[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wren odwróciła się, zapominając o wszystkim innym.W nadejściu splintera widać było wyraźne przynaglenie do działania.– Królowo elfów – wyszeptał ochryple.– Przyprowadzili pełzacze!Poczuła kamień w piersi i ucisk w gardle.– Zostawiliśmy wszystkie na bagnach – zdołała wykrztusić.– Znaleźli ich więcej! Sssstt! – Mokry nos uniósł się, ciemne oczy były rozszerzone i surowe.– Wygląda na to, że z Tyrsis.Phhfftt! Żołnierzy też, ale tylko pełzacze się liczą.Przynajmniej pięć.Przybiegłem, jak tylko je zobaczyłem.Odwróciła się do pozostałych.Padishar Creel i Bar przestali się kłócić.Axhind i Chandos stali ramię w ramię jak kamienne posągi.Triss był już przy niej.Pełzacze.Światło pojaśniało i mgła rozproszyła się, kiedy armia federacji wymaszerowała z mroku w stronę doliny Rhenn.Czarno-czerwone dywizje stanęły szeroko u wejścia doliny i na szerokich zboczach rozciągnęły się długie, zwarte kolumny ludzi.Po bokach jechała kawaleria, ciągnąc drewniane machiny, za którymi ukrywali się łucznicy.Były tam osłony od ognia i katapulty, a dowództwo objęli znowu czarno odziani szperacze.Ale oczy wszystkich zwracały się w stronę środka armii.Szły tam pełzacze, lśniące czarną stalą, kolczaste, owłosione odnóża, połączenie machiny z bestią, pełznące w stronę elfów i ich sprzymierzeńców, ludzi, których miały zniszczyć.Wren Elessedil patrzyła na nie szeroko otwartymi oczami i nie czuła niczego.Wiedziała, że ich nadejście oznacza koniec elfów.Ich nadejście oznacza koniec wszystkiego.Sięgnęła pod tunikę po Kamienie Elfów i postąpiła krok do przodu, aby stoczyć swą ostatnią bitwę.– Wstawaj, Par!Coll krzyczał do niego, szarpiąc za ramię i stawiając na nogi.Pozbierał się posłusznie, wciąż w szoku, oszołomiony prawdami, które objawił Miecz.Na schodach zawirowało, kiedy ci, którzy po niego przyszli – Walker, Damson, Coll, Morgan i wysoka, szczupła, ciemnowłosa kobieta, której twarzy nie rozpoznawał – otoczyli go w pośpiechu.Pogłoska niespokojnie przemierzał komnatę.Rozległ się szelest czyichś kroków po schodach, ale mrok skrywał wroga.Drzwi w murze były zamknięte, z wyjątkiem jednych, prowadzących z powrotem przez podwórzec do murów i wyjścia na ziemię poza nimi.Ta droga była przynajmniej wolna, a w oddali ujrzał światło poranka wspinające się ponad krawędź gór Runne.Zobaczył, że Walker Boh również patrzył w tamtą stronę.Walker, cały w czerni, brodaty i blady, wyglądał jakoś dziwniej niż zwykle, pełen ognia, który płonął tuż pod powierzchnią.Jak Allanon, pomyślał Par.Jak kiedyś Allanon.Walker wpatrywał się przez chwilę w otwór, niezdecydowany, podczas gdy pozostali skulili się przy Parze, patrząc w tył, w stronę zamkniętych drzwi i otwartych schodów, i trzymając w pogotowiu broń.– Którędy! – syknęła ciemnowłosa dziewczyna.Walker odwrócił się i szybko podszedł ku nim, decydując się.– Przyszliśmy tu po Para oraz aby uwolnić to, co więżą w lochach zamku.Jeszcze nie skończyliśmy.Damson otoczyła Para ramieniem i tuliła go, jakby nigdy już nie miała puścić.Par oddał uścisk, mówiąc, że wszystko w porządku i jest już bezpieczny, ale ciągle zastanawiał się, czy naprawdę jest i co naprawdę się wydarzyło.Magia pieśni znowu należała do niego, jednak pozostała niepewność, co może uczynić.Ale przynajmniej nie jestem cieniowcem! Przynajmniej tego się dowiedziałem!Coll stał tuż przy Walkerze.– Drzwi z kratą, tamte, prowadzą w dół korytarza do piwnic.Idziemy?Walker skinął głową.– Szybko.Trzymajcie się razem!Przebiegli przez komnatę i wtedy czarny kształt frunął ze schodów prosto na ciemnowłosą dziewczynę.Odskoczyła na bok, a stwór natychmiast odwrócił się ku niej, syczący, czerwonooki, unosząc gwałtownie łapy z ognistymi szponami.Ale Pogłoska chwycił go, zanim zdążył uderzyć, rozdzierając na pół i odrzucając na bok.Walker skoczył ku zakratowanym drzwiom, a reszta rzuciła się za nim, zostawiając za sobą schody i prześladowców.Korytarz był wysoki i mroczny.Przemykali ostrożnie, przeszukując wzrokiem cienie.Pogłoska znowu prowadził, bo koci wzrok był ostrzejszy niż ich własny.Gdzieś z dołu dochodził zgrzytliwy odgłos, a potem długie westchnienie wydychanego powietrza.Zamek cieniowców zadrżał w odpowiedzi, niczym skóra żywego stworzenia, które wzdrygnęło się od uderzenia.Co tam było? – zastanawiał się Par.To nie uderzenie fal o skały, jak mówił mu Rimmer Dall – kolejne kłamstwo.To coś więcej.Coś na tyle ważnego, że Walker wolał raczej zaryzykować wszystko, niż to zostawić.Czy wiedział, co to było? Czy Allanon udzielił mu odpowiedzi, których wszyscy szukali?Nie było teraz czasu pytać.Cienie wypełniły otwór za nimi i Morgan odwrócił się, posyłając w ich stronę ogień Miecza Leah.Rozproszyły się i zniknęły, ale za chwilę wróciły znowu.Coll szeptał nagląco do Walkera, wskazując drogę do korytarzy wiodących na dół, ale Walker zdawał się wiedzieć, dokąd idzie, odsuwając Colla za siebie i trzymając go w pobliżu.Pozostali szli gęsiego, trzymając się murów.Z ciemności przed nimi wyskoczyły cienie, ale były tylko nikłym odbiciem tego, co podążało za nimi.Par przyciągnął Damson do siebie i biegł dalej.Dotarli na podest ponad schodami wijącymi się w głąb lochów fortecy, a odgłosy uwięzionego tam stwora stały się wyraźne i głośne.Był to oddech ogromnego zwierzęcia, wznoszący się i opadający, świst powietrza wpadającego do gardzieli, ściśniętej i wysuszonej z braku wody.Zgrzyt był natomiast odgłosem ruchu, jak ciężkie kamienie poruszane lawiną.Na schodach poniżej pojawiły się czarno odziane postacie i ogień cieniowców pomknął ku nim, niczym ostre czerwone włócznie.Walker wyrzucił w górę tarczę, która odparła atak i odbiła uderzenie.Z korytarzy przecinających ten, którym przyszli, nadbiegły inne cienie.Cieniowce były teraz wszędzie, czarne, milczące i atakujące wściekle.Morgan zawrócił, aby osłaniać tyły, podczas gdy Walker prowadził, a pozostali kulili się pomiędzy nimi.Zeszli szybko po stopniach, czując, jak zamczysko drży jakby w odpowiedzi na to, co się działo.Stwór w dole oddychał szybciej.I nagle wszędzie buchnęły płomienie.Coll upadł uderzony lśniącym podmuchem, a Miecz Shannary wypadł mu z dłoni.Par schylił się bez namysłu i pochwycił go.Miecz nie oparzył go, tak jak w Dole.A więc wszystko było tylko lękiem przed tym, kim mógł być? Patrzył zdumiony na Miecz, po czym odwrócił się, aby pomóc Damson, która dźwigała na nogi Colla, i ponownie wsunął broń w ręce brata
[ Pobierz całość w formacie PDF ]