[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy pêdziliœmy Siedemnast¹ Ulic¹ w okolicach Delores, zauwa¿y³em na chodnikudziewczynê w czerwonej bluzce i bia³ych d¿insach.— Jim, to Jane! Na pewno!Stañ!Skrêci³ samochodem do krawê¿nika i cofn¹³.Jak opêtany stara³em siê coœdostrzec przez przyciemnione szk³o tylnej szyby.Pojawi³a siê Jane.Sz³a równymkrokiem, kieruj¹c siê w stronê Mission Street i nawet nie odwróci³a siê ku nam.Jarvis zatr¹bi³ i dopiero wtedy zatrzyma³a siê, marszcz¹c brwi jakbyoszo³omiona, i podesz³a do krawê¿nika.Jim wysiad³ z wozu, a ja wygramoli³em siê za nim.Przeszed³em do przodu,wzi¹³em Jane za ramiona i przytrzyma³em j¹.By³a blada, a jej oczy by³y dziwniemokre i krótkowidz¹ce, chocia¿ pod innymi wzglêdami wydawa³a siê w porz¹dku.— Jane, Jane, co siê sta³o?Uœmiechnê³a siê, ale sprawia³a wra¿enie rozkojarzonej.— Nic siê nie sta³o —szepnê³a.— Zupe³nie nic.— A dlaczego nie wziê³aœ taksówki? Co ty tu robisz?— Tu? — powiedzia³a, unosz¹c g³owê i patrz¹c na mnie niepewnie.— To Siedemnasta Ulica.Mia³aœ taksówk¹ jechaæ na Pilarcitos.Jane dotknê³a czo³a, jakby próbowa³a przypomnieæ coœ sobie.— A tak.Pilarcitos.Doktor Jarvis ³agodnie mnie odsun¹³ i przebada³ Jane z szybkoœci¹ zawodowca.Kciukiem podniós³ jej powiekê i sprawdzi³ puls.Podczas badania sta³a milcz¹cai pasywna, z lekka marszcz¹c brwi, patrz¹c gdzieœ w dal, na coœ, czego nawetnie móg³bym siê domyœliæ.— Nic jej nie jest? — zapyta³em.— Wydaje mi siê, ¿e jest w szoku.— Mo¿e to szok — powiedzia³.— Z drugiej strony wygl¹da to na rodzaj hipnozy,mo¿e transu.— Czy myœlisz, ¿e Kojot.— John, ja nie wiem, co mam myœleæ.Ale najwa¿niejsze, ¿e jest bezpieczna.Zapakujmy j¹ do samochodu i jedŸmy na Pilarcitos.Potem twój przyjacielIndianin zrobi, co trzeba, aby Kojota nie wpuœciæ do domu, i zawieziemy Jane zpowrotem do szpitala.George Tysi¹c Mian wysun¹³ g³owê przez okno samochodu.— D³ugo jeszcze? —zapyta³ mnie.— Im szybciej dotrzemy do tego domu, tym lepiej.Je¿eli jest tamju¿ Kojot, to nie mamy ¿adnych szans.Razem z Jimem pomogliœmy Jane si¹œæ na tylne siedzenie, potem wykrêciliœmy iskierowaliœmy siê na Pilarcitos i Mission Street.Gdy podje¿d¿aliœmy strom¹ ulic¹, dom pod numerem tysi¹c piêæset piêædziesi¹tjeden by³ tak samo ciemny i posêpny jak poprzednio.Okna przypomina³y wpadniêteoczy, a od ³uszcz¹cej siê farby chyba odpad³o jeszcze wiêcej p³atów.Gdyzbli¿aliœmy siê, Jarvis zwolni³, a gdy podjechaliœmy, zatrzyma³ samochód iwy³¹czy³ silnik, i chyba minutê siedzieliœmy w absolutnej ciszy.— Myœlicie, ¿e Kojot jest w œrodku? — zapyta³em niepewnym g³osem.— Trudno powiedzieæ — odpar³ George Tysi¹c Mian.— Je¿eli jest, to siê o tymwkrótce przekonamy.— Jak?— Zabije nas.Jim otar³ usta wierzchem d³oni.— Ale mo¿e go tam nie byæ? Co? Mo¿e jeszczeszuka krwi Seymoura Wallisa?— Oczywiœcie.Popatrzy³em na Jima, a Jim na mnie.— Có¿ — powiedzia³em z lekkim przek¹sem.—No to siup.Wysiedliœmy z samochodu i podeszliœmy do Indianina, aby mu pomóc.Jane zosta³ana swym miejscu prawdopodobnie zszokowana.Przeszliœmy przez chodnik istanêliœmy przed bram¹ frontow¹, spogl¹daj¹c na ponur¹ werandê i ob³a¿¹cebelki.— Jest tam ta ko³atka? — zapyta³ George Tysi¹c Mian.— Ja s³abo widzê bezokularów.Spozieraliœmy w ciemnoœæ.Najpierw wydawa³o mi siê, ¿e ko³atka zniknê³a, potemzauwa¿y³em pob³ysk mosi¹dzu i ju¿ wiedzia³em, ¿e Kojot wci¹¿ poszukuje swejkrwi.Na razie byliœmy bezpieczni.Otworzyliœmy skrzypi¹c¹ bramê i weszliœmy na schodki.George Tysi¹c Mian przezchwilê sta³, patrz¹c na z³owrog¹, rozeœmian¹ twarz na ko³atce, potem z wolnapokrêci³ g³ow¹.— Gdyby ko³o tego domu przeszed³ Indianin i zauwa¿y³ tê twarz, natychmiastwiedzia³by, czym ona jest — powiedzia³ nieg³oœno.— To tak samo prowokuj¹ce,jak umieszczenie obrazu szatana na drzwiach.Có¿, upewnijmy siê, ¿e Kojot zniej nigdy nie skorzysta.Siêgn¹³ pod kurtkê i wydoby³ amulet.By³ to niewielki z³oty medalionik zwygrawerowan¹ dziwaczn¹ piktografi¹.Przez chwilê trzyma³ go w palcach obud³oni i dotkn¹³ nim czo³a.Nastêpnie podszed³ blisko do ko³atki i uniós³ d³oñ.— Z³y Kojocie, diaboliczny stworze z po³udniowego zachodu — zamrucza³ — mezaklêcie zwi¹zuje ten obraz na wieki, na wieki przed tob¹ bêdzie zamkniêty.Onciê spali, on ciê zmrozi, on zadmie jak wichry pó³nocy przeciw tobie.Nigdy gonie tkniesz, nigdy siê nim nie pos³u¿ysz, gdy¿ opadnie na ciebie gniew wielkichduchów na wieki.Zaleg³a cisza.Gdzieœ w oddali przejecha³a z rumorem i ³oskotem ciê¿arówka.Wtedy us³ysza³em cichy syk.By³ podobny do nabierania powietrza przy wdechuprzez kogoœ, kto zamierza przemówiæ.Podstêpny ³agodny g³os wyartyku³owa³: — G³upcy.Poczu³em, ¿e dygoczê.Wiedzia³em, ¿e to idiotyzm tak siê trz¹œæ.Ale ko³atka,sama mosiê¿na ko³atka, w³aœnie ko³atka przemówi³a.Jej dzikie œlepia jarzy³ysiê jaskrawym œwiat³em, i — mo¿e tak pracowa³a moja wyobraŸnia — wiedzia³em, ¿eje¿y³y siê na niej prawdziwe kud³y, a jej k³y by³y tak samo wœciek³e i ostrejak u prawdziwego wilka czy psa.George Tysi¹c Mian sta³ wyprostowany.By³o oczywiste, ¿e wytê¿a ca³¹ si³ê swychmyœli, aby utrzymaæ kontrolê nad sytuacj¹.Skrzy¿owa³ rêce przed twarz¹, poczym wykona³ obiema d³oñmi zamaszysty gest odprawiaj¹cy.— Kojot jest psem, który biega po nocy — powiedzia³.Jego g³os dr¿a³ w powadzei surowej pasji.— Kojot jest podstêpnym ³garzem.Bogowie to s³ysz¹ i bogowieto wiedz¹.Odsy³aj¹ ciê precz, odsy³aj¹ ciê, odsy³aj¹ ciê.Ko³atka zachichota³a mro¿¹co.— Milcz! — zawo³a³ George Tysi¹c Mian.— Rozkazujê ci milczeæ! Znowu syk iobrzydliwy chichot.— Nie masz nade mn¹ w³adzy, ty starcze — wyszepta³a ko³atka.— Wnet nadejdziemój pan, a wtedy zobaczymy — zaœmia³a siê znowu.Drzwi frontowe nagle same otwar³y siê i same zamknê³y z trzaskiem.Ale George Tysi¹c Mian nie podda³ siê.Znowu uniós³ ramiona.— Mróz pó³nocy ciêogarnie, mróz pó³nocy ciê zgniecie.Kojot z pustyni poczuje twój ch³Ã³d iucieknie jak pies, bo nim jest.Wci¹¿ nie mogê uwierzyæ w to, co zobaczy³em, ale tamtej nocy widzia³em takdu¿o, ¿e jeszcze jedno dziwaczne wydarzenie nie zrobi³o na mnie wiêkszegowra¿enia.George Tysi¹c Mian wskaza³ pierwszym palcem na ko³atkê i z tegosztywnego palca wydoby³a siê widoczna migocz¹ca chmura szronu.Szron pokry³ko³atkê, inkrustuj¹c j¹ bia³ymi kryszta³kami lodu, a jej syczenie prawienatychmiast usta³o.Indianin bez przerwy wskazywa³ palcem na ko³atkê i lód pogrubia³ siê corazbardziej.Czu³em zimno tam, gdzie sta³em, metr czy pó³tora dalej.I naglemosiê¿ny ³eb rozsypa³ siê, a kawa³ki oszronionego metalu upad³y z brzêkiem napod³ogê werandy.George Tysi¹c Mian opuœci³ ramiê.Poci³ siê i ³apa³ powietrze krótkimi,bolesnymi haustami.Ale mia³ w sobie jeszcze doœæ ducha, by kopn¹æ kawa³kiko³atki i warkn¹æ: — Staruch, co? Ty kupo z³omu.Jim wyda³ z siebie d³ugi gwizd.— To by³o zadziwiaj¹ce.Nigdy czegoœ podobnegonie widzia³em.Panie Tysi¹c Mian, powinien siê pan zaanga¿owaæ w firmieprodukuj¹cej mro¿onki.Wzi¹³em Indianina pod rêkê.— Jeden punkt dla pana — powiedzia³em.— Zmierzy³ siê pan z Kojotem i wygra³.Potrz¹sn¹³ g³ow¹.— To jeszcze nie koniec, a moje si³y s¹ niewielkie.Doktorze,czy ma pan miejsce w samochodzie na te wszystkie obrazy Mount Taylor i CabezonPeak?— Oczywiœcie.Ale wydawa³o mi siê, ¿e pan otoczy dom zaklêciami.George Tysi¹c Mian obtar³ czo³o chusteczk¹.— Chcia³bym, ale ta walka zobliczem Kojota uœwiadomi³a mi, ¿e nie mam na to si³.Jestem za stary, zas³aby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]