[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Meredith spojrzała na srebrną tacę.Pośród pustych kieliszków stały trzy pełne po brzegi.Markiz odstawił swoje na tacę.Nieznacznie przysunął rękę do jednego z pełnych pucharków i zawahał się.Wyczuwając uważne spojrzenie Meredith, obrócił twarz w jej kierunku.Spojrzeli sobie w oczy.Lekko uniosła brew, niemal prowokując go do wzięcia kolejnego kieliszka.Cień uśmiechu pojawił się w kąciku jego ust.- Ani słowa dezaprobaty? - spytał wyzywająco.- Nie mam do tego prawa - odparła skromnie.- To rzadko powstrzymuje kobietę przed komentowaniem, cmokaniem i marszczeniem brwi.Meredith uśmiechnęła się.- Nie jestem taka jak inne kobiety.- Pamiętam.Zamrugała w nagłej niepewności.Przez krótką chwilę zobaczyła go takim, jakiego znała niegdyś.Beztroskiego, radosnego, figlarnego mężczyznę, bardzo kochanego przez Lavinie.Zabolało ją to wspomnienie.Spodziewała się, że dziwnie będzie go znów zobaczyć, ale nie przypuszczała, że okaże się to takie trudne.- Upłynęło dużo czasu - powiedział, rezygnując z trzeciego kieliszka szampana.- Osiem lat - szepnęła Meredith i spojrzała na niego.Twarz miał pozbawioną wyrazu, jednak odniosła wrażenie, że chce ją skarcić.Wzdrygnęła się.Przecież musiał czuć taką samą stratę, ból i żal, jak ona.Zdawało się, że to spotkanie przywołało z pamięci ogromny ciężar wspólnych tragicznych wspomnień o Lavinii.Jak przez mgłę Meredith usłyszała dźwięki orkiestry.Muzycy zaczynali przygrywkę do kolejnego tańca.Przypuszczała, że markiz niecierpliwie czeka na moment, gdy się wreszcie rozstaną.Zrozumiała, że jej niespodziewana obecność może być niemile widziana.Prawie pozwoliła, by odszedł.Jednak zanim gardło do końca ścisnęło się jej ze wzruszenia, wypaliła:- Zatańczy pan ze mną, milordzie?Markiz nie odezwał się.Przechylił głowę i ze zdziwienia zmarszczył złociste brwi.- Przyznaję, wypiłem sporo wina do obiadu, szklankę whisky na początku balu i dwa kieliszki szampana, jednak nie jestem na tyle pijany, by nie pamiętać reguł, które obowiązują w wytwornym towarzystwie.Damy nie proszą do tańca dżentelmenów.- Nachmurzył się jeszcze bardziej.- A może wydarzyła się jakaś katastrofa, która zburzyła wszystko, co do tej pory było uważane za właściwe i dopuszczalne.Jeśli tak, to cholernie żałuję, że mnie ominęła.- Ani pan, ani ja nigdy zbytnio nie hołdowaliśmy zasadom wytwornego towarzystwa.Poza tym, właśnie użył pan w mojej obecności niedopuszczalnego słowa, co potwierdza, że nie uważa mnie pan za damę.A skoro nie jestem damą, to nie krępują mnie sztywne reguły konwenansu.- Powoli odetchnęła i z ukosa rzuciła mu kpiące spojrzenie.- A zatem, milordzie, zatańczy pan ze mną? Zdaje się, że to będzie walc.- Lady Meredith, zawsze miała pani reputację osoby niekonwencjonalnej, ale nie skandalistki.Czy mam sądzić po obecnym zachowaniu, że zamierza pani to zmienić?- Jeśli zatańczy pan ze mną, być może pozna pan odpowiedź, sir.Żaden mężczyzna nie oparłby się takiemu zaproszeniu.Wyciągnął dłoń w rękawiczce.Lekko oparła na niej palce i pozwoliła poprowadzić się na parkiet.Markiz wybrał miejsce na samym końcu sali.Celowo? Żeby nie byli tak bardzo na widoku?Tak czy inaczej, Meredith czuła wdzięczność.Długi spacer przez parkiet pozwolił się jej uspokoić.Zgodnie z konwenansem ukłonili się sobie akurat, gdy zabrzmiała muzyka.Markiz ciasno objął Meredith.Ledwo odzyskane opanowanie znów zaczęło ją opuszczać.Delikatnie oparła rękę na szerokim ramieniu i posłusznie splotła palce z dłonią markiza.Czuła przez rękawiczki ciepło tego kontaktu.Przez chwilę obawiała się, że Trevor wychwycił napięcie, które ją ogarnęło z chwilą, gdy się dotknęli.Nie miała jednak czasu roztrząsać dziwnych wrażeń.Zaczęli tańczyć.Gdy sunęli i wirowali po parkiecie, zabrakło jej tchu.Wzrok miała utkwiony ponad ramieniem markiza i mocno zaciskała usta.Partner trzymał ją w przyzwoitej odległości od siebie, więc dlaczego wrażenie było takie intymne?Przez pierwszą część tańca zachowywali milczenie.Meredith czuła jego żarliwe spojrzenie.