[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochodnia zgasła.- Pa, do jutra - dobiegło z cie mności.- Teraz możecie spokojnie kruszeć.O północy wrócił Ignac.Spuścili go na linie, osmalonego, z powykręcanymi członkami i bez ostatniego zęba.- Wyśpiewałeś - domyślił się Kulturalny.- Gdzie ta.Nie pisnąłem.- A męki? - w głosie Soni brzmiał podziw i współczucie.- Przetrzymałeś?- Com nie miał przetrzymać? Jakie to tam męki.- oczy zaszły mu mgiełką.- Pan markiz, ten to umiał męczyć!- Jak to: umiał? A co, nie żyje? - zaciekawił się Kulturalny.- Siedzi - rzekł Ignac ze smutkiem.- Jego męczą.Przeniósł się myślami do Sadówki i przestał odpowiadać na pytania, więc dali mu spokój.Było zbyt ciemno, by grać w karty, poza tym brakowało Szaterhandowej.Fil zastanawiał się, czy jest jeszcze wśród żywych.Znalazłaby na pewno wyjście z sytuacji.Potem zagłębił się w rozważaniach o rzekomej rewolucji, i dalszych losach ludu.Jego własny był mu prawie obojętny.Historia wymaga ofiar.A lud nie jest zły, tylko ciemny - dumał.Wierzył głęboko, że potrafiłby uświadomić masy, porwać je, przekonać do każdej idei, nawet do wegetarianizmu.Niestety było na to za późno.Inaczej Sonia.Sonię rozpierało szczęście.Być z Fi-lem.Już do końca z Filem.Szkoda tylko, że ten konieć tak blisko; mieli przed sobą zaledwie resztkę nocy, nocy, którą spędzą razem.I żaden kataklizm tego nie zmieni.Może trafią do jednego kotła? - objęła czułym spojrzeniem ukochaną sylwetkę, niewyraźnie rysującą się w mroku.Sylwetka zerwała się nagle na równe nogi.- Mam! - zawołała.- Podkop!„Dureń” - powiedziała w ciemnościach twarz Kulturalnego.Po chwili dały się słyszeć odgłosy uderzeń kamieniem o skałę.Sonia kwiliła cichutko - wydawało jej się to bardzo a propos.Tymczasem niebo zaczęło rozjaśniać się na wschodzie i wkrótce zrobiło się całkiem widno.Fil nie ustawał w pracy, choć pot zalewał mu oczy, a na dłoniach wykwitły pęcherze, ale skała pozostawała niewzruszona.Nad głowami uwięzionych zawisł czarny punkcik, zniżył się, zatoczył krąg i odleciał.- El condor pasa! - zawołała Sonia.- Mógłby nas stąd wynieść po kolei, jak w Dzieciach piętnastoletniego kapitana Granta.Jak się przywołuje kondory?- Niech pani spróbuje „cip, cip” - poradził kwaśno Kulturalny.- Nawiasem mówiąc, to był sęp.Słońce przygrzewało już na całego, gdy zniechęcony Fil dał wreszcie za wygraną i cisnął kamień.Rozległ się brzęk metalu: znieruchomieli, a potem rzucili się pędem w tamtą stronę.- Rura - powiedział Kulturalny.- Pękła.- Gazociąg - sprecyzował Ignac i jakaś myśl kwadratowa poczęła się formować w jego graniastej głowie.- Za wąska - pisnęła Sonia.- Nie przeciśniemy się.Zatrujemy się gazem.I na końcu na pewno jest palnik.W powietrzu rozchodził się ostry, nieprzyjemny zapach.Ignac węszył przez chwilę z przymkniętymi oczami, a potem, odszedłszy na bok, przywołał dyskretnie Fila i Kulturalnego.Po krótkiej naradzie oficer zaczął wykładać na ziemię zawartość kieszeni: brudny grzebień, pusty portfel, chustkę do nosa, gwóźdź, kawałek sznurka, dwie talie kart i kilka płaskich, tekturowych pudełeczek, na widok których Ignac aż podskoczył z radości.Sonia patrzyła na to wszystko z zachwytem - zawsze zazdrościła chłopcom posiadania kieszeni i skarbów, które kryły.Nie znała tylko przeznaczenia pudełeczek.Właśnie miała podejść i zapytać, gdy Fil ruszył w jej stronę z głupią miną.- Tylko na chwilę! - zawołał za nim Kulturalny.- Po napełnieniu są trudne do rozpoznania.Dekorowaliśmy nimi „Tatuńka”.- Słoniu, czy znasz kawał o soniu i mrówce? - Fil, dziwnie zmieszany, objął dziewczynę ramieniem i okręcił ją wokół osi o sto osiemdziesiąt stopni.Zapomniał, że to właśnie ona opowiedziała mu dowcip przedwczoraj, ale Sonia była gotowa go wysłuchać - bardzo jej się podobał.Niestety Fil nie pamiętał również samego kawału.Przyszedł mu do głowy inny, wprawdzie dość nieprzyzwoity, musiał jednak zająć czymś dziewczynę, dopóki tamci nie uporają się ze swoją krępującą robotą.- Pewna góralka - zaczął - dostała paczkę z Ameryki, a w tej paczce.- Sterowiec! - zawołała Sonia, obejrzawszy się za siebie.- Nie, dlaczego? - zdziwił się Fil.- Nie wiem - powiedziała Sonia bezradnie.- Gotowe! - zawołał Kulturalny.Fil spojrzał i oniemiał z wrażenia.Nie spodziewał się takiego efektu.W podmuchach wiatru kołysał się lekko ogromny balon o kształcie zbliżonym do cygara.U jego końca wisieli, przebierając w powietrzu nogami, oficer i Ignac.Gdyby nie sznurek przywiązany do dużego kamienia, sterowiec uniósłby ich w przestworza.- Resztę zostawimy.Może ktoś wpadnie tu w przyszłości - Kulturalny zeskoczył z gracją na ziemię i przycisnął pudełeczka kamieniem.Był w świetnym humorze; promieniał wprost życzliwością do świata.- Daleko nie zalecimy - powiedział sceptycznie Fil.- Ale wydostaniemy się z tego cholernego dołka.Potem się zobaczy.Ostatecznie przeżyłem rok na tej wyspie.Poza tym Ignac wie, gdzie jest bomba.Ven-ceremos!- Tylko nie bomba! - zaprotestował Fil.- Nie kłóćmy się o drobiazgi - rzekł Kulturalny pojednawczo.- Czas nagli.Ignac krzątał się, gromadząc balast i szykując pętle dla czwórki aeronautów, Kulturalny zaś kontrolował przebieg przygotowań, doradzał, korygował i zabawiał Sonię rozmową o braciach Montgolfier, których - jak utrzymywał - miał przyjemność znać osobiście.- Chodziłem nawet z ich siostrą.- Pan jest człowiekiem niezwykłym - rzekła Sonia ze szczerym podziwem.Zapomniała już o przykrym incydencie pod palmą.- Skąd pan miał taki piękny sterowiec przy sobie? Czemu nie powiedział pan od razu? Tak się bałam!- I niepotrzebnie - rzekł szarmancko oficer.Wracał do formy.Poddając się ufnie jego światłemu kierownictwu, Ignac i Sonia założyli swoje pętle pod pachy.Fil stał bez ruchu, wpatrzony ponuro w ziemię.- No, jazda - zachęcił go Kulturalny.Fil spojrzał na porucznika i nagle jakby coś się w nim obsunęło, jakby puściły wszystkie wiązadła i zaczepy podtrzymujące jego wewnętrzne organy.Pobladł i nieoczekiwanie zaniósł się głośnym szlochem.Marynarz przyjrzał się młodzieńcowi uważnie, a potem zdjął mu okulary i strzelił suchym, krótkim ciosem w zęby.Fil osunął się na kolana.Na jego wargach pokazała się krew.Kulturalny bez słowa zarzucił mu pętlę i przepalił okularami cumę.Wznieśli się w przestworza.Dolina uciekała w dół.Z tej wysokości wydawała się rzeczywiście kaczym dołkiem, i doprawdy trudno było uwierzyć, że to niedawna pułapka bez wyjścia.Początkowo wiatr znosił ich w stronę rezydencji dyktatora.By nie zaczepić o dach, Kulturalny zaczął wyrzucać z kieszeni kamienie.Miał nadzieję, że tyran i służba śpią jeszcze po burzliwych wydarzeniach minionej nocy.Mylił się: zaledwie cień balonu przemknął przez patio, z pałacu wysypała się gromada Indian, a za nimi wypadł Wolff, ciągle jeszcze w sukni pani Szaterhand.Strażnicy poczęli gęsto szyć z łuków, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy i zanosząc się od śmiechu, co fatalnie wpływało na celność.- Co oni krzyczą? - zapytała Sonia podejrzliwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]