[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Na pewno dogoniłby mnie - zdecydował.- A że nic dobrego nie ma na myśli, to pewne.Człowiek, który włóczy się po nocy z takim piekielnym instrumentem, na pewno chce się z kimś rozprawić.”Przez pewien czas Scevola stał bez ruchu nasłuchując, czy z dołu, gdzie mógł być porucznik Réal nie dojdą go jakie szmery, potem nachylił się nad kabinowym lukiem i zawołał cichym głosem:- Jesteście tam, poruczniku?Symons widział te manewry nie pojmując, jaki mogą mieć cel.Starszy marynarz Symons znany był z męstwa, wypróbowanego w niejednej karkołomnej wyprawie, a mimo to w owej chwili zimny pot wystąpił mu na czoło.Zęby wideł wypolerowane od ciągłego użycia lśniły jak srebro w świetle księżyca; w ogóle przybysz miał wygląd niesamowity i bardzo groźny.Kogo mógł ścigać ten człowiek, jeśli nie jego?Scevola nie otrzymując odpowiedzi stał wciąż nachylony.Z wnętrza nie dochodził go najlżejszy nawet szmer oddechu.Tak długo trwał w tej postawie, że Symons nie potrafił oprzeć się ciekawości.„Myśli pewnie, że wciąż jeszcze tam siedzę” - szepnął do siebie.Następne manewry przybysza stały się jeszcze bardziej zdumiewające.Człowiek ów, zająwszy stanowisko po jednej stronie kabinowego luku i trzymając okropną broń jak pikę nastawioną do ataku, wydał przerażający okrzyk wojenny i nuż wrzeszczeć po francusku nieustannie, a tak płynnie, że do reszty przeraził Symonsa.Raptem urwał, odstąpił od luku i przez chwilę miał minę człowieka, który nie wie, co począć.Symons wysadził głowę spod pokładu i obserwował przeciwnika stojącego na rufie.Wyraz przerażenia zastygł na twarzy Anglika.„Przebiegła bestia - myślał.- Gdybym był tam na dole, to słysząc ten wściekły hałas, jaki tu urządził, na pewno bym wypadł na pokład i byłbym zgubiony.” Odniósł wrażenie, że o włos się rozminął ze śmiercią, lecz myśl, że jej uniknął, niewielką sprawiła mu ulgę.To kwestia czasu, mniemał.Co do morderczych zamiarów tego osobnika nie mogło być najmniejszych wątpliwości.Tylko patrzeć, jak ruszy na przód statku.Symons drgnął na pierwszy ruch napastnika.Przemknęło mu przez głowę: „O, już idzie.” Marynarz przygotował się do wypadu.„Gdyby mi się tylko udało wyminąć te okropne widły, może chwyciłbym go za gardło” - planował nie pokładając jednakże zbyt wielkiej ufności we własne siły.Odetchnął swobodniej widząc, że Scevola co innego miał na myśli, spuścił bowiem widły do luku, tak że koniec trzonu znalazł się na równi z tylnym pokładem.W ten sposób nikt z brzegu nie mógłby ich zobaczyć.Scevola przyszedł do przekonania, że porucznik opuścił kuter.Spaceruje pewnie wzdłuż brzegu i za chwilę będzie z powrotem.Przyszło mu na myśl, by przeszukać kabinę; może znajdzie co kompromitującego.Nie zabrał wideł, bo w tej ciasnocie byłyby mu raczej zawadą, gdyby porucznik powrócił i zastał go na dole.Rozejrzał się dokoła po basenie i przygotował do zejścia.Ani jeden jego ruch nie uszedł uwagi Symonsa.Odgadł po nich zamiary Scevoli i powiedział sobie: „Oto jedyna szansa na ocalenie, nie mam ani sekundy Ho stracenia.” Ledwie Seevola odwrócił się do dziobu plecami i wstąpił na pierwszy stopień miniaturowej schodni,.Symons wypełzł ze swej kryjówki.Biegł wzdłuż luku na czworakach w obawie, by przeciwnik schodząc nie odwrócił głowy i nie spostrzegł go, z chwilą jednak gdy zdecydował, że jest niezawodnie już na dole, powstał na nogi i, schwyciwszy się olinowania wielkiego masztu, jednym susem podciągnął się na tylny pokład; nie tracąc chwili padł całym ciałem na drzwi kabiny, które zatrzasnęły się z łoskotem.Nie obmyślił przedtem, jak je umocować, lecz spostrzegłszy na drzwiach zwisającą u skobla kłódkę z kluczem w zaniku skorzystał błyskawicznie z tej okoliczności.Zamknięcie drzwi nie zabrało mu i sekundy.Natychmiast po zatrzaśnięciu drzwi kabiny na dole rozległ się przeraźliwy okrzyk zdumienia i ledwie Symons przekręcił klucz, gdy człowiek w potrzasku naparł na drzwi próbując się wyrwać.Na Symonsie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.Wiedział, jak mocne są te drzwi.Przede wszystkim zawładnął widłami.Od razu nabrał pewności siebie.Uczuł, że potrafi sprostać jednemu czy nawet dwóm przeciwnikom, o ile nie będą mieli broni palnej.Wiedział, że nie da rady żołnierzom, lecz nie miał też zamiaru z nimi walczyć.Spodziewał się ich każdej chwili z przeklętym marinero na czele.Nie miał wątpliwości, po co ów farmer przyszedł na kuter.Aby zabić Anglika po prostu.„Ba, niech mnie diabli - wykrzyknął w duchu - jeśli to nie barbarzyńca! Nic mu nie zrobiłem.Krwiożercza dzicz mieszka tu dokoła.” Niespokojnie wzniósł oczy na zbocza skał.Wolałby już zobaczyć żołnierzy.Wolałby zostać prawdziwym jeńcem; tymczasem kamienny bezruch panował na brzegu, a w kabinie - zupełna cisza.Zupełna.Ani jednego słowa, arii najlżejszego ruchu.Cisza grobowa.„Jest w śmiertelnym strachu - myślał Symons i w prostocie ducha trafił w sedno.- Miałby się z pyszna, gdybym zszedł i nadział go na ten diabelski instrument.Ja też gotów byłbym z nim się rozprawić.” Ogarnął go gniew.Przyszło mu na myśl, że w kabinie jest wino.Uczuł pragnienie i słabość.Siadł na małym luku świetlnym kutra decydując się czekać na żołnierzy.Peyrola nawet obdarzył przebłyskiem przyjaźni.Mógł zbiec na brzeg i przez pewien czas ukrywać się wśród skał, lecz tropiony jak dzikie zwierzę, na pewno wpadłby w ręce swych prześladowców; równie dobrze mógł paść od kuli.Przy pierwszym strzale z „Amelii” skoczył jak sprężyna na równe nogi.Chciał wydać radosny okrzyk, lecz zabulgotało mu tylko w gardle.Okręt go wzywał.Nie wyrzekli się go.Przy drugim strzale wdrapał się na brzeg z iście kocią zwinnością - ze zwinnością, która go jednak przyprawiła o zawrót głowy.Gdy odzyskał przytomność umysłu, wrócił na kuter po widły.Potem zaś, drżąc ze wzruszenia, zdecydowanym, choć chwiejnym krokiem powędrował wiedziony jedną tylko myślą: zejść na brzeg morski! Wiedział, że idąc w dół zmierza we właściwym kierunku.Stąpając boso po gładkiej skale niepostrzeżenie przeszedł w pobliżu Peyrola.Dostawszy się na teren nierówny podpierał się widłami jak kijem.Szedł powoli, czując się niezbyt pewnie na nogach.W dziesięć minut później wyczekującego cierpliwie za krzakiem starego Peyrola doszedł z daleka, od strony zatoczki, odgłos staczającego się kamienia.Wstał natychmiast i podążył w tamtą stronę.Uśmiechnąłby się może, gdyby doniosłość sprawy, której się podjął, nie skłaniała go do powagi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]