Żołądek ścisnął się jej ze zdenerwowania.Zbeształa się za taką niemądrą reakcję.Nie była przecież młodą debiutantką na pierwszym balu, z oczami szeroko otwartymi z zachwytu.Tańczyła już z niezliczoną rzeszą dżentelmenów.Mężczyzn, którzy bezwstydnie się do niej zalecali, przysięgali wieczną miłość i oddanie.Deklarowali, że zrobią sobie krzywdę, jeśli nie spojrzy na nich łaskawym okiem.Jednak żaden z tych młodzianów nie był tak zniewalający, jak markiz Dardington.Ta świadomość wprawiła ją w ogromne zakłopotanie.- Czuję się rozczarowany, lady Meredith.Wywabia mnie pani na parkiet subtelną sugestią skandalicznego zachowania, a potem wycofuje się za zasłonę dyskretnego milczenia.To bardzo nie w porządku.Uśmiechnęła się do niego nieśmiało.- Proszę wybaczyć moje grzeczne, rozważne postępowanie.Postaram się ze wszystkich sił powiedzieć coś niesamowicie nieprzyzwoitego, jak tylko odzyskam oddech.- Doskonale.- O, teraz mam szczególną chęć, by błysnąć czarem’i dowcipem.- Czuła na sobie jego przenikliwe spojrzenie, ale, co dziwne, zdenerwowanie zaczęło słabnąć.Obróciła się z „gracją i uśmiechnęła szeroko.- Proszę mi dać chwilkę na odzyskanie opanowania, bo inaczej podepczę pańskie lśniące buty.Już tak dawno nie tańczyłam walca.- Nie wierzę.- To prawda.- Zamilkła na chwilę, dając się ponieść czarownej muzyce i wdzięcznemu rytmowi tańca.Miała wrażenie, jakby unosiła się w powietrzu, a chłodny wiatr owiewał jej policzki.- Większość wieczorów spędzam w domu.Nie bardzo jest z kim tańczyć walca, choć przypuszczam, że w akcie desperacji mogłabym poprosić któregoś z lokajów.Jednak nie jestem pewna, czy znają kroki.- Czyżby stroniła pani od towarzystwa tak samo, jak ja?- Chyba tak.Z każdym rokiem coraz rzadziej uczestniczę w imprezach towarzyskich - przyznała Meredith.-’Nie cieszą mnie rozrywki sezonu ani towarzystwo wielu szanowanych członków socjety.- Dlaczego?Meredith wzruszyła ramionami.- Obawiam się, że nigdy nie potrafiłam przekonująco rozmawiać o damskich sprawach, a przez moje wypowiedzi już dawno zyskałam miano sawantki.- I cóż ocaliło panią przed kompletną ruiną?- Skandaliczne poczucie przyzwoitości.- Raczej duże poczucie humoru.Trochę mocniej objął ją w talii i przyciągnął bliżej.Meredith uśmiechnęła się.- Niestety, moje zamiłowanie do absurdalnego dowcipu uraziło już niejednego egocentrycznego, nadętego arystokratę.- To mogłoby dotyczyć połowy osób obecnych tu na sali.- Myślę, że dwóch trzecich.Wielu nie podobają się moje opinie na temat konwenansów.Markiz pokręcił głową.- A jednak nie ma pani do nikogo pretensji? Meredith uniosła podbródek.- Reaguję na przytyki bez złośliwości, bo to wprawia plotkarzy w większe zakłopotanie.Tej sztuki nauczyła mnie Lavinia, choć wiem, że nigdy nie uda mi się tego robić z takim wdziękiem, słodyczą i swadą jak ona.Była moją najdroższą przyjaciółką i jedną z najwspanialszych kobiet, jakie znałam.- Miała wrodzony talent do konwersacji i żartów - dodał markiz.- A także swobodę przebywania w towarzystwie.- To prawda.Przymioty jej charakteru sprawiały, że była bardzo szanowana i uważana za ozdobę każdego wydarzenia towarzyskiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •