[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem w słuchawkach na kanale łączności zewnętrznej rozległo się:— Gdyby to był Echo, już by było po nas.— Wiem, wiem.Już ja was znam, lotnicy zakichani.Do zobaczenia w stodole.— Odbiór.Wyłączam się.— Daleko przed nosem śmigłowca rozbłysnął płomieńdopalacza.Pilot myśliwca mówił im w ten sposób „do widzenia”.— Co, Sandy? Niby fajnie, ale nie bardzo? — zagadnął z tylnego fotela drugi wojskowy.Śmigłowiec okazał się niewidzialny tylko po części.Dzięki konstrukcji i specjalnymmateriałom Comanche mógł łatwo umknąć rakietom z głowicą naprowadzaną na radar, leczkrążące na wysokościach samoloty AWACS przy swoich wielkich antenach nadal wyłapywałyniewielkie echo, zapewne od metalowych części piasty wirnika.Chorąży pomyślał, że trzebabędzie nad tym popracować.Cieszyć mógł natomiast fakt, że nawet świetny pokładowy radar naF-15C nie potrafił naprowadzić pocisków AMRAAM na śmigłowiec.Bezradne wobec Comanchebyły też oczywiście pociski naprowadzane na podczerwień, i to nawet w locie nad wychłodzonąpustynią.Natomiast F-15E, czyli wersja Echo miała aparaturę, która pozwalała pilotowi widziećw ciemnościach, dzięki czemu pilot mógł zestrzelić śmigłowiec nie rakietą, a serią z 20 -milimetrowego działka.Warto to było sobie zapamiętać.Trudno, świat nadal nie był doskonały,lecz już teraz można było uznać Comanche za najgroźniejszy śmigłowiec w historii.Chorąży Sandy Richter spojrzał w górę, tam, gdzie w chłodnym pustynnym przestworzemigały światełka krążącej maszyny wczesnego ostrzegania E-3A.AWACS krążył całkiemniedaleko.Dziesięć tysięcy metrów, czy coś koło tego … Chorąży ożywił się.Może wartospróbować namówić tego admirała z Pentagonu do nowego pomysłu? Jakże mu było, aha,Jackson… Facet wyglądał całkiem do rzeczy…* * *— Mam już tego trochę dosyć — powtórzył prezydent Durling.Siedział w swoimgabinecie, na tym samym piętrze co Ryan, po przekątnej zachodniego skrzydła budynku.Przezpierwsze lata prezydentury jeszcze jakoś szło, ale ostatnich kilka miesięcy okazało siękoszmarem.— Dzisiaj o co znów poszło?— O zbiorniki paliwa — poinformował prezydenta Marty Caplan.— Nasze zakładyDeerfield Auto Parts z Massachusetts opatentowały sposób produkcji zbiornika dowolnegokształtu ze zwykłego arkusza blachy, bez przycinania.Zajmuje się tym oczywiście robotprzemysłowy, wydajność jest pierwszorzędna.Z miejsca odmówili sprzedania Japończykomlicencji…— To okręg wyborczy Trenta? — upewnił się prezydent.— Zgadza się.— Przepraszam, że przerwałem.Proszę mówić.— Durling podniósł do ust filiżankę zherbatą.Po południu nie mógł już pić kawy.Ze zgagą nie ma żartów.— A właściwie czemu niechcą sprzedać tej licencji?— Deerfield omal nie zbankrutowało przez zagraniczną konkurencję.Udało im sięprzetrwać, nawet dyrekcja została ta sama.Prędko zorientowali się, co i jak, zatrudnili parumłodych, łebskich inżynierów, słowem wzięli się w garść.Od tamtej pory udało im się dokonaćmasy wynalazków, ale żaden tak nie obniża kosztów produkcji jak ta maszyna do zbiornikówpaliwa.W Deerfield twierdzą, że opłaca im się robić je, pakować, wysyłać na własny koszt doJaponii, i jeszcze wyjdą na swoje.W dodatku te ich zbiorniki są mocniejsze od japońskich.Ztym, że Tokio nawet nie chciało słyszeć o kupnie naszych zbiorników.Linię produkcyjną, proszębardzo, kupią, ale nie gotowe wyroby.Zupełnie jak z tamtymi procesorami do komputerów —dokończył Caplan.