[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z drugiej strony, dawało mi to mi kolejny powód, żeby wejść do środka.Bo nawet gdybym nie musiał teraz szukać telefonu stacjonarnego, nie miałem już wyboru.Nie chciałem tam zaglądać, lecz nie mogłem też tak po prostu odejść.Odór natychmiast przybrał na sile.Przystanąłem na korytarzu, próbując wyczuć atmosferę domu.Na pierwszy rzut oka był czysty i wysprzątany, ale wszędzie leżała gruba warstwa kurzu.- Halo?! - zawołałem.Cisza.Po prawej strome były drzwi.Otworzyłem je i znalazłem się w kuchni, którą widziałem przez okno.Brudne naczynia w zlewie, zakrzepłe i rozkładające się resztki jedzenia na talerzach.Ożyło kilka tłustych much, lecz to nie ich brzęczenie słyszałem przed domem.Tu, w kuchni, było ich po prostu za mało.Kuchnia, a tuż obok równie opustoszały pokój.Stały w nim tylko dwa zakurzone fotele i telewizor.Telefonu nie było.Wróciłem do korytarza i stanąłem u stóp schodów.Wyściełający je bieżnik był stary i przetarty, a ich szczyt ginął w mroku.Położyłem rękę na poręczy.Nie chciałem tam iść.Ale zabrnąwszy tak daleko, nie mogłem przecież wyjść i tak zwyczajnie odjechać.Na ścianie był włącznik światła.Pstryknąłem dźwignią i przerażony podskoczyłem, bo żarówka zapaliła się i z głośnym trzaskiem zgasła.Powoli ruszyłem na górę.Z każdym krokiem smród stawał się coraz silniejszy.Dołączył do niego inny zapach, mdławy i smolisty, zapach, który skądś znałem.Ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać.Schody wychodziły na korytarz.W prawie całkowitej ciemności dostrzegłem zapuszczoną łazienkę i dwoje drzwi.Otworzyłem te pierwsze.Pojedyncze łóżko, zmięta pościel, naga, niepomalowana podłoga.Podszedłem do drugich.Smolisty zapach przybrał na sile.Położyłem rękę na klamce.Przekręciłem ją i przez chwilę myślałem, że są zamknięte.Lecz nagle ustąpiły, a wówczas pchnąłem je i otworzyłem.W twarz uderzyła mnie czarna chmura much.Odpędziłem je, dławiąc się ciepłym smrodem buchającym z pokoju.Myślałem, że zdążyłem już przywyknąć do trupiego zapachu, lecz ten był obezwładniający.Jedna po drugiej, rozhisteryzowane muchy powróciły na łóżko i ponownie obsiadły leżącego na nim człowieka.Zasłoniłem ręką usta i oddychając krótkim, urwanym oddechem, podszedłem bliżej.Moją pierwszą reakcją była ulga.Zwłoki były w stanie daleko posuniętego rozkładu i chociaż na pierwszy rzut oka nie mogłem powiedzieć, czy jest to mężczyzna czy kobieta, nie ulegało wątpliwości, że leżą tu już od jakiegoś czasu.Na pewno dłużej niż dwa dni.Dzięki ci, Boże, pomyślałem ze słabą nadzieją.Gdy stanąłem przy łóżku, zdenerwowane muchy poruszyły się niespokojnie.Zapadł zmrok i były teraz mniej aktywne niż za dnia.Gdybym przyjechał tu wcześniej lub gdyby nie przeszkodziła im błyskawica, mógłbym nie usłyszeć ich charakterystycznego brzęczenia.Dopiero teraz spostrzegłem, że okno jest lekko uchylone.Za mało, żeby zapewnić wymianę powietrza w pokoju, jednak na tyle szeroko, żeby zwabione kuszącym zapachem rozkładu muchy wleciały tu i złożyły jaja.Jego głowa leżała na poduszce, ręce na prześcieradle.Przy łóżku stała stara, drewniana szafka, a na niej pusta szklanka i milczący budzik.Tuż obok leżały męski zegarek i fiolka z jakimiś proszkami.Było za ciemno, żeby przeczytać napis na naklejce, lecz akurat w tym momencie pokój ponownie rozświetliła błyskawica i w oczach zachował mi się migawkowy obraz pokoju.Wypłowiała tapeta w kwiecisty wzorek, oprawione w ramki zdjęcie nad łóżkiem i naklejka: koproksamol, środek przeciwbólowy na receptę dla George'a Masona.Staremu ogrodnikowi mógł dokuczać kręgosłup, lecz to nie dlatego nie widziano go ostatnio w miasteczku.Przypomniało mi się co powiedział Tom, gdy spytałem go o dziadka.„Boli go, jeszcze leży".Zastanawiałem się, kiedy umarł.I jak to świadczy o mieszkańcach Manham, skoro żaden z nich nie zauważył jego nieobecności.Pamiętałem, żeby niczego tam nie dotykać.Wyglądało to raczej na tragedię domową niż na miejsce zbrodni, jednak nie chciałem zatrzeć żadnych śladów.Ktoś będzie musiał ustalić, na co starzec umarł i dlaczego wnuk nikogo o tym nie zawiadomił.Nie był to czyn człowieka zdrowego umysłowo, jednak ból po stracie bliskiego jest uczuciem bardzo dziwnym.Tom nie byłby pierwszą osobą która wolała żyć w nieświadomości, nie dopuszczając do siebie myśli, że kogoś, kogo kochał, już nie ma.Gdy wyszedłem na korytarz, ponownie uderzył mnie ten smolisty zapach.Teraz, przy otwartych drzwiach, widać było grube, czarne smugi na futrynie.Do progu przywarł kawałek zmiętej gazety, posmarowanej tym samym mazidłem.Mazidło.Przypomniało mi się, z jakim trudem otworzyłem drzwi.Ostrożnie dotknąłem futryny i poczułem, że kleją mi się palce.To był lepik.I już wiedziałem, co nie dawało mi spokoju od rozmowy na cmentarzu.Pośród zapachu kwiatów i świeżo ściętej trawy wyczułem inny słaby zapach.Byłem wtedy zbyt rozkojarzony, żeby o tym myśleć, ale teraz natychmiast go rozpoznałem.Tak, to był zapach lepiku bijący albo od Masona, albo od narzędzi, którymi uszczelnił sypialnię dziadka.Lepik.Ta sama substancja, którą znalazłem w wyżłobieniu od noża na kręgu szyjnym Sally Palmer.Próbowałem się uspokoić, próbowałem to przemyśleć.Tom Mason mordercą? Zdawało się, że to niewyobrażalne.Był człowiekiem zbyt łagodnym, zbyt prostym, żeby zaplanować te wszystkie potworności, nie wspominając już o tym, żeby się ich dopuścić.Z drugiej jednak strony, od początku wiedzieliśmy, że pod latarnią najciemniej, że morderca ukrywa się wśród nas.Mason był w tym dobry; cierpliwie pracował na cmentarzu i na miejskim skwerku, wtapiając się w tło tak skutecznie, że nikt go tak naprawdę nie zauważał.Zawsze w cieniu dziadka, cichy i małomówny nigdy nie wywierał na nikim żadnego wrażenia.Aż do dzisiaj.Próbowałem wmówić sobie, że wyciągam pochopne wnioski.Bo przecież nie dalej jak przed kilkoma minutami byłem święcie przekonany, że to Carl Brenner jest mordercą.Ale Mason też pasował do profilu.I to nie Brenner trzymał w swoim domu rozkładające się zwłoki dziadka.To nie on chciał uszczelnić drzwi i zagłuszyć trupi odór tym samym lepiszczem, którego ślady znalazłem na kręgu szyjnym martwej Sally.Zapomniawszy, że nie ma zasięgu, trzęsącymi się rękami wyjąłem telefon, żeby zadzwonić do Mackenziego.Zakląłem i zbiegłem schodami na dół.Tak, musiałem zawiadomić go o moim znalezisku, ale nie mogłem odjechać, nie upewniwszy się przedtem, czy nie ma tu Jenny.Jak burza pędziłem przez ciemny dom, otwierając wszystkie drzwi i zaglądając do wszystkich pomieszczeń.W żadnym nie znalazłem ani śladu życia, ani choćby telefonu.Wypadłem na dwór i spróbowałem zadzwonić z samochodu z nadzieją że kapryśna atmosfera przywróciła zasięg
[ Pobierz całość w formacie PDF ]