[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybym na ten temat dyskutowa³ z nielicznymi przyjació³mi, którzy mi jeszczepozostali w Ameryce, uprzedzi³bym ich najpierw, ¿e nie bêdziemy wspominaæ ozasadach, bo nie o nie tu chodzi — ¿e zastanowiæ siê nale¿y nad warunkami.Nie mo¿na definiowaæ niedorozwoju gospodarczego jako zwyczajnych niedomogówekonomii narodowej.Jest to z³o¿ony stosunek miêdzy krajami zacofanymi awielkimi mocarstwami, które je utrzymywa³y w zacofaniu; oswobodzona ze swych³añcuchów pó³kolonia znów staje w ca³ej swojej nêdzy wobec zirytowanegomocarstwa, które dot¹d by³o jej metropoli¹.Musi jak najprêdzej uporaæ siê zw³asn¹ bied¹ — albo znów popadnie w zale¿noœæ.Innego wyjœcia nie ma: nawetgdyby za dotkniêciem jakiejœ ró¿d¿ki czarodziejskiej wielkie mocarstwo wyzby³osiê imperialistycznychkoncepcji, wyzwolona kolonia musi siê ratowaæ o w³asnych si³ach albo te¿ samaoddaæ siê w rêce swoich by³ych kolonizatorów.Jednym s³owem, niedorozwój to gwa³towne napiêcie miêdzy dwoma narodami, a ojego nasileniu decyduje stopieñ zapóŸnienia jednego w stosunku do drugiego.Œpi¹cej, trzymanej w odosobnieniu wyspie œni³o siê w 1958 roku, ¿e ¿yje w roku1900.Obudzi³a siê, aby stwierdziæ, ¿e zegarek jej s¹siada szed³ i dalej idziebez zatrzymania, a on sam ¿yje ponad wszelk¹ w¹tpliwoœæ w roku 1958.Prawie szeœædziesi¹t lat zapóŸnienia: oto sedno sprawy.I jedyny problemkubañski polega na tym, jak nadrobiæ zapóŸnienie.Obecnie maruder startuje z pó³wiekowym handicapem; s³ania siê na nogach iwidzi, daleko przed sob¹, pêdz¹c¹ w tumanie kurzu czo³Ã³wkê.Jednak to w³aœniej¹ musi dojœæ, co oznacza, ¿e nieszczêœnik winien biec szybciej ni¿ najlepsi.Wyspa musi siê uwijaæ w piekielnym tempie.Skoro zrezygnuje z wytwarzania usiebie jednego, choæby najdrobniejszego produktu, który mo¿e fabrykowaæ, 'bêdzie go musia³a sprowadzaæ z Nowego Jorku czy z Chicago, co stanie siêpocz¹tkiem regresji, której ju¿ nie da siê zahamowaæ: nast¹pi nawrót dowielkich posiad³oœci ziemskich, do cukru, do niewolnictwa.Tak wiêc, co by nie pocz¹æ, kubañska produkcja w tym okresie, tak bardzobliskim niedawnej sytuacji pó³kolonialnej, nie rozwija siê swobodnie, chocia¿jeszcze ¿aden kraj nie próbowa³ naprawdê przeszkodziæ rozwojowi wyspy.Gdybynawet za³o¿yæ, ¿e wyspa spotyka siê ze wszystkich stron tylko z ¿yczliwoœci¹,to i tak szybkoœæ oraz rytm jej produkcji a zw³aszcza wskaŸnik wzrostu by³ybyod startu uwarunkowane dotychczasowym rozwojem, aktualnymi przemianami orazzamiarami otaczaj¹cych j¹ mocarstw.— ¯¹da siê od nas idei, doktryny, przewidywañ — powiedzia³ mi Guevara — azapomina siê, ¿e nasza rewolucja jest rewolucj¹ odporu.Chcia³ przez to powiedzieæ, ¿e g³Ã³wn¹ sprê¿yn¹ poczynañ nie jest wyspa; œrodkipodejmowane przez kubañskich przywódców w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymito zawsze riposty; nic bardziej oczywistego.Z jednej strony ma³y kraj licz¹cy szeœæ milionów szeœæset tysiêcy mieszkañców,a z drugiej kraj wielki, którego liczba mieszkañców siêga prawie dwustumilionów; dochód narodowy wielkiego jest piêæ razy wiêkszy na g³owê mieszkañcani¿ ma³ego.W gwa³conej ekonomii, bo do tego sprowadzaj¹ siê owe stosunki, przymusreprezentuj¹ Stany Zjednoczone; spróbujmy jednak uwierzyæ w œwiêtego Miko³aja iprzypisaæ im na chwilê idealn¹ niewinnoœæ.Otó¿ nawet w tak krañcowym przypadkufabrykanci z Pittsburga czy z Detroit wykazuj¹ obiektywnie zapóŸnienie Kuby(aby tego nie wykazywaæ, musieliby zatrzymaæ swoje maszyny) i powoduj¹ tam stanzagro¿enia, to znaczy prawie wymiern¹ obecnoœæ œmiertelnego niebezpieczeñstwa.S¹dzê, ¿e nie znajdzie siê w Europie ani jeden cz³owiek o liberalnychpogl¹dach, który by nie uzna³, ¿e okolicznoœci istniej¹ce na Kubie wymagaj¹gospodarki kierowanej; narzuca j¹ tej rolniczej wyspie hyperindustrializacjakontynentu.Rewolucyjny rz¹d podlega temu naporowi rzeczywistoœci, obradujecodziennie pod groŸb¹, przekszta³ca tê cudzoziemsk¹ groŸbê w wymogi gospodarkikubañskiej, okreœla wysi³ek, jaki trzeba podj¹æ, oraz wskazuje, który zsektorów gospodarki znajduje siê bezpoœrednio w wiêkszym czy mniejszymniebezpieczeñstwie.Jak¿e mog³oby byæ inaczej?Czy wyspa ma prawo wyrzucaæ pieni¹dze w morze, kiedy rodz¹cy siê przemys³ ¿¹dana gwa³t kapita³Ã³w? Czy ma pozwoliæ, ¿eby uprzemys³owienie dokonywa³o siê, jakpopadnie, w wyniku przypadkowego spotkania czyjegoœ kapryœnego pomys³u zwypchanym portfelem kogoœ drugiego? Nie.Ju¿ d³u¿ej nie mo¿e marnotrawiæ swoichsi³.Rolnictwo samo siê domaga umiarkowanego planowania gospodarczego; ma³o jestwa¿ne po reformie rolnej, do kogo nale¿¹ grunty; wa¿ne natomiast podczaswprowadzania polikultury jest to, ¿e naród, jako ca³oœæ, decyduje, cow³aœciciel — indywidualny b¹dŸ kolektywny — bêdzie na nich uprawia³.Naród to, oczywiœcie, Instytut Reformy Rolnej, którego nikt nie wybiera³ iktóremu nikt nie dawa³ mandatu.Lecz kiedy sta³o siê zrozumia³e, ¿e kraj umierawskutek niestrawnoœci spowodowanej dolarami i cukrem, kiedy sta³o siê wiadome,¿e albo mu siê przepisze inny pokarm, czerpany z w³asnej gleby, albo siêdopuœci do tego, ¿e wyci¹gnie kopyta, wówczas przyznano Instytutowi ReformyRolnej techniczn¹ suwerennoœæ — bez mandatu, którego przydzielanie zale¿y nawetnie od Castro, ale od surowej koniecznoœci.I.N.R.A.to organizm, który robi,co robiæ nale¿y.Istniej¹, bêd¹ istnia³y równie¿ inne instytuty powo³ywane przez rz¹d.Wszystkie.Bo nieodzowna jest myœl obejmuj¹ca ca³oœæ — myœl, dla której punktemwyjœcia w przeprowadzaniu drobnych realizacji jesl ca³okszta³t tegowszystkiego, co chce siê stworzyæ.Aby uzyskaæ od robotników najwiêksz¹ wydajnoœæ, nie narzucaj¹c im jednakwyczerpuj¹cych godzin nadliczbowych, istnieje jeden tylko œrodek w okresieprzejœciowego braku nowoczesnych maszyn: organizacja; jednym, a nieustannymruchem przeprowadza siê zmianê struktury i stosunków produkcyjnych.I któ¿bymia³ przeprowadzaæ owe zmiany jak nie kierowniczy zespó³, koncentruj¹cy w swychrêkach i umiejêtnoœci, i w³adzê?Ale amerykañski purytanin potêpia wszêdzie, nie uznaj¹c wyj¹tków aniokolicznoœci ³agodz¹cych, doœwiadczenia gospodarki kierowanej.Wed³ug niego tylko tyrani mog¹ myœleæ o koncentrowaniu wy³¹cznie w swoichrêkach wszelkiej w³adzy gospodarczej, o czym przes¹dza ju¿ to, ¿e prawem kadukazagarnêli ju¿ wszelk¹ w³adzê polityczn¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]