[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nade mną pochylał się Gabe,komunikując uśmiechem sadysty:"Jesteś moją laleczką.I nie waż się o tym zapominać".Nie byłam pewna, czy bardziej przeraził mnie on we własnej osobie, czy grizzly.- Chodź - nakazał, podnosząc mnie z ziemi.Pchnął mnie z powrotem na drogę.Ruszyłam, a on tuż za mną.Na widokmajaczących w ciemności świateł 7-Ełeven wpadłam w osłupienie.Czyżbym dała mu się zahipnotyzować?Czy wmówił mi swoją przemianę w niedźwiedzia? Czy można wyjaśnić to jakoś inaczej? Czułam, że muszę prysnąć stamtąd jak najszybciej i wezwać pomoc, na razie jednak nie przychodziło mi do głowy żadne rozwiązanie.Za budynkiem skręciliśmy w zaułek, gdzie zebrała się reszta.Dwaj faceci mieli na sobie ciuchy w stylu Gabe'a, a trzeci - żółto-zielone polo z nadrukiem 7- Eleven i wyszytymi na kieszonce inicjałami B.J.B.J.klęczał i ściskając się za żebra, wydawał żałosne jęki.Miał zamknięte oczy, a z kącika ust ciekła mu ślina.Nad nim stał (ubrany w za dużą szarą bluzę z kapturem) jeden z koleżków Gabe'a - z uniesionym łomem, prawdopodobnie gotując się do zadania kolejnego ciosu.Zaschło mi w ustach, a nogi zrobiły się jak z waty.Nie mogłam oderwać wzroku od ciemnoczerwonej plamy, która przesiąkała koszulkę B.J.'a pośrodku torsu.- Jest ranny! - wyszeptałam, struchlała.Gabe wyciągnął rękę po łom, który skwapliwie mu podano.- O to chodzi? - spytał z udawaną szczerością.Zamachnął się i uderzył B.J.'a w plecy.Usłyszałam groteskowy chrzęst.B.J.Krzyknął, przewrócił się na bok i skulił z bólu.Gabe położył sobie łom na ramionach, opierając na nim ręce jak na kijubaseballowym.- Home run! - wrzasnął.Jego dwaj kumple wybuchnęli śmiechem.Zakręciło mi się w głowie i poczułam, że zaraz zwymiotuję.- Bierzcie forsę! - mój głos podniósł się do krzyku.Jasne, że był to napad rabunkowy, ale posunęli się już o kilka kroków za daleko.- Nie możecie go zatłuc na śmierć!Zachichotali szyderczo, jakby wiedząc o czymś, o czym ja nie miałam pojęcia.- Zabić go? - odparł Gabe.- Mało prawdopodobne.- Przecież strasznie krwawi!Gdy Gabe obojętnie wzruszył ramionami, pojęłam, że jest nie tylko okrutny, ale i obłąkany.- Wyliże się.- Jeśli jak najszybciej trafi do szpitala.Gabe trącił butem B.J.'a, który przewracał się z boku na bok, trąc czołem po cementowej płycie przed tylnym wejściem do sklepu.Najwidoczniej już pod wpływem szoku, cały się trząsł.- Słyszałeś?! - ryknął na niego Gabe.- Musisz jechać do szpitala.Zawiozę cię i wyrzucę pod izbą przyjęć.Ale najpierw to powiedz.Złóż przysięgę.B.J.uniósł głowę z wielkim wysiłkiem i utkwił w nim miażdżące spojrzenie.Otworzył usta, jednak wbrew mojemu przypuszczeniu nie po to, aby powiedzieć, co mu każą, tylko żeby splunąć Gabe'owi pod nogi.Trafił go w łydkę.- Nie możecie mnie zabić - rzekł z szyderstwem, mimo że szczękał zębami, a oczy uciekały mu do góry tak, że widać było same białka.Najwyraźniej omdlewał.-Wiem.od.Czarnej.Ręki.- Niedobra odpowiedź.- Gabe podrzucił swój łom i złapał go jak batutę.Po tym popisie z zamachem grzmotnął B.J.'a w kręgosłup.Ranny wyprężył się i wydał ryk jeżący włosy na głowie.Schowałam twarz w dłoniach, sparaliżowana grozą.Grozą strasznego widowiska i słowa, które przeszyło mi głowę na wylot, jakby wyrywając się z głębinpodświadomości.Nefil.B.J.jest Nefilem, pomyślałam, chociaż to pojęcie z niczym mi się nie kojarzyło.A oni chcą go nakłonić do złożenia przysięgi lojalności.Olśnienie przeraziło mnie, bo nic z niego nie rozumiałam.Co mi to daje? Jak przeniknąć, co się dzieje, skoro dotąd nic podobnego nie widziałam?Bieg panicznych myśli zakłócił mi nagle odgłos silnika.W uliczkę wjechał biały SUV.Wszyscy zamarliśmy w świetle jego przednich reflektorów.Gabe dyskretnie opuścił łom i schował go za nogą.Błagałam los, żeby ten ktoś za kierownicą wycofałsię z zaułka i wezwał policję.Jeśli podjedzie bliżej.Cóż, wiadomo, jak Gabe traktuje osoby, które próbują odmawiać mu współpracy.Podczas gdy Gabe i reszta byli zajęci autem, zaczęłam się naprędce zastanawiać, w jaki sposób odciągnąć stamtąd B.J.'a.Raptem chłopak w szarej bluzie zapytał Gabe'a:- Sądzisz, że to Nefilowie?Nefilowie.Znów to słowo.Tym razem wypowiedziane na głos.Zamiast dodać mi otuchy, słowo wprawiło mnie w jeszcze większy przestrach.Znałam je i jak się okazało, Gabe i jego banda również.Co może mnie z nimi łączyć?Jakim cudem w ogóle mamy ze sobą coś wspólnego?Pokręciwszy głową, Gabe odparł:- Nie przyjechaliby tu jednym wozem.Czarna Ręka nie wyprawiłby się przeciw nam bez wsparcia co najmniej dwudziestu ludzi.- A więc policja? Pewnie nieoznaczone auto.Mogę ich przekonać, że skręcili nie tam, gdzie trzeba.Wypowiedział to takim tonem, że przemknęło mi przez myśl, iż z tej trójki chyba nie tylko Gabe posiada potężną moc wprawiania ofiar w hipnozę.Zakapturzony zrobił krok naprzód, kiedy Gabe wyciągnął rękę i przystopował go.- Zaczekaj!SUV podjechał z łoskotem bliżej, miażdżąc żwir kołami.Zdenerwowana, poczułam przypływ adrenaliny.Gdyby banda Gabe'a wdała się teraz w bójkę, mogłabym chwycić B.J.'a pod pachy i odciągnąć z alejki.Marna to była szansa, ale zawsze.Nagle Gabe wybuchnął gromkim śmiechem.Klepnął koleżkę po ramieniu, obnażając zęby.– No, no, chłopcy.Patrzcie, kto nas tu odwiedził!ROZDZIAŁ 9Biały SUV zatrzymał się.Jego silnik umilkł.Otworzyły się drzwiczki od strony kierowcy i w ziarnistej szarości ktoś wysiadł z samochodu.Mężczyzna.Wysoki.Wluźnych dżinsach i podciągniętej do łokci biało-granatowej koszące baseballowej.Jego twarz była zasłonięta daszkiem czapki, ale spostrzegłam wyraźnie zaznaczoną szczękę i zarys ust.Na ten widok jakby przeszedł mnie prąd.Podświadome ujrzałam rozbłysk czerni tak intensywny, że na kilka sekund kompletnie straciłam zdolność widzenia.- W końcu zdecydowałeś się do nas dołączyć? - zawołał do nieznajomego Gabe.Cisza.- Ten tu stawia opór - ciągnął Gabe, kopiąc czubkiem buta B.J’a, który wciąż leżał na ziemi, zwinięty w kłębek - Nie chce złożyć przysięgi wierności.Uważa się za lepszego ode mnie.Ciekawe, bo przecież jest mieszańcem.Gabe i jego kumple roześmiali się jednogłośnie, jeżeli jednak kierowca SUV-a zrozumiał dowcip, to niczego po sobie nie pokazał.Wsunąwszy ręce do kieszeni, przyglądał nam się w milczeniu.Stwierdziłam, że na mnie patrzy dziwnie długo, ale w tak ogromnym napięciu, mogłam wyobrażać sobie najrozmaitsze absurdy.- Co ona tu robi? - zapytał cicho, wskazując mnie podbródkiem.- Trafiła w nieodpowiednie miejsce o niewłaściwej porze.- A więc jest świadkiem.- Kazałem jej odjechać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]