[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale jeżeli ona się zmieniła, może jest przytłoczona ciężarem winy, może, udręczona tęsknotą za nim i za ojcem, wtedy spotkanie mogłoby być jeszcze cięższe.Nie ręczył za to, że po stracie ojca nie opanowała go tęsknota za matką.W każdym razie czuł, że zanim się spotka z matką musi mieć trochę czasu.Hamburg był mało podobny do Montrealu, jednak podobał mu się bardzo.Poddawał się bezwiednie urokowi tego miasta.Port zrobił na nim wrażenie, uznał go za naprawdę wspaniały.Mimo to, w porównaniu z Montrealem, Hamburg był trochę małomiasteczkowy.Kupił kilka hamburskich i berlińskich gazet, w których znalazł artykuł pióra Lienharda von Ried.Opisywał on w nim jedną z ich wielu przygód z okresu wspólnej ekspedycji.Henryk Rottach figurował tam pod swoim nazwiskiem.Było to, jakby jakieś powitanie w Niemczech.Dzięki Bogu, miał jednak jeszcze przyjaciela.Z nim właśnie chciał porozmawiać o swojej matce, zanim dowie się czegoś bliższego i zanim ją odszuka.Poczucie osamotnienia, które po śmierci ojca tak ciężko legło mu na sercu, już go opuściło.Nagle poczuł chęć bycia blisko ludzi.To go ponaglało do jak najszybszej podróży.W rozkładzie jazdy znalazł pociąg, którym jeszcze w południe mógł być w Berlinie.Stąd do miasta w Turyngii, w pobliżu którego leżał Riedburg, potrzebował jeszcze kilka godzin.Zjadł szybko lunch w hotelu, zapakował podręczną walizkę, resztę bagażu wysłał pociągiem i pojechał na dworzec.Około czwartej po południu dotarł do Berlina, nie zatrzymał się tam jednak, ale pojechał wprost na dworzec anhalcki, ażeby złapać jeszcze pociąg pośpieszny, który miał go zawieźć do turyńskiego miasteczka.Liczył na to, że około dziesiątej wieczorem tam dotrze i zaraz chciał ruszyć z dworca w drogę do zamku.Już wyobrażał sobie ten zdumiony śmiech, który pojawi się na ustach Lienharda, kiedy około jedenastej dotrze do Riedburga i wyrwie go ze snu stukaniem do bramy.Z pewnością, ponieważ nie powiadomił o swoim przyjeździe, nie będzie dla niego przygotowanego noclegu, ale czyż to ma znaczenie? Tak wiele nocy spędzili na gołej ziemi.W każdym razie cieszył się z niespodzianki, którą sprawi Lienhardowi.Będzie na pewno zaskoczony i nie uwierzy własnym oczom.Jak wielką niespodziankę sprawi w Riedburgu i jak bardzo on sam będzie zaskoczony przyjęciem, nie miał oczywiście pojęcia.Nic przecież nie wiedział o ślubie przyjaciela i o zmianie jaka zaszła w jego domu.Po jeszcze jednej przesiadce, Henryk wylądował około dziesiątej w miasteczku.Stacja sprawiała wrażenie prawie uśpionej.O możliwości znalezienia jakiegoś samochodu do zamku nie było rzeczywiście co myśleć.Pozostawił więc swoją podręczną walizkę na dworcu, żeby nie musiał się z nią wlec.Miał nadzieję, że poratuje go Lienhard i pożyczy mu na miejscu piżamę.Wziął tylko swoją kosmetyczkę i cicho, śmiejąc się sam do siebie, okrył się jeszcze płaszczem, ponieważ zaczął wiać chłodny wiatr.Henryk był w bardzo dobrym nastroju.Dowiedział się u zawiadowcy o dokładną drogę.Oddychał teraz głęboko, pełną piersią.Wciągnął wiosenne powietrze nasycone zapachem traw.Zdjął kapelusz, aby pozwolić wiatrowi wiać na rozgrzaną głowę.Czuł się jak gimnazjalista na feriach, który cieszy się z wolnego czasu, nie obciążonego żadnymi obowiązkami, a przede wszystkim z radosną niecierpliwością oczekiwał na spotkanie z przyjacielem.W tak doskonałym nastroju Henryk próbował zanucić dziką pieśń, której nauczyli się z Lienhardem na pewnej wyspie, leżącej daleko od cywilizowanego świata.To brzmiało jak „tokuwalabolu” i składało się z nieartykułowanych dźwięków, które sprawiały im zawsze wielką radość.Melodia może nie była zbyt piękna, jeśli wziąć tylko ją pod uwagę.Były to bardziej dzikie okrzyki i wrzaski.Ale wiedział, że Lienhard z przyjemnością będzie słuchał i pozna od razu, co oznaczają te bojowe okrzyki.Oczywiście, kiedy spotkałby się z kimś obcym, mogłoby to być wzięte za początek jakiejś bójki.Gdyby służący Lienharda, o którego istnieniu Henryk wiedział, usłyszał ten „śpiew”, pośpieszyłby zapewne z kubłem zimnej wody, żeby spróbować skończyć z tym zakłócającym spokój hałasem.Henryk zadowolony zaśmiał się sam do siebie.W oczekiwaniu na radosne spotkanie z przyjacielem opuszczało go coraz bardziej poczucie osamotnienia.W ten sposób szedł dalej, aż zamajaczyła przed nim malownicza sylwetka zamku na tle nocnego nieba.Na chwilę zatrzymał się i podziwiał ten czarowny widok.Księżyc wisiał na niebie lekko przesłonięty, dokładnie za zamkiem, a jego blade światło jakby woalem spływało na zamek.Henryk uśmiechając się oprzytomniał.Tak, to był ten cały niemiecki romantyzm!Brakowało tylko przed zamkiem wielkiego jeziora.Niestety tutaj panował już tylko przyziemny materializm.Od stuleci w tym miejscu panował odwieczny spokój, a on stał tutaj jak wędrowny śpiewak, który ma zaśpiewać pani na zamku urzekającą pieśń przy akompaniamencie lutni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]