[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dawson potarł nieporadnie ucho obandażowaną ręką.– Cholernie mnie boli.– To ciekawe – powiedział Causton.– Mnie też.– Spadło ciśnienie – wyjaśnił Wyatt.– Trzeba zatkać nos i dmuchnąć, żeby wyrównać jego poziom w zatokach.– Skinął głową w kierunku zatopionego miasta.– Właśnie niskie ciśnienie zatrzymuje tam tę całą wodę.Gdy Causton i Dawson prychali, wydając nieprzyjemne odgłosy, Wyatt spoglądał w niebo.Była tam warstwa chmur, nie potrafił jednak określić, na ile gruba.Słyszał, że w oku cyklonu można czasem zobaczyć błękitne niebo, sam jednak nigdy czegoś takiego nie widział, ani nie spotkał nikogo, kto zaobserwowałby podobne zjawisko, był więc skłonny uważać, że to jeszcze jedna z bajek, tak często wymyślanych w meteorologicznym światku.Dotknąwszy rękawa koszuli stwierdził, że jest prawie suchy.– Niskie ciśnienie – podsumował.– I mała wilgotność.Szybko panowie wyschniecie.Proszę spojrzeć.– Wskazał głową miejsce, gdzie ziemia zaczynała delikatnie parować.Causton obserwował grupę mężczyzn, schodzących po zboczu w kierunku St.Pierre.– Czy Favel na pewno wie, że huragan jeszcze się nie skończył? – zapytał.– Ci chłopcy będą w opałach, jeżeli szybko tu nie wrócą.– Wie o wszystkim – uspokoił go Wyatt.– Rozmawialiśmy na ten temat.Chodźmy się z nim zobaczyć.Gdzie jest ta jego kwatera?– Tuż przy drodze, niedaleko stąd.– Causton nagle zarechotał.– Czy jesteśmy odpowiednio ubrani, żeby iść z wizytą?Wyatt spojrzał na kolegów.Byli oblepieni od stóp do głów gęstym błotem.Popatrzywszy na siebie stwierdził, że wygląda tak samo.– Wątpię, czy Favel będzie w lepszej formie – zauważył.– Chodźmy.Zawrócili, przechodząc obok swojego wykopu.Nagle Causton stanął jak wryty.– Rany boskie! – wyszeptał.– Spójrzcie tylko!W sąsiednim dole leżał człowiek z wyrzuconym w górę ramieniem.Wierzch jego dłoni, który powinien być intensywnie brązowy, przybrał brudnoszarą barwę, jakby z ręki odpłynęła cała krew.Causton zatrzymał się jednak z innego powodu: trup nie miał głowy.Nie było jej też nigdzie w pobliżu.– Chyba wiem, jak to się stało – oznajmił ponuro Wyatt.– W czasie najsilniejszego wiatru coś przeleciało w powietrzu.Myślę, że to był zardzewiały kawałek blachy.Uderzył w ziemię właśnie w tym miejscu, a potem poszybował dalej.– Ale gdzie jest ta cholerna głowa? – zapytał podenerwowany Dawson.– Pewnie też porwał ją wiatr.Wiał z wyjątkową siłą.Dawson odszedł na bok.Wyglądało na to, że zbiera mu się na mdłości.Causton, z trudem łapiąc oddech, stwierdził:– To.to się mogło przydarzyć każdemu z nas.– Mogło – zgodził się Wyatt.– Ale się nie przydarzyło.Ruszajmy.Nie ulegał emocjom.Widok nagłej śmierci nie robił na nim wrażenia i oglądana scena nie poruszyła go.Był już zbyt często świadkiem zabijania, widział zbyt wielu ludzi zastrzelonych lub rozerwanych na strzępy.Sam także pozbawił życia człowieka.Z pewnością Roseau zasługiwał na śmierć bardziej niż ktokolwiek inny, ale Wyatt był wytworem swego środowiska i zabijanie nie przychodziło mu łatwo.Widok czyjejś przypadkowej śmierci pod – czas huraganu nic dla niego nie znaczył i pozostał na nią nieczuły, gdyż nie dawała się porównać z zagładą całej armii ludzi – również zabitych przez huragan, tyle że nie przypadkowo.Kwatera główna: szereg wykopanych w ziemi dziur, pośpiech oficerów, rozszerzający się krąg działań, którymi kierował emanujący spokojem Favel.Wyatt nie mógł się od razu do niego dostać.Nie przejmował się tym, bo miał już na temat Favela wyrobione zdanie i wiedział, że tamten o nim nie zapomniał i przyjmie go w stosownym czasie.Pewne sprawy miały pierwszeństwo i Wyatt nie był najważniejszy.Kręcił się razem z Dawsonem po obrzeżach ruchliwego obozowiska i obserwował, co się dzieje.Coraz więcej żołnierzy wysyłano w kierunku doliny Negrito.Wyatt miał nadzieję, że Favel wie, co robi.Causton gdzieś zniknął.Zapewne zajęty był pracą, choć Wyatt nie potrafił sobie wyobrazić, jaką jeszcze większą katastrofę mógł znaleźć dla swych żądnych sensacji czytelników.Dawson wyraźnie się niecierpliwił.– Nie rozumiem, po co mamy tu czekać – gderał.– Równie dobrze moglibyśmy siedzieć w wykopie.– Nie chciałbym, żeby Favel popełnił teraz błąd – stwierdził Wyatt.– Zostanę tutaj.Jeśli pan chce, proszę wracać.Później do pana przyjdę.Dawson wzruszył ramionami.– Wszystko jedno, czy jesteśmy tu, czy gdzie indziej – stwierdził, nie ruszając się z miejsca.Po chwili podszedł do Wyatta wysoki Murzyn.Przyjrzawszy mu się bliżej Wyatt zauważył ze zdziwieniem, że to Manning.Twarz miał umazaną pokrywającym wszystko błotem.– Julio chciałby się z panem zobaczyć – powiedział, po czym na jego twarzy pojawił się ponury uśmiech.– Trzeba przyznać, że miał pan nosa z tym huraganem.– To jeszcze nie koniec – stwierdził krótko Wyatt.Manning skinął głową.– Wiemy o tym.Julio cholernie dokładnie wszystko planuje, żeby uratować co się da z tego rumowiska.Właśnie w tej sprawie chce się z panem widzieć.Myślę, że po spotkaniu zdobędę dla pana coś do jedzenia.Potem nie dostanie pan już pewnie niczego, dopóki nie pozbędziemy się tej przeklętej Mabel.Favel powitał Wyatta znajomym grymasem skrzywionych w półuśmiechu ust.O dziwo, znalazł czas, żeby się umyć i wyglądał elegancko w czystej koszuli, chociaż jego drelichowe spodnie były sztywne od błota.– Nie przesadził pan, panie Wyatt – stwierdził.– Ten huragan odpowiadał dokładnie pańskim ponurym prognozom.– I jeszcze się nie skończył – rzekł bez ogródek Wyatt.– Co z tymi żołnierzami, których posłał pan nad Negrito? Jeśli nie będą ostrożni, wpadną w pułapkę.Favel machnął ręką.– To świadome ryzyko.Stale muszę podejmować takie decyzje.Rzućmy okiem na mapę.Na tej właśnie mapie Wyatt zaznaczał bezpieczne jego zdaniem obszary w górze rzeki.Papier był rozmoknięty i poplamiony błotem, a wykreślone flamastrem linie rozmyły się i zamazały.– Wysłano kurierów, żeby zgłosili się tutaj, kiedy huragan na chwilę ustanie i od pół godziny się u mnie zjawiają.Jest ich mniej, niżbym sobie życzył, ale wystarczy, by zorientować się z grubsza w sytuacji.Jego ręka wędrowała po mapie.– Miał pan rację, radząc mi wyprowadzić ludzi z dna doliny.Jest cała pod wodą, od ujścia rzeki aż do tego miejsca.– Zakreślił szybko ołówkiem odcinek doliny.– To jakieś trzynaście kilometrów.Rzeka Gran Negrito wystąpiła z brzegów, a z gór wciąż jeszcze spływa woda, zasilając i ją, i P’tit Negrito.Zawaliły się mosty i drogi są zalane.– Kiepsko to wygląda – stwierdził Wyatt.– Owszem – zgodził się Favel.– Ta droga, biegnąca skrótem nad Negrito do St.Michel, jest w niezłym stanie.To teraz jedyny przejezdny szlak do St.Pierre.Ponieważ leży na zboczu doliny, nie dotarła tam powódź.W paru miejscach blokują przejazd zwalone drzewa, a trzy znajdujące się na trasie mosty nie są zbyt bezpieczne.Moi ludzie wszystko porządkują i sprawdzają te mosty.Inni kopią doły, żeby zabezpieczyć się przed powtórnym atakiem huraganu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]