[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lekarzeb³yskawicznie podjêli decyzjê i nim siê obejrza³em, ju¿ by³em w drodze.Ledwozdo³a³em ich uprosiæ o chwilê zw³oki, ¿ebym móg³ skrobn¹æ tych parê s³Ã³w.Niechcia³em wyje¿d¿aæ bez po¿egnania z Tob¹, bo wiele Ci zawdziêczam.Czujê, Forrest, ¿e wkrótce coœ wa¿nego siê wydarzy w Twoim ¿yciu, jakaœ rzecz,jakaœ zmiana, która mo¿e Ciê pchn¹æ w ca³kiem innym kierunku.Skorzystaj zniej.Nie przegap okazji.Patrz¹c wstecz przypominam sobie b³ysk w Twoichoczach, tak¹ ma³¹ iskierkê, która czasem siê zapala³a, zwykle wtedy, gdy siêuœmiecha³eœ.I wiesz co myœlê? ¯e ta iskierka to zarodek, z którego bierze siêzdolnoœæ myœlenia i tworzenia.Ta wojna nie jest dla Ciebie, przyjacielu, ani dla mnie.Wyje¿d¿am ju¿ zachwilê i Ty te¿ kiedyœ wrócisz do domu.Ale najwa¿niejsze pytanie to: co dalejbêdziesz robi³? Wcale nie uwa¿am, ¿e jesteœ idiot¹.Mo¿e — jeœli siê kierowaæwynikami testów czy opini¹ durni — podpadasz pod tak¹ czy inn¹ kategoriê, alewierz mi, Forrest, widzia³em, jak w g³êbi Twojej duszy p³onie iskra ciekawoœci.P³yñ z pr¹dem, przyjacielu, i gdy Ciê bêdzie unosi³, leciutko mu pomagaj,omijaj rafy, walcz z mrokiem i nigdy, nigdy siê nie poddawaj.Jesteœ wspania³ymfacetem, Forrest, i masz serce ze z³ota.Twój kumpel,DanPrzeczyta³em list Dana z dziesiêæ czy dwadzieœcia razy i wci¹¿ nie wszystkokapujê.To znaczy wydaje mi siê, ¿e ogólnie kapujê, ale niektóre s³owa i zwrotynadal s¹ mêtne.Wkrótce przychodzi pu³kownik Gooch i mówi, ¿e czas ruszaæ wdrogê, najpierw do Sajgonu po nowy38mundur co mi wczoraj uszy³o dwadzieœcia ¿Ã³³tków, a potem w samolot i do Stanów.Pokazujê mu list od Dana, ¿eby mi wyjaœni³ o co w nim chodzi.Pu³kownik czyta,potem go zwraca i mówi:— To jasne jak s³oñce, Gump.Chodzi o to, ¿ebyœcie nie dali dupy, jak wamprezydent bêdzie przypina³ order.398Lecimy wysoko nad Pacyfikiem.Pu³kownik Gooch opowiada mi jakim to bêdê wStanach wielkim bohaterem.Bêdê zapraszany na ró¿ne parady, ludzie bêd¹ mnieoklaskiwaæ, nie bêdê móg³ kupiæ sobie picia ani nic, bo wszyscy bêd¹ chcieli mistawiaæ.Mówi te¿, ¿e armia Stanów Zjednoczonych zapewne wyœle mnie w objazd poca³ym kraju, ¿ebym zachêca³ m³odych do wstêpowania do wojska, do kupowaniaobligacji wojennych i innych takich, a najwa¿niejsze — to ¿e wszêdzie bêdêprzyjmowany „z wszystkimi szykanami".Co do tych szykanów to siê nie pomyli³.L¹dujemy na lotnisku w San Francisco a tam czeka wielki t³um.Wszyscy maj¹jakieœ tablice i transporenty.Pu³kownik wygl¹da przez szybê w samolocie idziwi siê, ¿e nie wita nas orkiestra wojskowa.Ale t³um dostarcza nam a¿ zadu¿o rozrywki.Ledwo schodzimy na p³ytê a ludzie zaczynaj¹ coœ wykrzykiwaæ, potem ktoœ rzucawielkiego pomidora, który trafia pu³kownika Goocha prosto w gêbê.I jak siê nierozpêta chryja! Niby w pobli¿u s¹ gliny, ale t³um przebija siê przez ich w¹skikordonek i huzia! pêdzi w nasz¹ stronê.Jest ich, tych witaj¹cych, ze dwatysi¹ce, maj¹ brody i d³ugie kud³y i wszyscy dr¹ siê i krzycz¹ i brzydko naswyzywaj¹.S³owo dajê, od czasu przeprawy przez pole ry¿owe gdzie zgin¹³ Bubba jeszcze siêtak nie ba³em.Pu³kownik Gooch wyciera pomidora z twarzy i próbuje zachowaæ siê dostojnie, aleja sobie myœlê: w dupie mam dostojnoœæ, nas jest dwóch, tamtych dwa tysi¹ce,go³ymi ³apami siê nie obroniê, wiêc biorê nogi za pas i dajê dyla.T³um, psiakoœæ, chyba tylko na to czeka³, bo wszyscy rzucili siê do goniaczki.Biegli, krzyczeli i wymachiwali tymi swoimi transporentami.Czu³em siê tak jakw dzieciñstwie kiedy ucieka³em przed dzieciakami w szkole.W ka¿dem razielata³em tam i z powrotem po ca³ej p³ycie i wreszcie wpad³em do budynkulotniska.Mia³em wiêkszego pietra ni¿ na Orange Bowl kiedy spieprza³em przedpalantami z Nebraski.Ale nic, pogna³em do kibla, zamkiem siê w kabinie iwdrapa³em na sedes, ¿eby mi nie by³o widaæ nóg.Gdzieœ po godzinie czy ko³otego uzna³em, ¿e pewno ju¿ im siê znudzi³o i poszli do domu.Wysz³em z kibla i wróci³em do gównej hali.Patrzê, a tam stoi pu³kownik Goochotoczony chyba plutonem ¿andarmów i glin.Minê ma nieszczêœliw¹ póki mnie niedostrzega.— Pospieszcie siê, Gump! — wo³a.— Specjalnie dla nas wstrzymali samolot doWaszyngtonu.Wchodzimy na pok³ad.W œrodku siedzi pe³no cywilów.Zajmujemy z pu³kownikiemmiejsca z przodu.Zanim jeszcze samolot rusza wszyscy ko³o nas wstaj¹ i id¹ naty³.Pytam siê pu³kownika czego siê od nas odsuwaj¹, a on na to ¿e mo¿e dziwniepachniemy albo co.Mówi, ¿ebym siê nie przejmowa³ i ¿e w Waszyngtonie bêdziezupe³nie inaczej.No mam nadziejê, bo nawet taki idiota jak ja widzi, ¿eobiecanki cacanki pu³kownika nic a nic siê nie sprawdzaj¹.Zbli¿amy siê do Waszyngtonu; ledwo mogê usiedzieæ z podniecenia.Przez szybêwidaæ obelisk Waszyngtona, Kapitol i inne takie co je widzia³em na zdjêciach, atu stoj¹ jak ¿ywe! Naprawdê, kurde, istniej¹! Wojsko przys³a³o po nas samochód.Jedziemy do eleganckiego hotelu co ma windy i ludzi, którzy wszystko zacz³owieka tachaj¹.Nigdy dot¹d nie jecha³em wind¹.Kiedyœmy siê rozpakowali pu³kownik Gooch przychodzi do mojego pokoju i mówi, ¿eidziemy siê napiæ do takiego ma³ego baru co go pamiêta z zesz³ego pobytu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]