[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale teraz, kiedy przychodzi ten okropny moment, że muszę to panu pokazać, to już stąd widzę, że tam trzeba to i owo wymazać i obaczyć, czy te nieszczęśliwe komy, o które panu tak zawsze bardzo idzie, nie porozłaziły się jak muchy i nie siedzą właśnie tam, gdzie niepotrzebne.Niech pan sobie tymczasem przyrządzi sygaro, a ja panu zaraz przyniosę świecę.Dobrze, panie Julianie?- Dobrze, moje dziecię - odpowiedział młody człowiek patrząc na nią z uśmiechem takiego szczęścia, że o trosce swojej zupełnie zapomniał, Poskoczyła tedy Cesia do kuchenki i wkrótce przyniósłszy zapaloną świecę rzekła:- Ale pan nie będziesz się nudził, panie Julianie?- Nie, moja Cesiu, mam o czym myśleć.- Ach, prawda - odpowiedziała - jak to mądrze Pan Bóg urządził, że te myśli dał człowiekowi.Chociaż one czasem, tak jak mnie dziś, kością w gardle staną, ale za to na przykład w nocy, kiedy spać się nie chce, kiedy cicho i ciemno, jak to słodko myśleć sobie to i owo, wyobrażać sobie różne rzeczy i osoby.O! to dla mnie czasem takie wielkie szczęście.Ale już idę - tylko się pan przygotuj, panie Julianie, że to będzie wielka banialuka.To powiedziawszy, spojrzała jeszcze na młodzieńca, który z niej nie spuszczał oka, i pobiegła do swego pokoiku, którego drzwi przymknęła.Julian patrzał jeszcze za nią, nie ruszając się z miejsca.Mimowolna łza, łza miłości i jakiegoś żalu, którego sobie wytłumaczyć nie mógł, stanęła w jego oczach, a obraz dziewczynki ze wszystkimi wdzięcznymi ruchami jej ciała, a bardziej z tym podlatywaniem rzeźwej myśli, co jak swobodny ptaszek trzepotała się w jej główce, przeskakując z jednej gałązki na drugą, stał przed jego duszą.Jeszcze nie otrząsł się z tych marzeń, które go czarowały, gdy usłyszał kroki na schodach i Jan wszedł do pokoju.Jan był dość blady i z całej jego twarzy widać było zmęczenie i fatygę, jaką dają złe myśli, których ani pozbyć się, ani przed którymi uciec nie można.Gdy jednak obaczył Juliana, przybrał wyraz niby weselszy, przez który chciał uniknąć pytań i badań, chociaż spodziewał się, że Cesia musiała mu już wypaplać, jak noc przebył, w jak niegodziwym był humorze przy obiedzie itd.- Jesteś, widzę, weselszy - rzekł mu Julian, - niż byłeś dzisiejszej nocy i przy obiedzie.- Oho! - odpowiedział Jan - przeczuwałem, że ci ta sroczka wyśpiewa wszystko.- Mogłeś się tego spodziewać - rzekł Julian - że ze zmartwieniem swym przyjdzie do mnie po pociechę.Ale nie należało ją martwić milczeniem i ukrywaniem przed nią powodu złego humoru.Lub jeśli nie mogłeś powiedzieć prawdy, należało coś wykomponować dla zaspokojenia jej, żeby biedne dziecko nie trapiło się myślami i nie wyobrażało sobie Bóg wie jakiej klęski, która cię spotkała.Jan spojrzał na niego, uśmiechnął się i podając mu rękę rzekł:- Dziękuję ci, kochany Julianie, za tę radę; tak zrobię.Biedna Cesia! Po co ma tak wcześnie rozbudzać się z tego czarownego snu, który kołysze duszę dziecka.Nie uwierzysz, jak się cieszę, kiedy widzę, że lalka jeszcze ją bawi.O! z lalkami lepiej niż z ludźmi! - zawołał mimo woli, a potem reflektując się dodał: - Ale co tam! Wszystko to głupstwo niewarte funta kłaków.- Cóż to się stało? Przynajmniej przede mną nie masz potrzeby ukrywać się i taić - zapytał Julian patrząc nań przenikliwie.- Co się miało stać? - odpowiedział zmieszany.Jan i dla ukrycia swej twarzy odwróciwszy się na bok i szukając sygara dodał - Mówiłem ci, że o tym nie warto mówić.Jakeś wyszedł, maska jakaś przyczepiła się do mnie i zaczęła mi prawić androny, które mię nie interesowały, ale wkrótce wtrąciła słówko takie, że zacząłem słuchać.Za tym słowem poszło inne, które mię do żywego dotknęło, bo mi się zdało, że wie o tym, czego nikt nie wie, o czym nigdy, nawet z tobą nie mówiłem.Nie wiedziałem, na którym świecie stoję, tak mię to zmieszało i taką we mnie obudziło ciekawość.Skakałem więc koło niej, zaglądałem w oczy, przypatrywałem się rączce, ale ani rusz zgadnąć, co to za jedna, co tak czyta w moim sercu.Filutka ta kontenta, że mnie przyprowadziła do ostatniej niecierpliwości, korzystając, że ktoś do mnie zagadał, zaśmiała się głośno, odwinęła się i poszła.Ja za nią, a tu ścisk taki, że się przedrzeć nie mogę.Widzę ją jeszcze, ale widzę, że się miesza z innymi maskami, że mi zginie w tłumie, że jej nie znajdę.Więc zacząłem pchać się, zagapiłem się i przez roztargnienie i pośpiech popchnąłem tak jakiegoś pana, że się aż zatoczył.Jegomość zmarszczył się i nazwał mię gburem wprzód, nim go zdołałem przeprosić i wytłumaczyć się.To mię rozgniewało, powiedziałem także, że chciałem pana przeprosić za moją nieuwagę, ale teraz tego nie zrobię.I musiałem przestać na tym, bo to figura nie lada, z którą żartować nie można.Ot i cały powód i mojego niepokoju, i zmartwienia, a raczej gniewu na samego siebie, czego najgorzej nie lubię.Jan mówił to wszystko prędko, ze spuszczonymi w ziemię oczami, raz że się wstydził swego kłamstwa, a potem bojąc się, aby Julian z twarzy jego nie wyczytał, że całą tę historyjkę tylko co skomponował idąc za daną sobie radą.Julian słuchał cierpliwie, o nic więcej nie zapytał, żadnej nie robił uwagi, ale pochodziwszy cokolwiek po pokoju i spojrzawszy raz i drugi na przyjaciela, który się przed nim chował ze swą twarzą i oczami, wziął kapelusz i podając rękę Janowi rzekł:- Dobranoc ci, Janie, pójdę do domu, obaczę, co się tam dzieje.Przeproś Cesię, że się dziś z nią zająć nie mogę, a wykomponuj także i dla niej coś takiego, co by ją uspokoiło.Zastałem ją tu płaczącą i bardzo zmartwioną.Biedne dziecko! Wplątuje się już za wcześnie w koło życia, które gruchocze kości tvm wszystkim, co go się za mocno chwytają.A szkoda by, bo ona na to zasługuje, aby jak najdłużej była dzieckiem igrającym na kwiatach i dalekim jeszcze od tego błotnistego i kamienistego gościńca, po którym koło to przechodzi.Dobranoc ci.- Co za ton uroczysty - rzekł Jan zmuszając się do śmiechu.- Słuchając cię myślałby kto, że idziesz pisać testament.Nie wierzysz temu, com ci mówił?- Wierzę w twoje przyjaźń, poczciwy Jasiu - odpowiedział Julian.- Wierzę, żebyś kosztem własnego pokoju i zdrowia rad mi dać pokój i zdrowie, ale nie wierzę w twoje maskę i w tego tam pana.To powiedziawszy, ścisnął mocno jego rękę i poszedł.Jan go nie zatrzymywał, bo oczy jego zachodziły łzami, których nierad był przyjacielowi pokazać.W takim to położeniu, w takim stanie umysłu i serca znajdowały się te wszystkie osoby, którymi chcielibyśmy czytelników naszych zainteresować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]