[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzia³em, jak mru¿y oczy, jakbychcia³ przydaæ ostroœci swojemu wzrokowi, widzieæ dalej i móc wyobraziæ sobieprzysz³oœæ.Mia³ przeciwko sobie armiê Maksencjusza, która pomimo strat w dalszym ci¹guliczy³a ponad sto piêæ­dziesi¹t tysiêcy ludzi: rzymskich pretorianów, Numi-dów,którzy pokonali cesarza Afryki, Lucjusza Alek­sandra, Daków i Partów.Maksencjusz mia³ nadziejê, ¿e tak¿e Licyniusz, wyznaczony przez Galeriusza nacesarza Wschodu, oraz Maksyminus Daja sprzymierz¹ siê z nim.Aby ten sojusz siê nie zawi¹za³, Konstantyn musia³ jak najszybciej pokonaæMaksencjusza, ale aby to uczy­niæ, trzeba by³o wkroczyæ do Rzymu.Nie nale¿a³o jednak zostawiaæ w dolinie Padu ¿ad­nych silnych miast w rêkachzwolenników Maksencju­sza.Trzeba podbiæ wszystkie, jedno po drugim.Ostat­niana tej trasie by³a Werona.Za murami miasta wierny Maksencjuszowi genera³ Rurykus Pompejanus czeka³ nanasz szturm, zdecydo­wany nie zapuszczaæ siê nigdzie poza mury miasta.Chrzeœcijañscy ¿o³nierze zbli¿yli siê do umocnieñ, wymachuj¹c tarczami zeznakiem Chrystusa.Wyzy­wali Pompejanusa i jego ¿o³nierzy: czy¿by poganie balisiê Boga chrzeœcijan? Czy¿by nie ufali ju¿ swoim bó­stwom? Czy byli tchórzami?Chrzeœcijanie krzyczeli:- Popatrzcie na niebo! Zwiastuje wasz¹ klêskê!Od czasu kiedy przeszliœmy przez Alpy, na niebie rzeczywiœcie widzieliœmymnóstwo dziwnych znaków.Nieznane gwiazdy œwieci³y tak¿e w dzieñ, uk³adaj¹c siêna horyzoncie wraz z sierpem ksiê¿yca w znak Chry­stusa - krzy¿, przez którybiegnie pionowa, zakrzywio-na linia.Tak wiêc tarcze, na których by³ wymalowany ten sam znak, wydawa³y siêodbijaæ niebo.Wreszcie, udrêczeni wyzwiskami i prowokacjami, kawalerzyœci RurykusaPompejanusa wyszli z Werony i próbowali prze³amaæ oblê¿enie, rozbiæ szyk wnaszych kohortach, zmusiæ nasz¹ germañsk¹ i galijsk¹ jazdê do ucieczki.Ale¿adna linia naszej obrony nie ust¹pi³a.Strza³y i miecze rozbija³y siê o tarczechrzeœcijañskich ¿o³nierzy.A Rurykus Pompejanus by³ tylko jednym z wielu poleg³ych.Wkrótce wiêc mieszkañcy Werony otworzyli bra­my miasta i wyszli na spotkanieKonstantyna, wiwatu­j¹c na jego czeœæ.Przed nami otwiera³a siê Via Flaminia prowadz¹ca a¿ do Rzymu.Ruszyliœmy wiêc konno po tym bruku wypolerowa­nym przez wieki.20.W Rzymie, w miejscu zwanym Saxa Rubra, patrzy­³em, jak szare wody rzekiprzetaczaj¹ siê pod czerwo­nawymi ska³ami.Tybr niós³ ze swoim nurtem czar­nepnie, popl¹tane ga³êzie, po³amane i powyrywane wczeœniej przez burze zdarzaj¹cesiê czêsto z koñcem tego pamiêtnego paŸdziernika 312 roku.Czasami woda nios³ate¿ nabrzmia³e zw³oki barana czy wo³u, które zaczepia³y siê o filary mostuMulwijskiego, zanim nurt nie porwa³ ich dalej.Popatrzy³em na niebo i wiedzia³em, ¿e Konstan­tyn wygra.W samym œrodku nieba,zarówno w dzieñ, jak i w nocy, gwiazdy uk³ada³y siê w krzy¿ Chrystusa i dwiepierwsze litery jego imienia, œwiec¹c niezwykle intensywnym blaskiem.Podszed³em do Konstantyna i wyci¹gn¹³em rêkê, pokazuj¹c mu ten znak.Konstantyn wpatrywa³ siê w niego przez d³u¿sz¹ chwilê, po czym odwróci³ siê domnie:- Widzê to samo co ty - powiedzia³.Zadr¿a³em, a serce w mojej piersi zaczê³o biæ tak mocno, podskakiwa³o a¿ dogard³a, ¿e na pocz¹tku nie mog³em mówiæ.Pomyœla³em, ¿e po raz pierwszy Konstantyn uzna³ wszechmoc Chrystusa i odczyta³jego znaki.- Bóg walczy razem z tob¹ - powiedzia³em w koñcu.- U¿ycza ci swojej si³y.Nie mog³em oderwaæ oczu od nieba, na którym wid­nia³ znak Chrystusa.Powiedzia³em raz jeszcze:Pod tym znakiem zwyciê¿ysz! I powtórzy³em jeszcze:Tu hoc signo vinces.Wydawa³o mi siê, ¿e Konstantyn z uniesion¹ g³ow¹ bada œwietliste punkty naniebie i sam do siebie szepcze s³owa, które ja przed chwil¹ wypowiedzia³em.Po³o¿y³ rêkê na moim ramieniu, tak jak ju¿ kilka razy wczeœniej to robi³, i jakzwykle ten rzadki, przyjacielski gest mnie poruszy³.PóŸniej powiedzia³ domnie:- Czytam to samo co ty.Nagle zda³em sobie sprawê, ¿e zapad³a ju¿ noc, wietrzna i wilgotna.Rano 28 paŸdziernika 312 roku po narodzeniu Chry­stusa, kiedy zobaczyliœmy ju¿zbli¿aj¹c¹ siê kawaleriê Maksencjusza z³o¿on¹ z gwardii pretoriañskiej i, pobokach, z oddzia³Ã³w numidyjskich i mauretañskich z uniesionymi mieczami ioszczepami, Konstantyn po­prosi³ mnie, abym towarzyszy³ mu w przedniej stra¿ykawalerii galijskiej i germañskiej, której szar¿ê mia³ poprowadziæ.Nigdy wczeœniej nie widzia³em, aby jego twarz by­³a równie pogodna.Uœmiecha³siê.Praw¹ rêk¹ g³aska³ grzywê swojego konia.- Tej nocy, podobnie jak w œwi¹tyni Apolla w Gran-num, mia³em sen - zacz¹³.- By³ w nim ten sam blask,który otacza³ Boga, kiedy siê do mnie zbli¿a³ i nak³ada³rni koronê.Ale tym razem nie by³ to Apollo.Ty wiesz, kim by³ ten Bóg.Powiedzia³ mi to, co jest wypisane na niebie od chwili, gdy wkroczyliœmy doItalii, co ty odczyta³eœ wczoraj, podobnie zreszt¹ jak ja sam.- Bóg Jedyny i Wszechmog¹cy! - wyszepta³em roz­gor¹czkowany.- Powiedzia³ ci: „Pod tym znakiemzwyciê¿ysz!".Konstantyn spuœci³ g³owê, wyci¹gn¹³ swój miecz z pochwy i uniós³ go.- Dziœ rano jednak niebo jest puste - zauwa¿y³.Rzeczywiœcie, gwiazdy i œwietlisty znak znik³y.Bóg do ciebie przemówi³, s³ysza³eœ Go i widzia³eœ - odpowiedzia³em.Ale dziœ czeka nas walka.Bóg jest po twojej stronie.Jednak to ¿o³nierze trzymaj¹ miecze.To oni zabi­jaj¹ i oni gin¹ w walce.W tym momencie us³ysza³em g³uchy têtent kopyt kawalerii z³o¿onej z pretorianówMaksencjusza, która galopowa³a w nasz¹ stronê.Konstantyn rzuci³ siê do przodu, a ja pod¹¿y³em za nim niesiony krzykiem¿o³nierzy galijskich i germañ­skich.Widzia³em, jak ludzie walcz¹ i umieraj¹, dostrze­g³em chrzeœcijañskich¿o³nierzy posuwaj¹cych siê na­przód pod os³on¹ tarczy ze znakiem Chrystusa.Ichcia³a wymiesza³y siê z cia³ami pogan w objêciach œmierci.Modli³em siê do Chrystusa, aby przyj¹³ do siebie tych, którzy byli mu wierni, ijeœli zechce, aby prze­baczy³ innym, którzy przeœladowali Go w cia³achmê­czenników.Kiedy noc przykry³a ziemiê swoim czarnym woa­lem, z armii Maksencjusza zosta³ju¿ tylko oszala³y oddzialik, który rzuci³ siê w kierunku mostu Mulwij-skiego.Najsilniejsi i najbardziej bezlitoœni odpychali innych, aby jak najszybciejprzekroczyæ Tybr, maj¹c nadziejê wymkn¹æ siê w ten sposób ¿o³nierzomKon­stantyna.Widzia³em, jak cia³a popychanych l¹dowa³y w rzece.PóŸniej poni¿ej mostu, nad brzegiem rzeki, pewien Gal znalaz³ zw³okiMaksencjusza, którego ciê¿ar zbroi œci¹gn¹³ na dno i dopiero ostry nurtwyrzuci³ go na ska³y.Ów Gal odci¹³ mu g³owê, nadzia³ j¹ na swoj¹ lancê iprzyniós³ pokazaæ Konstantynowi.Ten jednak odwróci³ wzrok.Nastêpnego dnia, 29 paŸdziernika, wkroczyliœmy do Rzymu.Lud, senatorowiet³oczyli siê, aby zbli¿yæ siê do Konstantyna.Najg³oœniej wykrzykiwali swo­j¹wdziêcznoœæ, witali go jak oswobodziciela miasta i zbawcê Imperium.Na Forum jeden z senatorów oznajmi³, ¿e zakoñ­czy³o siê panowanie tyranaMaksencjusza i ¿e trzeba zbudowaæ ³uk triumfalny, aby na zawsze pamiêtano oKonstantynie Wielkim, który wraz ze swoj¹ armi¹, z natchnienia Bo¿ego i zaspraw¹ swojego geniuszu uwolni³ Imperium od tyrana i wszystkich jegozwo­lenników.Sta³em krok od Konstantyna i powiedzia³em do niego:- Nie zapominaj o tym, co wyczyta³eœ na niebie, o tym, co widzia³eœ, niezapominaj o tym, kto ciê wy­bra³, kto z tob¹ walczy³ i kto da³ ci zwyciêstwo.Pa­miêtaj o Chrystusie.To pod jego znakiem zwyciê¿y³eœ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •