[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po pierwsze, gdyż czyni to ich gadulstwo skuteczniejszym i dokuczliwszym, jako że nie możemy wątpić w to, co nam mówią.Po drugie, gdyż dzięki temu, że nie można udowodnić im kłamstwa w sprawach drobnych, przygotowują nas do tego, abyśmy bez żadnych wątpliwości uwierzyli w jakieś Wielkie Kłamstwo o ich naturze i powodach bytności u nas, które nam powiedzą.Pomysł, że gdzieś musi się kryć Wielkie Kłamstwo, wydaje się właściwszy raczej naszym rosyjskim kolegom.Żyjąc tak długo ze swoim własnym Wielkim Kłamstwem.Doktor Snyder przestał pisać, przeczytał początek ostatniego zdania, następnie cofnął się i wyiksował je.Skoro właśnie ten referat zostanie rozprowadzony za granicą, po co z góry uprzedzać niektórych czytelników do tego, co miał do powiedzenia.Sądzę jednak, że można bezspornie dowieść przy pomocy argumentacji logicznej, iż Marsjanie nie tylko nie kłamią, ale również nie potrafią kłamać.Oczywiście, że ich celem było dokuczyć nam jak najwięcej.A mimo to z ich ust nie padło nigdy to jedno stwierdzenie, to jedno zdanie, które spotęgowałoby nasze cierpienia ponad ludzką wytrzymałość; ani razu nie oznajmili nam, że zamierzają tu osiąść na zawsze.Od Wielkiego Nadejścia jedyną ich odpowiedzią, jeśli w ogóle raczyli jej udzielić, na pytanie – jakkolwiek postawione – kiedy zamierzają wrócić do domu albo jak długo zamierzają pozostać, było: – nie twój interes lub coś w tym rodzaju.Dla większości z nas jedynym, co pozwala nam przetrwać mimo wszystko, jest nadzieja – nadzieja, że pewnego dnia, czy jutro, czy też za dziesięć lat, Marsjanie zabiorą się stąd i nie zobaczymy ich więcej.Sam fakt, że ich przybycie było takie nagłe i niespodziewane, sugeruje poważną możliwość, że odejdą w identyczny sposób.Gdyby Marsjanie potrafili kłamać, niepodobna wierzyć, że nie powiedzieliby nam, że chcą być stałymi mieszkańcami Ziemi.A więc nie potrafią kłamać.I z owej prostej logicznej przesłanki wynika taki oto bardzo przyjemny wniosek: jest oczywiste, iż Marsjanie wiedzą, że ich pobyt na Ziemi nie ma charakteru stałego.Gdyby go miał, nie musieliby wcale kłamać, by powiększyć nasze cierpienia.Zaledwie o parę centymetrów od prawego ucha doktora Snydera rozległ się piskliwy chichot.Doktor podskoczył o parę centymetrów, ale bardzo przezornie nie odwrócił się wiedząc, że miałby twarz Marsjanina nieznośnie blisko swojej.– Bardzo sprytnie, Johnny, bardzo sprytnie.I przydatne jak wesz, przydatne jak wesz.– Doskonale logiczny wywód – odrzekł doktor Snyder.– Nadzwyczaj logiczny.Wy nie potraficie kłamać.– Ależ ja potrafię – powiedział Marsjanin.– Popracuj jeszcze przez chwilę nad logiką mych słów, Johnny.Doktor Snyder popracował nad logiką tych słów i jęknął.Skoro Marsjanin stwierdził, że potrafi kłamać, to albo powiedział prawdę i potrafi kłamać, albo skłamał i nie potrafi.Salwa przeraźliwego śmiechu wybuchła w jego uchu.A potem zaległa cisza, w której doktor Snyder wyjął papier z maszyny, mężnie oparł się impulsowi złożenia go w taki sposób, aby później móc wydrzeć z niego papierowe laleczki i zamiast tego podarł go na strzępy.Wrzucił kawałki do kosza na śmieci, a potem wtulił głowę w ramiona.– Doktorze Snyder, co panu jest? – dał się słyszeć głos Margie.– Nic, Margie.– Podniósł wzrok i starał się przybrać normalny wyraz twarzy; musiało mu się to udać, gdyż najwyraźniej Margie nie domyśliła się niczego.– Oczy mnie bolą ze zmęczenia – wyjaśnił.– Chciałem, żeby przez chwilę odpoczęły.– Aha.No więc wysłałam maszynopis.I jest dopiero czwarta.Na pewno nie będę panu już potrzebna?– Nie.Chwileczkę, tak.Mogłaby pani zajrzeć do George’a i powiedzieć mu, by zmienił zamek w pokoju Luke’a.To znaczy, aby założył zwykły.– Dobrze.Skończył pan swój referat?– Tak.Skończyłem referat.– To świetnie.Poszukam George’a.– Wyszła z pokoju i po chwili ze schodów prowadzących do pomieszczeń dozorcy w piwnicy doleciał stukot jej obcasów.Wstał z pewnym trudem.Czuł się strasznie zmęczony i strasznie zniechęcony, strasznie jałowy.Musiał odpocząć, zdrzemnąć się trochę.Gdyby usnął i przespał obiad albo zebranie komórki, to nie miałoby znaczenia.Potrzebował snu bardziej niż posiłku czy bezsensownej dyskusji z kolegami psychiatrami.Ciężkim krokiem wszedł po wyłożonych grubym chodnikiem schodach na piętro i ruszył w głąb korytarza.Zatrzymał się przy drzwiach Luke’a i obrzucił je piorunującym spojrzeniem.Pieprzony szczęściarz.Leży tam sobie i rozmyśla albo czyta.A jeśli kręcą się w pobliżu Marsjanie, nawet o tym nie wie.Nie widzi ich ani nie słyszy.Absolutnie szczęśliwy, doskonale przystosowany.Kto tu zwariował – Luke czy wszyscy inni?I ma Margie, na dodatek.Niech go szlag
[ Pobierz całość w formacie PDF ]