zobaczył jego postawę i pamiętając, jak Wilk wywęszył niedźwiedzia, sięgnął po oszczep.Włożył go w wyżłobienie miotacza oszczepów, ukształtowanego kawałka drewna długości równej połowie drzewca, który trzymał poziomo w prawej ręce.Wpasował wgłębienie na końcu oszczepu w haczyk wycięty u końca miotacza.Przełożył palce przez dwie pętle z przodu przyrządu, żeby przytrzymać leżący na miotaczu oszczep.Wszystko to zrobił szybko, jednym płynnym ruchem, i stanął na lekko ugiętych kolanach, gotowy do rzutu.Ayla sięgnęła po kamienie i szybko przygotowała procę, żałując, że nie zabrała swojego miotacza.Czołgając się przez skąpe podszycie, Wilk zrobił nagle wypad w kierunku jednego z drzew.Leżąca na ziemi bukwina gwałtownie się poruszyła i małe zwierzątko zaczęło się szybko wspinać po gładkim pniu.Stojąc na zadnich łapach, jakby też chciał się drapać na drzewo, Wilk oszczekiwał kosmate stworzonko.Nagle uwagę ich przyciągnęło zamieszanie wysoko na gałęziach drzewa.Dojrzeli ciepłobrązowe futro i podłużny, wężowy kształt kuny w pogoni za głośno skrzeczącą wiewiórką, która sądziła, że właśnie uciekła przed niebezpieczeństwem.Nie tylko Wilk uważał wiewiórkę za wartą zainteresowania, ale duże, łasicowate zwierzę blisko półmetrowej długości, z puszystym ogonem, który dodawał mu jeszcze trzydzieści centymetrów, miało znacznie większe szansę powodzenia.Pędząc przez wysokie gałęzie, było równie zwinne jak jego upatrzona ofiara.– Myślę, że ta wiewiórka przeskoczyła z pojemnika do gotowania w ognisko – powiedział Jondalar, obserwując rozgrywający się dramat.– Może ucieknie.– Wątpię.Nie założyłbym się nawet o złamane ostrze.Wiewiórka głośno skrzeczała.Podniecony ochrypły skrzek sójki dołączył się do zamieszania, a potem sikorka bojowo oznajmiła o swojej obecności.Wilk nie mógł tego wytrzymać, musiał się włączyć.Odchylił łeb do tyłu i zawył przeciągle.Mała wiewiórka wdrapała się na koniec konaru i, ku zdumieniu obserwujących ludzi, skoczyła w powietrze.Rozstawiła łapy, rozpostarła szeroki płat skóry, który rozciągnął się wzdłuż obu stron jej ciała, łącząc przednie i tylne łapy, i poszybowała w powietrzu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]