[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stał ponuro za nimi i „kiwał na mnie ręką.Kiedy podszedłem do nich i wmieszałem się do rozmowy, wycofał się natychmiast.To był początek odosobnionej serii pojawień w tym pokoju, w którym byliśmy odosobnieni.Kiedy tylko zebrała się gdzieś grupka przysięgłych, zamordowany pojawiał się wśród nich.Kiedy tylko porównanie ich opinii wypadało na jego niekorzyść, kiwał na mnie ręką uroczyście i nalegająco.Należy pamiętać, że do piątego dnia procesu, gdy zamordowany podał mi miniaturę, nie widziałem go w sądzie.Kiedy rozpoczęły się mowy obrończe, był bez przerwy na sali, przy czym nigdy nie zwracał się do mnie, lecz zawsze do osoby, która przemawiała.A oto przykład: gardło zmarłego zostało przecięte w poprzek w linii prostej; na początku swej mowy obrończej adwokat podsunął myśl, że zmarły mógł sobie sam poderżnąć gardło; w tym momencie zamordowany, z okropną raną na szyi (która dotychczas była zakryta), stanął przy nim i poruszając raz prawą, raz lewą ręką, żywo dawał do zrozumienia, że sam sobie nie mógł zadać takiej rany.Inny przykład: jeden ze świadków, kobieta, twierdziła, że oskarżony był niezwykle dobrym człowiekiem; zamordowany stanął przed nią, patrząc jej prosto w twarz i wyciągniętą ręką wskazując na złą twarz podsądnego.I jeszcze jedna rzecz, najbardziej uderzająca ze wszystkich, zrobiła na mnie ogromne wrażenie.Nie tworzę w związku z tym żadnej teorii, po prostu stwierdzam to, co widziałem.Chociaż żadna z osób, do których zwracał się zamordowany, nie widziała go, to jednak jego bliskość wywoływała w nich niezmiennie przestrach lub niepokój.Zdawało mi się, że wskutek zakazu jakiejś siły nieznanej nie może objawić się innym, ale że wywiera tajemniczy wpływ na ich umysły, choć jest niewidzialny i niemy.Kiedy główny obrońca wysunął tezę samobójstwa i zjawa stała tuż przy uczonym dżentelmenie, poruszając przerażająco ręką, jakby przepiłowywała swe przecięte gardło, adwokat zająknął się, zgubił na chwilę wątek swego zręcznego dyskursu, wytarł czoło chusteczką i zbladł okropnie.A gdy zamordowany stanął naprzeciwko kobiety, która zeznawała na korzyść oskarżonego, ta spojrzała w kierunku wskazanym przez niego i chwilę patrzyła na twarz mordercy z wyrazem zmieszania i niepewności.Dwa dodatkowe przykłady wystarczą.Ósmego dnia procesu, po kilkunastominutowej przerwie popołudniowej, wróciłem na salę wraz z innymi przysięgłymi na chwilę przed przyjściem sędziów.Rozejrzawszy się dokoła, nie dostrzegłem początkowo zjawy, gdy wtem, podniósłszy przypadkowo oczy na galerię, zobaczyłem zamordowanego, jak pochylał się nad jakąś kobietą, jak gdyby ją pytał, czy sędziowie już nadeszli.Kobieta krzyknęła i zemdlała i zaraz wyniesiono ją z sali.A oto, co się przydarzyło czcigodnemu, mądremu i cierpliwemu sędziemu, który przewodniczył rozprawie.Po zamknięciu rozprawy, kiedy sędzia przygotowywał się do zreasumowania całości, zamordowany, wszedłszy drzwiami dla sędziów, postąpił ku jego lordowskiej mości i poprzez jego ramię chciwie spoglądał na leżące przed nim papiery.Twarz sędziego zmieniła się, ręka mu opadła i przeniknął go ów osobliwy dreszcz, który znałem tak dobrze.Wyjąkał: — Wybaczcie, panowie, to skażone powietrze zmęczyło mnie trochę.— I nie prędzej przyszedł do siebie, póki nie wypił szklanki wody.Wśród monotonii sześciu spośród dziesięciu nie kończących się dni — ciągle ci sami sędziowie, ten sam morderca na ławie oskarżonych, ci sami prawnicy przy stole, ten sam ton pytań i odpowiedzi, to samo skrzypienie piór sędziowskich, ci sami woźni wchodzący i wychodzący, te same światła zapalane o jednej godzinie, gdy się już ściemniało, ta sama ciemna zasłona za wielkimi oknami, gdy była mgła, ten sam pluskot, gdy padał deszcz, te same ślady stóp dozorców więziennych i oskarżonego na podłodze posypanej trocinami, te same klucze otwierające i zamykające ciężkie drzwi… W ciągu tych nużących, monotonnych dni, kiedy czułem się tak, jakbym już niezmiernie długo był przewodniczącym ławy przysięgłych, jak gdyby Piccadilly istniała współcześnie z Babilonem, widziałem zamordowanego tak samo wyraźnie, jak wszystkich innych.Muszę wspomnieć, że nigdy nie zauważyłem, by zjawa spoglądała na mordercę.Dziwiłem się temu, ale nie rzucił na niego ani jednego spojrzenia.Na mnie nie patrzył również od chwili, gdy mi podał miniaturę, z wyjątkiem ostatnich chwil procesu.Wyszliśmy na naradę kilka minut przed dziesiątą wieczorem.Głupiec z patronatu kościelnego i jego dwaj zausznicy sprawiali nam tyle kłopotu, że dwa razy wracaliśmy na salę z prośbą o ponowne odczytanie pewnych wyjątków z reasumpcji sędziego.Dziewięciu spośród nas nie miało najmniejszej wątpliwości co do tych fragmentów, jak zresztą wszyscy w sądzie, ale ośli triumwirat dyskutował nad nimi z samej chęci stawiania przeszkód.W końcu przekonaliśmy ich i wreszcie wróciliśmy na salę dziesięć minut po dwunastej.Zamordowany stał w tym czasie na wprost ławy sędziów przysięgłych.Kiedy zająłem miejsce, jego oczy spoczęły na mnie z uwagą; wydawał się zadowolony i z wolna zakrył twarz i całe ciało dużą szarą zasłoną, którą miał po raz pierwszy.Kiedy podałem nasz werdykt: „Winny”, zasłona opadła, wszystko zniknęło i miejsce, gdzie stał, było puste.Morderca, zapytany przez sędziego zgodnie ze zwyczajem, czy ma coś do powiedzenia, nim zapadnie wyrok śmierci, mruknął coś niewyraźnie, co opisano następnego dnia w czołowych gazetach jako „kilka bezładnych, ledwie dosłyszalnych słów, w których morderca uskarżał się, że procesu nie przeprowadzono uczciwie, bo przewodniczący lawy przysięgłych był uprzedzony do niego”.Osobliwe oświadczenie oskarżonego brzmiało w istocie następująco: — Mój Boże, wiedziałem, że będę skazany, skoro tylko zobaczyłem przewodniczącego ławy przysięgłych.Mój Boże, wiedziałem, że on mi nie daruje, bo zanim mnie aresztowano, zjawił się w nocy przy moim łóżku, zbudził mnie i zarzucił mi stryczek na szyję.przełożyła Zofia KrajewskaWilliam Wilkie CollinsKobieta ze snuIUpłynęło niewiele ponad sześć tygodni od chwili objęcia przeze mnie praktyki na prowincji, kiedy musiałem pojechać do pobliskiego miasta, by zasięgnąć porady u miejscowego lekarza w związku z pewnym przypadkiem bardzo niebezpiecznej choroby.Ubiegłej nocy wierzchowiec mój zmęczony długą drogą potknął się i upadł, co na szczęście okazało się znacznie groźniejsze w skutkach dla konia niż dla jego pana.Pozbawiony usług zwierzęcia, wyruszyłem do celu mego przeznaczenia dyliżansem pocztowym (w owym czasie nie było jeszcze kolei żelaznej) i spodziewałem się, że wrócę do domu około popołudnia tym samym środkiem lokomocji.Po rozmowie z lekarzem udałem się do największej gospody w mieście, by zaczekać na dyliżans.Wkrótce nadjechał, lecz wszystkie miejsca wewnątrz i zewnątrz były zajęte.Nie miałem innej rady jak tylko wracać do domu możliwie najtaniej wynajętym gigiem.Cena, jakiej ode mnie tu zażądano za wózek, wydała mi się tak niesłychanie wygórowana, że postanowiłem poszukać innej, skromniejszej gospody i spróbować, czy nie uda mi się dobić targu na lepszych warunkach z oberżystą mającym mniejszy ruch w swym zajeździe.Niebawem znalazłem miło wyglądający dom, niepozorny i spokojny, ze staroświeckim godłem, które najwidoczniej od wielu już lat nie było odmalowywane [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •