[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy³o¿y³ rêkê dobrzucha.Coœ w nim drgnê³o - i na chwilê Garvey znalaz³ siê z powrotem w gmachuBasenów, nagi, a przed jego oczyma poruszy³ siê jakiœ guzowaty kszta³t.Mê¿czyzna ju¿ mia³ wrzasn¹æ, ale powstrzyma³ siê.Stan¹³ ty³em do okna ipotoczy³ wzrokiem po pokoju: spojrza³ na dywan, ksi¹¿ki i meble, odnajduj¹c siêw twardej rzeczywistoœci.Nawet wtedy jednak obrazy nie zniknê³y zupe³nie zjego myœli.Wnêtrznoœci te¿ nadal mu drga³y.Dopiero po kilku minutach potrafi³ siê zmusiæ do spojrzenia na swoje odbicie woknie.Kiedy w koñcu to zrobi³, zniknê³y wszelkie wahania.Nie dopuœci ju¿wiêcej do takiej nocy - bezsennej i nawiedzanej przez zjawy.Z pierwszymbrzaskiem obieca³ sobie, ¿e w tym dniu dopadnie Coloqhouna.Jerry próbowa³ rano dodzwoniæ siê do Carole, do jej biura.Za ka¿dym razem niemog³a podejœæ.W koñcu da³ za wygran¹ i skupi³ siê na herkulesowej pracyprzywrócenia w mieszkaniu porz¹dku.Jednak brakowa³o mu energii, ¿eby zrobiæ todobrze.Po godzinie doszed³ do wniosku, ¿e uczyni³ w ba³aganie tylko niewielkiwy³om, i podda³ siê.Zreszt¹ ten chaos dok³adnie wyra¿a³ jego w³asne zdanie osobie.Pomyœla³, ¿e mo¿e lepiej go tak zostawiæ.Tu¿ przed po³udniem odezwa³ siê telefon.- Pan Coloqhoun? Pan Gerard Coloqhoun?- Zgadza siê.- Nazywam siê Fryer.Dzwoniê w imieniu pana Garveya.- Tak?Bêdzie ustami tego Fryera g³osi³ swój tryumf czy te¿ grozi³ dalszyminieprzyjemnoœciami?- Pan Garvey spodziewa³ siê od pana pewnych propozycji.- Propozycji?- Z entuzjazmem odnosi siê do tego projektu zwi¹zanego z Leopold Road, panieColoqhoun.Uwa¿a, ¿e mo¿e on przynieœæ znaczny dochód.Jerry nie odpowiedzia³ nic, bo ta gadanina go zaskoczy³a.- Pan Garvey chcia³by siê z panem jak najszybciej spotkaæ.- Tak?- W Zespole Basenów.Jest tam parê detali architektonicznych, które chcia³bypokazaæ swoim wspó³pracownikom.- Rozumiem.- Czy jest pan wolny dzisiaj po po³udniu?- Tak.Oczywiœcie.- Szesnasta trzydzieœci?Rozmowa skoñczy³a siê mniej wiêcej w tym miejscu.Jeny by³ zdumiony.W g³osieFryera nie by³o œladu wrogoœci, ¿adnej, choæby najmniejszej aluzji do napiêtejsytuacji miêdzy nimi.Mo¿e, tak jak sugerowa³a policja, zniszczeniarzeczywiœcie by³y dzie³em jakichœ anonimowych wandali, a kradzie¿ planu - ichkaprysem.Ta myœl podnios³a go nieco na duchu.Jeszcze nie wszystko by³ostracone.Znów zadzwoni³ do Carole, podbudowany takim obrotem sprawy.Tym razem nieprzyj¹³ wymówek powtarzanych przez jej kolegów i domaga³ siê, ¿eby j¹poproszono.W koñcu dopi¹³ swego.- Nie chcê z tob¹ rozmawiaæ, Jerry.IdŸ do diab³a.- Wys³uchaj mnie tylko.Trzasnê³a s³uchawk¹.Natychmiast zadzwoni³ jeszcze raz.Kiedy odebra³a telefoni us³ysza³a jego g³os, wydawa³o siê, ¿e jest zdumiona jego determinacj¹- Dlaczego chcesz siê pogodziæ? - spyta³a.- Po co? - S³ysza³ dobrze, ¿e ³zyœciskaj¹ jej gard³o.- Chcê, ¿ebyœ zrozumia³a, jak podle siê czujê.Pozwól mi to naprawiæ.B³agam,pozwól mi to naprawiæ.Nie odpowiada³a.- Nie odk³adaj s³uchawki.Proszê ciê.Wiem, ¿e to niewybaczalne.Jezu, wiem.Nadal milcza³a.- Pomyœl o tym, dobrze? Daj mi szansê naprawienia z³a.Dobrze?- Nie widzê sensu - powiedzia³a bardzo cicho.- Czy mogê zadzwoniæ jutro? Us³ysza³ jej westchnienie.- Mogê?- Tak.Tak.I wy³¹czy³a siê.Na spotkanie przy Leopold Road wyruszy³ a¿ trzy kwadranse przed umówion¹godzin¹, ale w po³owie drogi spad³ deszcz, którego wielkie krople kpi³y zwszelkich wysi³ków wycieraczek.Ruch samochodowy zwolni³ tempo.Przez pó³ miliJeny ledwo siê wlók³, widz¹c przez œcianê wody jedynie tylne œwiat³a samochodujad¹cego przed nim.Mija³y minuty i rós³ jego niepokój.Zanim wydoby³ siê zkorka, ¿eby znaleŸæ inny dojazd, by³ ju¿ spóŸniony.Na schodach wiod¹cych dogmachu Basenów nikt nie czeka³, ale farbkowy rover Garveya sta³ trochê dalejprzy chodniku.Nie by³o kierowcy.Jerry znalaz³ miejsce do zaparkowania podrugiej stronie ulicy i przeci¹³ j¹ w deszczu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]