[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam nie wiem po co… Wiesz, co sobie myślę, Erneście? Jeśli nie liczyć dowcipów, to nie sądzę, żeby za pół roku ktokolwiek jeszcze pamiętał o Marsjanach.Nie wierzę, żeby ich przyjazd dla kogoś coś znaczył.— Nie mogę się z panem zgodzić — zaoponował łagodnie Ernest — ale nie wydaje mi się.Dla niektórych to dużo znaczy.A dla mnie diabelnie dużo.Tłum.Jolanta PersPosłowie:Nadal jestem przekonany, że opowieść powinna mówić sama za siebie i wszelkie słowa dopisane do niej przez autora, kiedy już skończył ją opowiadać, to wykręt, kłamstwo albo pomyłka.Jest wszakże jedna rzecz, o której chciałbym wspomnieć — powód, dla którego powstało to opowiadanie.Nie chcę was przekonywać, że to był dobry powód, ani też, że udało mi się osiągnąć cel — w tej sprawie już zdążyliście wyrobić sobie własne zdanie, a przynajmniej powinniście byli.Chcę jednak powiedzieć, jak czasem rzeczywistość odbija w sobie sztukę.Gdzieś między czasami, w których napisałem „Dzień po dniu, kiedy przybyli Marsjanie”, a dniem dzisiejszym, spotkałem pastora z małego miasteczka w Alabamie.Jak w wielu kościołach, nie tylko w Alabamie, miał problem z integracją.I jego zdaniem znalazł sposób na jego rozwiązanie, a przynajmniej zmniejszenie — pośród białych nastolatków w swoje kongregacji: zachęca ich do czytania fantastyki, ma nadzieję, że — po pierwsze — zaczną się przejmować zielonoskórymi Marsjanami, a nie czarnoskórymi Amerykanami, a po drugie — że zrozumieją, iż wszyscy ludzie są braćmi… przynajmniej w skali całego kosmosu, który mogą zamieszkiwać istoty nie będące wcale ludźmi.Podoba mi się, jak ten człowiek służy Bogu.To dobry plan.Powinien się sprawdzić.Lepiej byłoby, gdyby się sprawdził — w przeciwnym razie niech Bóg ma nas w swojej opiece.Wprowadzenie do„Jeźdźcy purpurowej doli”:Philip Jose Farmer jest jednym z niewielu naprawdę dobrych ludzi, jakich znam.Jest człowiekiem życzliwym życzliwością, w której są odcienie siły, rozsądku i człowieczeństwa.Jest także niezniszczalny.Deptali po nim mistrzowie, ale on zdołał wyjść z tego niepokonany.Był oszukiwany przez marnych wydawców, skandalicznie kierowany przez nieudolnych agentów, karygodnie ignorowany przez przemądrzałych krytyków, gnębiony przez Furie Losu i Pecha, a mimo to, mimo to zdołał wydać piętnaście książek lak znakomitych, że uważa się go za „pisarza pisarzy” w dziedzinie, w której zawiść i cios nożem w plecy nikogo nie dziwią.Phil Farmer dobiega pięćdziesiątki, jest łagodnym człowiekiem, którego bogactwo wiedzy o wszystkim, począwszy od archeologii a na nocnych zwyczajach Sir Richarda Burtona (nie tego aktora) skończywszy, jest imponujące.Lubi spacery ulicami, pija kawę, pali papierosy i kocha wnuki.Ale przede wszystkim jest autorem opowieści.Weźmy choćby „Kochanków”, historię, która przebojem wdarta się na scenę science fiction w magazynie Startling Stories (1952 rok).Dawniej rozdział seksu zamyka! się między okładkami autorstwa Bergeya, przedstawiającymi młode panie o masywnych udach i w biustonoszach połyskujących mosiądzem.Tak było, dopóki tematem tym nie zajął się Farmer.Zbadał on chyba wszystkie aspekty psychopatologii, w sposób dojrzały i wnikliwie inteligentny.W 1951 roku większość wydawców uważała to za nierealne.I niech nikomu nie przychodzi do głowy krytykować tego osiągnięcia.Pamiętajmy, że dawniej brak genitaliów u Kimballa Kinnisona nie dziwił wydawców i pasjonatów tego typu literatury, a przed erą Farmera, dr David H.Keller był najbliższy psychologicznym eksploracjom w tym gatunku literackim, a przecież daleko mu do tego, co osiągnęli na przykład Dostojewski albo Kafka.Wydawca nigdy nie powinien nikogo faworyzować.Tymczasem podziw dla opowieści, którą za chwilę państwo przeczytacie, moje zdumienie pirotechniką pisarską i zazdrość o bogactwo przemyśleń oraz doskonałość kompozycji każą mi powiedzieć, że opowiadanie to wyróżnia się w antologii nie tylko długością — jest też ono bez wątpienia najlepsze.Nie, nazwijmy je najznakomitszym.Jest klejnotem, który świeci takim blaskiem, że ponowna lektura pozwoli odsłonić szlif po szlifie, wątek po wątku, euforia po zachwycie, wszystko to, co za pierwszym razem zaledwie nam błysnęło.Wyjaśnienia podstaw tej opowieści zostały zawarte w posłowiu Phila Farmera, a wszelkie próby oryginalnego i zwięzłego skomentowania tego, o czym nam tu opowiada, byłyby bezsensowne.Autor doskonale mówi sam za siebie.Chciałbym jedynie poświęcić chwilę na wspomnienie o trzech elementach twórczości Farmera, które według mnie powinny zostać wyjaśnione.Pierwszym jest odwaga.Mimo niepowodzeń u wydawców, którzy nie są godni nosić za nim piórnika, wytrwał w pisaniu opowiadań, które wymagają znacznej cerebracji i obalenia wcześniejszych sposobów myślenia.Choć jego twórczość spotkała się z obojętnym przyjęciem czytelników przyzwyczajonych do miękkich, różowo — białych historii o króliczkach, on wytrwale przenosił się od jednej niebezpiecznej wizji do następnej.Wiedział, że bez trudu zarobiłby na życie literacką papką, zdawał sobie sprawę, że poruszając głębsze i bardziej denerwujące tematy, narazi się na wrogość i głupotę innych, a mimo to trzymał się własnego sposobu pisania, własnych idei albo własnej muzy, jeśli można to tak nazwać.Drugą sprawą jest niezdolność porzucenia raz powziętego pomysłu.Najmniejsza iskra idei prowadzi go coraz dalej i dalej ku ekstrapolacjom i konsekwencjom, z których pomniejsi pisarze wycisnęliby tetralogię.On jest kontynuatorem wspaniałych tradycji wszystkich wielkich myślicieli.Dla Farmera nie ma tajemnicy zbyt zawiłej, której by nie dało się rozwikłać.Nie ma myśli zbyt dziwacznej, by nie podjąć próby ponownej oceny przy pomocy narzędzi logiki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]