[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wróci³ Jose Arcadio, ogromnech³opisko, wy¿szy od ciebie l ca³y 'hartowany 'krzy¿ykami, ale przyszed³ tylkopo to, ¿eby œci¹gn¹æ hañbê na nasz dom".Zauwa¿y³a jednak, ¿e jej ma³¿onkasmuc¹ z³e wiadomoœci.Postanowi³a wiêc k³amaæ.„Nie wierz w to wszystko, coopowiadam - mówi³a posypuj¹c ziemi¹ jego ekskrementy, ¿eby zebraæ je ³opat¹.-Bóg da³, ¿e Jose Arcadio i Rebeka pobrali siê i teraz s¹ bardzo szczêœliwi".Wtym oszukiwaniu mê¿a dosz³a do takiej szczeroœci, ¿e pociesza³a siê samaw³asnymi k³amstwami.„Arcadio to ju¿ powa¿ny mê¿czyzna - mówi³a - i bardzodzielny, i bardzo ³adnie wygl¹da w mundurze z szabl¹".Tak jakby rozmawia³a zezmar³ym, bo Jose Arcadio Buendia by³ ju¿ poza zasiêgiem jakichkolwiekzmartwieñ.Ona jednak nie dawa³a za wygran¹.Wydawa³ siê tak ³agodny i takobojêtny na wszystko, ¿e postanowi³a go uwolniæ z wiêzów.Nie ruszy³ siê zeswojej ³aweczki.Zosta³ tam, wystawiony na s³once j deszcz, jakby liny by³yniepotrzebne, bo si³a mocniejsza od wszelkich wiêzów dostrzegalnych okiemtrzyma³a go przywi¹zanego do pnia kasztana.W sierpniu, kiedy zima zaczyna³aprzed³u¿aæ siê w nieskoñczonoœæ, Urszula mog³a mu zakomunikowaæ nowinêpodobn¹ do prawdy.- WyobraŸ sobie, ¿e szczêœcie nadal nas przeœladuje - powiedzia³a mu.—Amaranta i ten W³och od pianoli ¿eni¹ siê.Amaranta i Pietro Crespi istotnie zacieœnili wiêzy przyjaŸni, pod ochron¹zaufania Urszuli, która tym razem nie uwa¿a³a za potrzebne nadzorowaæ odwiedzinW³ocha.By³o to narzeczeñstwo spokojne jak wieczorna godzina.W³och przychodzi³o zmierzchu z gardeni¹ w butonierce i t³umaczy³ Amarancie sonety Petrarki.Przesiadywali na ganku dusznym od zapachów dzikiego majeranku i ró¿, gdzie onczyta³, a ona robi³a koronki klockowe, obojêtni na gwa³ty i z³e wieœci z wojny,a¿ do chwili, gdy komary zmusza³y ich do szukania schronienia w salonie.Wra¿liwoœæ Amaranty, jej dyskretna, lecz usidlaj¹ca czu³oœæ, snu³y wokó³narzeczonego niewidoczn¹ pajêczynê, któr¹ on musia³ rozpl¹tywaæ bladymipalcami bez pierœcionków, by wyjœæ z domu jak zwykle o ósmej.Zrobili piêknyalbum z widokówek, które Pietro Crespi otrzymywa³ z W³och.By³y to obrazkizakochanych w pustych parkach, z dekoracj¹ serc przeszytych strza³¹ igo³¹bków z dzióbkami po³¹czonymi z³ocist¹ wstêg¹.„Znam ten park we Florencji- mówi³ Pietro Crespi przegl¹daj¹c pocztówki.- Wyci¹ga siê d³oñ, a ptaszkisfruwaj¹ z drzew i jedz¹ z rêki".Czasami na widok jakiejœ akwareli z Wenecjitêsknota przeobra¿a³a woñ b³ota i gnij¹cych w kana³ach skorupiaków w kwietnyaromat.Amaranta wdycha³a, œmia³a siê, œni³a o drugiej ojczyŸnie, krajupiêknych mê¿czyzn kobiet, którzy przemawiali melodyjnym jêzykiem dzieci, ostaro¿ytnych miastach, z których minionej œwietnoœci pozosta³y tylko kotypoœród ruin.Przebywszy ocean w jej poszukiwaniu, pomyliwszy j¹ z gwa³town¹namiêtnoœci¹ Rebeki, Pietro Crespi wreszcie odnalaz³ mi³oœæ.Szczêœcie , nios³oze sob¹ dobrobyt.Jego sklep zajmowa³ wtedy prawie ca³¹ przecznicê iprzypomina³ fantastyczny ogród zimowy, gdzie by³y reprodukcje dzwonnicyflorenckiej, wybijaj¹ce godzinê koncertem dzwoneczków, i graj¹ce szkatu³ki zSorrento, chiñskie puderniczki, które przy otwarciu œpiewa³y w piêciutonacjach, i wszelkie instrumenty muzyczne, jakie mo¿na sobie wyobraziæ, iwszystkie nakrêcane zabawki, jakie tylko mo¿na by³o sobie wymarzyæ.BrunoCrespi, jego m³odszy brat, prowadzi³ sklep, Pietro zaœ poœwiêca³ ca³y czasszkole muzycznej.Dziêki niemu ulica Turków rozb³ys³a i przeobrazi³a siê wmelodyjn¹ oazê pozwalaj¹c¹ zapomnieæ o tyranii Arcadia i dalekim koszmarzewojny.Kiedy Urszula zadysponowa³a wznowienie niedzielnych nabo¿eñstw, PietroCrespi podarowa³ koœcio³owi ma³e organy niemieckie i zorganizowa³ chórdzieciêcy z repertuarem gregoriañskich œpiewów, który dodawa³ splendorucichemu obrz¹dkowi ojca Nicanora.Nikt nie mia³ w¹tpliwoœci, ¿e Pietro daszczêœcie swojej ma³¿once.Nie egzaltuj¹c uczuæ, pozwalaj¹c siê kierowaænaturalnym popêdem serca, dotarli do punktu, kiedy pozostawa³o tylko wyznaczyædatê œlubu.Nie napotkaliby na przeszkody.Urszula gorzko sobie wyrzuca³az³amane ¿ycie Rebeki kilkakrotnym odraczaniem ma³¿eñstwa i nie chcia³a braænowego ciê¿aru na swoje sumienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]