— Zaraz! W jaki sposób Deerfield może się opłacać wysyłka… ?— Chodzi o statki, panie prezydencie.— Tym razem w pół słowa przerwał Caplan.— Tejapońskie samochodowce przypływają tu pełne, ale wracają zupełnie puste, albo prawie puste.Załadunek palet ze zbiornikami paliwa kosztowałby tyle co nic, a firmy samochodowe miałybydostawę prosto pod własną rampę.W Deerfield wymyślili nawet, jak zautomatyzować załaduneki rozładunek, żeby nie tracić czasu ani pieniędzy.— No, to czemu nie naciskał pan tych z Tokio?* * *— Dziwię się, że nasz negocjator tak słabo was naciskał — odezwał się ChristopherCook.Siedzieli na parterze luksusowej rezydencji przy Kalorama Road w drogiej podmiejskiejdzielnicy Waszyngtonu.W sąsiedztwie mieszkało sporo zagranicznych dyplomatów, a takżewaszyngtońska śmietanka: prawnicy, lobbyści ze Wzgórza, słowem wszyscy, którym zależało,by stale — choć z pewnej odległości — czuwać nad tym, co się dzieje w stolicy USA, czy raczejw samym jej centrum.— Naprawdę szkoda, że ci z Deerfield nie zdecydowali się sprzedać nam tej licencji —westchnął Seidżi.— A proponowaliśmy im bardzo dobrą cenę.— To fakt — zgodził się Cook i nalał sobie kolejny kieliszek białego wina.Miał na końcujęzyka, że ludzie z Deerfield musieliby upaść na głowę, by wyrzekać się wynalazku, na którymmożna zbić fortunę, lecz powstrzymał się w porę.— Seidżi, a czy ktoś od was nie mógłby…Seidżi Nagumo znów westchnął.— Wasi ludzie błysnęli sprytem.Wzięli w Japonii na swoje usługi bardzo dobregoprawnika.Zarejestrowali swój patent w rekordowo krótkim czasie, niestety.Nagumo chciał dodać, że mierzi go, iż jego krajan połasił się na cudze, zagranicznepieniądze, lecz nie byłaby to uwaga taktowna wobec Christophera Cooka.— Cóż, być może zczasem posłuchają tego, co podpowiada rozsądek.— Opłacałoby się wam ustąpić, Seidżi.Tylko w tej jednej kwestii, naprawdę.— Cookumilkł, pojmując, że Nagumo nadal nie rozumie sytuacji.Wiadomo, nowy w Waszyngtonie.—Zakłady Deerfield to okręg wyborczy Ala Trenta.A Trent ma w Kongresie kolosalne wpływy,możesz mi wierzyć.Poza tym przewodniczy komisji do spraw wywiadu.— I co dalej?— To, że czasem warto zjednać sobie takiego faceta jak Trent.Nagumo zastanawiał się dobrą minutę nad tym, co usłyszał.Milczał, popijał wino ipatrzył w okno.Gdyby informacja dotarła do niego dzień wcześniej, albo nawet rano, być możepróbowałby połączyć się ze zwierzchnikami w Tokio i poprosić ich o zezwolenie w tej sprawie.Nie uczynił tego w porę, więc było już za późno.Próbować naprawić wszystko teraz, po fakcie,oznaczałoby przyznać się do błędu.Mało kto zaś lubi przyznawać się do własnych błędów.Nagumo postanowił więc tylko ponowić ofertę w sprawie licencji, proponując wyższą cenę.Niewiedział w tamtej chwili, że unikając utraty twarzy powoduje jednocześnie coś, czego wolałbyuniknąć po stokroć bardziej niż prywatnej hańby.Teoria chaosuRzadko się zdarza, aby wydarzenie miało jeden jedyny, konkretny powód
[ Pobierz całość w formacie PDF ]