[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Kochanek Pani — oskar¿y³ mnie.By³em bardziej zdumiony ni¿ wœciek³y.— Nieprawda — odpar³em.— A gdyby nawet, to co?Poruszy³ siê niespokojnie.Co chwilê spogl¹da³ na opart¹ o mnie Pupilkê.Chcia³, ¿eby st¹d posz³a, nie potrafi³ jednak ubraæ tego w mo¿liwe do przyjêcias³owa.— Najpierw ca³y czas liza³eœ ty³ek Duszo³apowi, a teraz Pani.Co ty wyrabiasz,Konowa³? Kogo chcesz sprzedaæ?— Co?Tylko obecnoœæ Pupilki powstrzyma³a mnie od rzucenia siê na niego.— Doœæ tego — powiedzia³ Goblin.— Jego g³os by³ twardy, bez œladu pisku.— Tojest rozkaz.Dla obu.Tu i teraz.Idziemy do Kapitana, ¿eby to obgadaæ.Wprzeciwnym razie pozbawimy ciê cz³onkostwa w Kompanii, Kruk.Konowa³ ma racjê.Zachowujesz siê jak ostatnia œwinia.Nie potrzeba nam tego.Mamy doœæ k³opotówz nimi — wskaza³ palcem na buntowników.Ci odpowiedzieli g³osem tr¹b.Nie dosz³o do pogawêdki z Kapitanem.By³o oczywiste, ¿e dowództwo obj¹³ ktoœ nowy.Nieprzyjacielskie dywizjemaszerowa³y powoli jedna za drug¹ z tarczami ustawionymi w porz¹dnego ¿Ã³³wia,od którego odbija³a siê wiêkszoœæ naszych strza³.Szept dostosowa³a siê szybkodo ich nowej taktyki.Skoncen­trowa³a ogieñ Gwardzistów na jednej formacji ikaza³a ³ucznikom czekaæ, a¿ ciê¿kie balisty rozbij¹ ¿Ã³³wia.To by³o efektywne,lecz w niewystarczaj¹cym stopniu.Wie¿e oblê¿nicze i rampy toczy³y siê naprzód z turkotem, tak szybko, jak tylkoludzie nad¹¿ali je ci¹gn¹æ.Gwardziœci robili, co mogli, zdo³ali jednakzniszczyæ zaledwie kilka.Szept stanê³a wobec dylematu.Musia³a dokonaæ wyborucelów.Postanowi³a skupiæ siê na rozbijaniu ¿Ã³³wi.Tym razem wie¿e zbli¿y³y siê bardziej.Nieprzyjacielscy ³ucznicy byli w staniedosiêgn¹æ naszych ludzi.To oznacza³o, ¿e nasi mogli z kolei dosiêgn¹æ ich, astrzelali oni celniej.Nieprzyjaciel przekroczy³ najbli¿szy wykop.Napotka³ zmaso­wany ogieñ pociskówz obu poziomów.Dopiero w chwili gdy dotarli do œciany podtrzymuj¹cej, z³amaliszyk i pop³ynêli ku s³abszym punktom, gdzie nie odnieœli jednak szczególnychsukcesów.Wówczas zaatakowali we wszystkich punktach jednoczeœnie.Ich rampyspóŸ­nia³y siê.Ludzie z drabinami pognali naprzód.Schwytani nie oci¹gali siê.Rzucili do boju wszystkie swe si³y.Czarodziejebuntowników walczyli z nimi przez ca³y czas i mimo szkód, jakie odnieœli, uda³oim siê w znacznym stopniu zneutra­lizowaæ ich dzia³ania.Szept nie bra³a w tymudzia³u.By³a zbyt zajêta.232233Przyby³a Pani wraz ze swymi towarzyszami.Znowu mnie wezwa­no.Wdrapa³em siê nakonia i do³¹czy³em do nich, trzymaj¹c ³uk przed sob¹.Nieustannie parli naprzód.Od czasu do czasu spogl¹da³em na Pani¹.Wygl¹da³ajak królowa lodu z twarz¹ absolutnie bez wyrazu.Buntownicy zdobywali przyczó³ek za przyczó³kiem.Zburzyli ca³e odcinki œcianypodtrzymuj¹cej.Ludzie z ³opatami sypali ziemiê przed siebie, tworz¹c naturalnerampy.Te wykonane z drewna nadal posuwa³y siê naprzód, nie mia³y jednakprzybyæ zbyt szybko.Wœród tego wszystkiego istnia³a tylko jedna wyspa spokoju, otaczaj¹caukrzy¿owanego forwalakê.Atakuj¹cy omijali go szerokim ³ukiem.¯o³nierze dostojnego Jaleny zaczêli siê chwiaæ.Mo¿na by³o dostrzec gro¿¹ce tamza³amanie, zanim jeszcze ludzie odwrócili siê w stronê œciany podtrzymuj¹cejznajduj¹cej siê za ich plecami.Pani skinê³a d³oni¹.Podró¿ spi¹³ konia i zjecha³ na dó³ po powierzchnipiramidy.Dotar³ do ludzi Szept, min¹³ ich i ustawi³ siê na samej krawêdzipoziomu za dywizj¹ Jaleny.Uniós³ w³Ã³czniê, która zaczê³a gorzeæ.Nie wiemdlaczego, ale wojownicy Jaleny nabrali otuchy, wzmocnili siê i zaczêli spychaæbuntowników do ty³u.Pani wskaza³a w lew¹ stronê.Piórko zjecha³a w dó³ stoku, odwa¿na jak diabe³.Zadê³a w róg.Jego srebrzysty dŸwiêk zag³uszy³ g³os tr¹b buntowników.Minê³a¿o³nierzy trzeciego poziomu i ze­skoczy³a na koniu ze œciany.Taki upadekzabi³by ka¿dego konia, jakiego zna³em.Ten wyl¹dowa³ ciê¿ko, odzyska³ równowagêi zar¿a³ triumfalnie, gdy Piórko ponownie zadê³a w róg.Tak jak na prawymskrzydle, ¿o³nierze nabrali otuchy i zaczêli odpieraæ buntowników.Ma³a postaæ koloru indygo wdrapa³a siê na œcianê i pogna³a ku ty³owi, omijaj¹cpodstawê piramidy.Pobieg³a a¿ do samej Wie¿y.Wyjec.Zmarszczy³em brwizdumiony.Czy go odwo³ano?Œrodek naszej linii sta³ siê sercem bitwy.Duszo³ap walczy³ zaciekle, byobroniæ pozycjê.Us³ysza³em jakieœ dŸwiêki.Spojrza³em w tym kierunku i do­strzeg³em, ¿e podrugiej stronie Pani pokaza³ siê Kapitan.Siedzia³ na koniu.Obejrzawszy siêujrza³em, ¿e sprowadzono wiêksz¹ liczbê wierzchowców.Popatrzy³em w dó³d³ugiego, stromego zbocza na w¹ski przesmyk trzeciego poziomu.Opuœci³a mnieodwaga.Nie mog³a chyba planowaæ szar¿y kawalerii?Piórko i Podró¿ stanowili dobre lekarstwo, lecz nie wystarczaj¹co dobre.Zdo³ali wzmocniæ opór jedynie do chwili, w której podci¹gniê­to rampybuntowników.Straciliœmy poziom.Trwa³o to d³u¿ej, ni¿ przewidywa³em, ale tak siê sta³o.Niewiêcej ni¿ tysi¹c ludzi zdo³a³o uciec.Spojrza³em na234Pani¹.Nadal mia³a twarz z lodu, poczu³em jednak, ¿e nie by³a niezadowolona.Szept sypa³a strza³ami w t³um na dole.Gwardziœci strzelali z balist zbliskiego dystansu.Jakiœ cieñ pojawi³ siê niespodziewanie nad piramid¹.Spojrza³em w górê.DywanWyjca sp³yn¹³ ponad wrogie wojska.Nad jego krawêdziami przykucnêli ¿o³nierze,którzy zrzucali w dó³ kule wiel­koœci ludzkich g³Ã³w.Spada³y one w t³umbuntowników bez ¿adnego widocznego efektu.Dywan pope³zn¹³ w stronênieprzyjacielskiego obozu, zrzucaj¹c te ob³e przedmioty.Ustanowienie porz¹dnych przyczó³ków mostowych na trzecim poziomie zajê³obuntownikom godzinê.Minê³a nastêpna, zanim sprowadzili wystarczaj¹c¹ liczbêludzi, by przypuœciæ atak.Szept, Piórko, Podró¿ i Duszo³ap masakrowali ichbezlitoœnie.Nadchodz¹cy ¿o³nierze wspinali siê na sterty cia³ swychtowarzyszy, by dostaæ siê na szczyt.Wyjec przeniós³ siê ze sw¹ robot¹ do obozu buntowników.W¹tpi³em, ¿eby ktoœ tamjeszcze by³.Wszyscy czekali na sw¹ kolejkê, by zabraæ siê za nas.Fa³szywa Bia³a Ró¿a siedzia³a na koniu w okolicy drugiego wykopu.Lœni³a.Otacza³a j¹ nowa rada buntowników.Zamarli oni bez ruchu.Poruszali siê jedyniewtedy, gdy któryœ ze Schwytanych u¿ywa³ swych mocy.Nie uczynili nic w sprawieWyjca.NajwyraŸniej nie potrafili nic na to poradziæ.Spojrza³em na Kapitana, który coœ knu³.Ustawia³ jeŸdŸców w poprzek piramidy.Naprawdê mieliœmy przyst¹piæ do szar¿y w dó³ zbocza! Co za idiotyzm!G³os wewn¹trz mej jaŸni powiedzi³ mi: „Moi wierni nie potrze­buj¹ siê obawiaæ".Spojrza³em na Pani¹.Obdarzy³a mnie ch³od­nym, królewskim spojrzeniem.Ponowniezwróci³em siê w stronê bitwy.To nie potrwa d³ugo.Nasi ¿o³nierze od³o¿yli ³uki i porzucili ciê¿k¹ broñ.Przygotowywali siê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •