[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie potrafiłam nawet zgadnąć, z której strony jest dom, chociaż, zaprawiona przez wieloletnie wędrówki, zwykle potrafiłam go wskazać bez trudu.Jednakże wszystko wyglądało tak zwyczajnie, tak pospolicie, że nawet się nie przestraszyłam.Teraz sądzę, że powinnam była spostrzec drobne znaki – zatarte numery domów i przerdzewiałą tabliczkę na rogu, potłuczone szybki elektrycznych latarni, okna zabite deskami, zdruzgotane twarze płaskorzeźb na fryzach i pokiereszowane wrota, które nadawały bramom wygląd oniemiałych, porozbijanych ust.Były jeszcze inne rzeczy.Cienie latarni, które wydłużały się i falowały, kiedy do nich podchodziłam, po czym z niechęcią powracały na swoje miejsce.Odbłyski samochodowych reflektorów, przesuwające się badawczo po murach, chociaż nigdzie nie widziałam ani śladu auta.Jednolicie ciemna tafla nielicznych ocalałych szyb: moje odbicie zapadało się w nich i nikło bez śladu.Wszystko to jednak okazało się dla mnie zbyt subtelne.Ulica wyglądała po prostu nudno ze swoimi monotonnymi, nieomal jednakowymi domami, z których szarych ścian płatami odłaziła farba, z regularnym brukiem, spomiędzy którego tu i ówdzie łyskały tafle wody.Nigdzie nie widziałam ludzi, lecz to również wydawało mi się normalne w taką pogodę.Witryny nielicznych sklepów szczelnie zasłonięto metalowymi żaluzjami.Nie dostrzegłam żadnego z tych jasno oświetlonych miejsc, które przez całą dobę oferują papierosy i kondomy.Może powinna zastanowić mnie cisza, głuche milczenie, niezmącone szumem samochodów, dzwonkami tramwajów czy szybkim krokiem zapóźnionego przechodnia.Niczego takiego nie spostrzegłam.Przyspieszyłam tylko kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się w jakimś ciekawszym miejscu.I kiedy tak sobie wędrowałam zygzakiem przez środek wyludnionego chodnika, coś usłyszałam.Właśnie tak.Najpierw usłyszałam, nie zobaczyłam.Zabrzmiało to jak uderzenie w cymbałki.Czysty, wysoki dźwięk, perfekcyjnie odegrany przez niewidocznego grajka.A potem następny i jeszcze jeden.Przystanęłam, zdezorientowana, tak niesamowicie brzmiały na tej opustoszałej ulicy.Deszcz cicho szemrał, rozpryskując się w małe bąbelki na powierzchniach kałuż, a kilkanaście metrów przede mną, pośrodku puściuteńkiej jezdni, klęczały w kręgu cztery dziewczynki.Nosiły staromodne płaszcze, zapinane na dwa rzędy guzików, i wysokie buciki, na głowach miały aksamitne berety.Odnotowałam to zaledwie kątem oka, ponieważ od pierwszej chwili całkowicie pochłonęła mnie ich zabawa, a właściwie przejrzyste kulki, które toczyły się po wypolerowanym bruku.Wyglądały na szklane, ale odbijały światło jak szlifowany kryształ – wiedziałam bardzo dobrze, jak wygląda, bo matka miała ich pokaźną kolekcję, pięknie wyeksponowaną na najwyższej półce meblościanki w dużym pokoju, żeby nie zagroziły im moje szalone pomysły, i w każdą sobotę nabożnie polerowała je flanelową ściereczką.Ale te tutaj były jeszcze piękniejsze, na tle błota i kamieni wręcz świeciły wewnętrznym blaskiem.Dwie z nich – żółta i niebieska – zetknęły się i znów rozległ się ten dźwięk, mówię wam, zupełnie jakby zderzały się kryształowe dzwoneczki na choince.Podeszłam bliżej, zafascynowana grą dziewczynek.Każda miała kulkę w innym kolorze, którą popychała te wspólne, przezroczyste, chyba próbując je umieścić w dołku pomiędzy dwoma kamieniami.Na jego dnie spoczywało już kilka – w deszczu przypominały ogromne, doskonałe perły.Dziewczynki nie zwracały na mnie uwagi, żadna nawet nie uniosła głowy.Nie byłam nieśmiałym dzieckiem, ale ich obojętność speszyła mnie.– Piękne – powiedziałam cicho.Znów żadnej reakcji.Nikt nie zaprosił mnie do zabawy ani nie odpowiedział.Tylko jedna z nieznajomych schowała pod beretem kosmyk czarnych włosów i uśmiechnęła się chełpliwym uśmieszkiem posiadaczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]