[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tomasz siedział na kocu i kołysał się z boku na bok, jakby bezdźwięcznie śpiewał pieśń.— Marianna, zagrzej wody.— Olegowi zdawało się, że jego głos brzmi głośno i twardo, choć w rzeczywistości mówił niemal niedosłyszalnym szeptem.— Dla Tomasza.Bardzo źle się czuje.Marianna zrozumiało.— Zaraz, oczywiście.Ale nie odrywała wzroku od Dicka.— Tak myślałem — powiedział Dick.— Poszła z powrotem.W dół.Przez noc mogła przejść ze dwadzieścia kilometrów.— Dick, zostań tu — powiedział nagle Tomasz głośno i wyraźnie.— Marianna sama znajdzie kozę, a ty ją przecież zabijesz.— Możesz być tego pewien — odpowiedział Dick.— Możesz być tego pewien, że mam dość waszej głupoty!— Pójdę, znajdę ją! — Marianna zapomniała o wrzątku.— Ty nie powinieneś teraz odchodzić.Tomasz jest chory, a Olega trzeba pilnować.— Nic mu się nie stanie.— Dick przeczesał palcami bujną grzywę włosów.— Dasz sobie radę, Marianna.I nie odwracając się, szybko i lekko ruszył śladami kozy w dół, tam, skąd wczoraj przyszli.— Chciałem, żebyś ty poszła — powiedział Tomasz.— Ty byś ją przyprowadziła, a on zabije.Oleg, chociaż świat wokół niego ciągle zmieniał kształty i proporcje, stawał się coraz bardziej widmowy i niepewny, wciąż jeszcze zachował zdolność myślenia.Dlatego powiedział;— Dicka można zrozumieć… Naprawdę się nam nie wiedzie.— Został już tylko kawałek drogi — powiedział Tomasz.— Jestem tego pewien.Idziemy szybko i jutro będziemy na miejscu.Do jutra wytrzymamy nawet bez mięsa.Wytrzymamy, prawda? A za przełęczą jest jedzenie Obiecuję wam mnóstwo jedzenia.Dick, obiecuję!Dick uniósł rękę, aby pokazać, że słyszy — głos nad ośnieżonym stokiem niósł daleko — ale nawet nie zwolnił kroku.— Kozę koniecznie trzeba schwytać — zwrócił się Tomasz do Marianny.— Ona jest nam potrzebna.Ale nie wolno jej zabijać, bo to nie ma sensu… Coś mnie piecze.Jak gorąco!… Dlaczego tak boli wątroba? To niesprawiedliwe.Jesteśmy już przecież tak blisko…— On ją zabije — powiedziała Marianna.— Na pewno zabije.Diiick!Odwróciła się od Olega i Tomasza.— Co robić, powiedzcie, co robić?! Przecież jesteście mądrzy, przecież wszystko wiecie! Jak go powstrzymać?— Ja tego nie potrafię zrobić — powiedział Tomasz.— Niestety, już nie jestem dla niego żadnym autorytetem.— Zaraz… — odezwał się Oleg.— Tylko mnie rozwiąż.Może zdążę przed atakiem, może jeszcze zdążę?Marianna tylko machnęła ręką.Zrobiła dwa kroki w stronę Dicka, zawróciła i popatrzyła na mężczyzn.— Was też nie wolno zostawić.— No to biegnij! — krzyknął nagle Tomasz.— Biegnij za nim!— Mogę?— Biegnij — powiedział Oleg.— Ale jak ja was mogę zostawić?… Co będzie, jeśli jakieś zwierzę?— Biegnij! — powtórzył Oleg.— I wracaj.I Marianna lekko, jakby w ogóle nie dotykała śniegu, popędziła w dół za niewidocznym już Dickiem.— Szkoda dziewczyny — powiedział Tomasz.— Przywiązała się do tego zwierzęcia.— Szkoda — zgodził się Oleg.— To dziwne, że nie masz stałego kształtu, Bywasz gruby, a zaraz potem robisz się cienki jak zapałka.— Tak — uspokoił go Tomasz… — Ten jad nie wiadomo czemu atakuje z początku wzrok.Pamiętam, bo pchła, ugryzła mnie chyba ze trzy razy.Ale nie bój się, to nie, daje prawie żadnych skutków ubocznych.Ułóż się wygodnie i nie bój się.— Ja to doskonale rozumiem, ale mimo wszystko boję się utracić siebie.Teraz jeszcze jestem, a za chwilę już mnie nie będzie.Olega ciągnęło w dół, do błękitnej wody, i bardzo trudno było utrzymać się na jej powierzchni, bo nogi miał oplatane wodorostami.Musiał je z nich uwolnić, bo w przeciwnym razie pójdzie na dno, utonie.* * *Koc, którym Marianna przykryła Olega, spadł z niego, chłopak nie utrzymał się pod skałą i zwalił się w śnieg.Oczy miał zamknięte, wargi rozedrgane, a twarz pociemniałą z napięcia i wysiłku, z jakim chciał rozerwać więzy, Tomasz spróbował unieść się, wstać żeby pomóc Olegowi, przykryć go albo przynajmniej ułożyć jego głowę na kolanach.Trzymanie głowy w czasie ataku bardzo choremu pomaga.Tomasz próbował wstać, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa.Oleg wyprężył grzbiet i dosłownie wyskoczył w powietrze, odpychając się pięściami od ziemi.Potoczył się w dół zbocza, parokrotnie przekoziołkował, uderzył w głaz sterczący spod śniegu i znieruchomiał.Kurtkę miał w strzępach i śnieg nie tajał na jego nagiej piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •