[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Buldożer! Lija! Gdzie jesteście? – Mgła tłumiła dźwięki.Obejrzałem się i z przerażeniem zobaczyłem, że mała wiedźma też zniknęła z siodła! Przepadli wszyscy moi towarzysze! Mgła wokół mnie gęstniała, przybierając potworne kształty.Rozpacz szybko ustąpiła miejsce strachowi, strach – wściekłości.Wskoczyłem na siodło i wyciągnąłem zza pasa Miecz Bez Imienia.– Z drogi!Przestraszony koń ruszył galopem i gdyby nad ścieżką wisiała choć jedna gałąź, zaraz byłbym krótszy o głowę.Mgła wydawała mlaszczące dźwięki, a w moją stronę wyciągały się łapy szarych bezcielesnych stworów.Ktoś złapał mnie za płaszcz, koń stanął dęba, omal mnie nie zrzucając, a ja wściekle wymachiwałem mieczem.Lśniąca klinga migotała jak oszalała błyskawica i niebawem nad szeregami napastników uniósł się jęk żalu i rozczarowania – mgła się rozwiewała! Chwilę później kobiecy głos zaskrzypiał:– To bez sensu.On jest landgrafem, ma Miecz Bez Imienia.Gorgulia Times, bo tak brzmiało imię głównej wiedźmy Cichej Przystani, była przystojną, czterdziestopięcioletnią korpulentną kobietą, z wyraźnie wyeksponowanymi wdziękami i gęstwą kędzierzawych, ciemnorudych włosów, lekko przyprószonych elegancką siwizną.Miała na sobie luźną fioletową suknię, na jej ramieniu zaś wisiała torba pełna dziwnych proszków, mazideł, kremów, czarodziejskich olejków i soli.Cicha Przystań rzeczywiście istniała, choć wyglądała nieco inaczej, niż wyobrażali to sobie ludzie.Mieszkało tu około pięćdziesięciu staruszek o wyraźnych skłonnościach magicznych – swego rodzaju związek zawodowy wiedźm, cierpiących na sklerozę, reumatyzm i inne dolegliwości.Czarownice zjednoczyły się i zorganizowały sobie na cmentarzu dom spokojnej starości.Miejsce, trzeba przyznać, szalenie romantyczne – trumny, dostatek nieboszczyków, krzyże, czaszki.Spuściły mgłę, zaczarowały drogę i biada tym wędrowcom, którzy wpadliby w ich łapy! O tym wszystkim opowiedziała mi sama Gorgulia, nim dotarliśmy do centrum Przystani.Tutaj nie było już żadnej mgły (wyraźnie się przejaśniło, a nawet zaświeciło słoneczko) i można było dokładnie obejrzeć porośnięty trawą kamienny ołtarz, nakryte stoły i schludne staruszki o przedziwnych twarzach.Gdybym traktował to wszystko z pełną powagą, zwariowałbym i spędził resztę życia przy kościele w charakterze cichego, nieszkodliwego schizofrenika.Ale cóż.Cicha Przystań nawet mi się spodobała.Ze swoją sytuacją już się pogodziłem, a sami przyznacie, że przygoda była całkiem, całkiem.– Nie będę kłamać, że cieszymy się z twojego przybycia.Nie jesteś stąd, landgrafowie Miecza Bez Imienia zawsze przybywali z innego świata.I trzeba przyznać, wszyscy byli herosami! Wszyscy jak jeden mąż wysocy, silni, śmiali.lewą ręką podpierali niebo, prawą poskramiali ryczący ocean.I wszystkich spotkał ten sam straszny los.My jesteśmy wolnymi wiedźmami i ani król, ani Riesenkampf nie mają tu nic do powiedzenia.My nie wtrącamy się do ich spraw, oni zostawiają nas w spokoju.A i tak było mi żal tych dwunastu landgrafów, którzy zginęli dla słodkiej Tanitriel.– Znacie ją? – przerwałem gadatliwej kobiecie.– O, tak! Królowa Lockheim rosła na moich rękach.Wtedy jeszcze mało kto wiedział, że jestem wiedźmą.Ciągle jest taka ładna?– Raczej tak.Gdyby tylko ten drań nie grał jej na nerwach.Ten płaszcz z broszą to właśnie prezent od niej.A gdzie moi towarzysze?– W naszych rękach.Nikt nie może przejechać bezkarnie przez Cichą Przystań.Prócz landgrafa, oczywiście.– Naczelna wiedźma zamruczała coś niezrozumiale i utkwiła wzrok w moich oczach.– Odbędzie się uroczysta kolacja, nakryłyśmy stoły, sprosiłyśmy gości, urządzamy niewielkie święto.Będą nawet pierogi! A wszystko na twoją cześć.Jedna z naszych zasad brzmi: jeśli nie jesteś ofiarą, będziesz gościem!Skłoniłem się i jeszcze raz przypomniałem:– A moi towarzysze?– Będą na kolacji.Nie mieliście nigdy okazji uczestniczyć w imprezie organizowanej przez wiedźmy? Nie? Dużo straciliście! Chociaż, tak między nami, oddałbym wiele, żeby w to wszystko trafił ktoś inny.Na moim miejscu powinien znaleźć się jakiś bohater, to zadanie w sam raz dla niego, a ja? Człowiek spokojny, prowincjusz, nie muszę się wszędzie pchać.Ale cóż począć!Suto zastawione stoły uginały się pod jadłem; detale, rzecz jasna, były zgodne z najlepszymi tradycjami gatunku.Puchary ze spiłowanych czaszek, rączki sztućców z ludzkich kości, w czerwonym winie pływają muchy, sałatki z pokrzyw i mchu.Jakim cudem te starowiny przeżyły na takim wikcie? Ja bym zaraz wyciągnął nogi – zresztą chyba właśnie będę miał okazję.Specjalnie dla mnie przygotowano pierogi z kapustą i grzybami – po raz pierwszy w życiu zobaczyłem pierożek wielkości dwóch moich dłoni.Gdy wszyscy zajęli miejsca, Gorgulia Times wygłosiła uroczystą mowę na moją cześć:– Przyjaciółki i siostry, współbojowniczki i współuczestniczki! Dzisiaj podejmujemy w Cichej Przystani szlachetnego lorda Osiernicę, landgrafa Miecza Bez Imienia.Spojrzenie ma jasne, jego wysiłki są słuszne, choć starania bezowocne i w beznadziejnej sprawie.Zgodnie z tradycją jest skazany na heroiczną i wspaniałą śmierć.Oddajmy to, co należne naiwnemu wojownikowi i wspaniałemu mężczyźnie!Wszystkie wiedźmy zgodnie zaklaskały i wypiły moje zdrowie.Myślę, że każdy inny na moim miejscu zakrztusiłby się, słysząc taki toast, ale cóż, zdążyłem się już przyzwyczaić.Też wychyliłem swój puchar – gospodynie nalały mi złocistego wina, lekkiego i słodkiego.Co piły one same, mogłem sobie tylko wyobrażać – prawdopodobnie nieświeżą krew.Po mojej lewej stronie siedziała Gorgulia, z prawej przycupnęła Weronika.– O, cześć, mała! Mam nadzieję, że wszystko w porządku?– Właściwie tak, milordzie.Chcą, żebym tu została.– Oczy Weroniki zrobiły się duże i okrągłe.– Mówią, że mam ogromne zdolności do czarów.Mama i babcia, i cała rodzina z żeńskiej linii to były czarownice, a pradziadek występował w cyrku, pokazując sztuczki magiczne.– Faktycznie, przy takich genach.– Pokiwałem głową.– A ty sama nie próbowałaś dotąd czarować?– Nie.Książki babci spłonęły, a bez zaklęć nic nie wyjdzie.– Wyjdzie, wyjdzie, mała.– Całe towarzystwo jadło, piło i weseliło się, prawie nie zwracając na nas uwagi.– Pewien mój znajomy unosił widelce i przesuwał zapałki samym spojrzeniem.– To znaczy jak? – zainteresowała się Weronika.– Nie zdołam ci tego pokazać, ale mogę opowiedzieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •