[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za morzem mia³o miejsce wielkie zwyciêstwo i m³odzi powrócili w chwale.Odzyskali to, czego im brakowa³o, ale przy Ulicy nadal gnieŸdzi³y siê lêk,nienawiœæ i ignorancja - zbyt wielu pozosta³o i zbyt wielu obcych przyby³o zró¿nych odleg³ych miejsc, by osiedliæ siê w starych domach.Wiêkszoœæ znówmia³a œniade, z³owieszcze twarze, by³y jednak wœród nich i takie, jak obliczaludzi, którzy kszta³towali Ulicê i uformowali jej ducha.Podobne, a zarazemró¿ne, bowiem w oczach ich wszystkich migota³y z³owrogie iskierki chciwoœci,ambicji, mœciwoœci i granicz¹cego z ob³êdem fanatyzmu.Spiskowali, by zadaæZachodniemu L¹dowi zabójczy cios, i móc potem przej¹æ w³adzê nad krajem, araczej nad jego ruinami, tak jak w pewnym nieszczêsnym, mroŸnym kraju, zktórego przyby³a wiêkszoœæ z nich.Serce spisku znajdowa³o siê przy Ulicy,gdzie chyl¹ce siê ku upadkowi domy têtni³y nieustêpliwymi poczynaniamicudzoziemskich siewców niezgody i rozbrzmiewa³y echem planów i przemówieñ tych,którzy z utêsknieniem wyczekiwali dnia krwi, ognia i zbrodni.Prawo wiedzia³o i mówi³o sporo na temat dziwnych zgromadzeñ na Ulicy, ale niemog³o niczego udowodniæ.Tajniacy z uporem przesiadywali, nadstawiaj¹c ucha wtakich miejscach jak Piekarnia Pietrowicza, Szko³a nowoczesnej EkonomiiRywkina, Klub "Kr¹g" i kawiarnia "Wolnoœæ".Zbiera³y siê tam spore grupy posêpnych mê¿czyzn, rozmawiaj¹cych zawsze w obcymjêzyku.A stare domy sta³y, przesycone zapomnian¹ wiedz¹ szlachetniejszych,minionych stuleci, œmia³ych kolonizatorów i sk¹panych w rosie ró¿anych ogrodóww blasku ksiê¿yca.Czasami samotny poeta czy wêdrowiec zjawia³ siê, by rzuciæna nie okiem, i usi³owa³ odnaleŸæ je w ich minionej chwale; niemniej nie by³oich wielu.Kr¹¿¹ce swobodnie plotki g³osi³y, ¿e w domach tych zamieszkiwali przywódcyogromnej grupy terrorystycznej, którzy pewnego konkretnego dnia zamierzalirozpêtaæ orgiê rzezi, maj¹c na celu zniszczenie Ameryki i wszystkichszlachetnych, starych tradycji, ukochanych przez Ulicê.Ulotki p³ywa³y wrynsztokach, ale pomimo i¿ wydrukowane by³y w ró¿nych jêzykach i ró¿nymrodzajem pisma, mówi³y o jednym: zbrodni i rebelii.Ich autorzy nawo³ywali doobalenia praw i cnót wychwalanych przez naszych ojców, zd³awienia Konstytucji -konstytucji, która zawiera³a w sobie spuœciznê pó³tora tysi¹ca lat anglosaskiejwolnoœci, sprawiedliwoœci i umiarkowania.Mówiono, ¿e smagli mê¿czyŸnizamieszkuj¹cy przy Ulicy i gromadz¹cy siê w jej gnij¹cych budynkach bylimózgami przera¿aj¹cej rewolucji, ¿e na ich rozkaz miliony bezmyœlnych, ¿¹dnychkrwi bestii wyci¹gnie ha³aœliwe szpony ze slumsów tysiêcy miast, pal¹c,niszcz¹c i morduj¹c, a¿ ziemia naszych ojców przestanie istnieæ.To wszystkomówiono i powtarzano, a wielu z niepokojem oczekiwa³o dnia czwartego lipca, októrym dwuznacznie pisano w ulotkach; nic jednak nie mo¿na by³o nikomuudowodniæ.Nikt nie potrafi³ okreœliæ, czyje aresztowanie mog³oby spowodowaæ unicestwieniespisku.Policjanci niejednokrotnie urz¹dzali naloty przetrz¹saj¹c domy, a¿ wkoñcu przestali - ich równie¿ znudzi³o egzekwowanie prawa i porz¹dku ipozostawili ca³e miasto swemu losowi.PóŸniej zjawili siê mê¿czyŸni woliwkowych mundurach, z muszkietami; mog³o siê wydawaæ, ¿e to swego rodzajusmutny sen.Ulicy musia³o przyœniæ siê wspomnienie dawnych dni, kiedy uzbrojeniw muszkiety ludzie w sto¿kowatych kapeluszach kr¹¿yli po niej, od Ÿród³a wlesie, do skupiska chat przy pla¿y.Nic nie mo¿na by³o przedsiêwzi¹æ, abyzapobiec nadci¹gaj¹cemu kataklizmowi, bowiem smagli, z³owrodzy mê¿czyŸni bylinader sprytni i przebiegli.Ulica spa³a wiêc niespokojnie, a¿ pewnej nocy w Piekarni Pietrowicza, Szkolenowoczesnej Ekonomii, Klubie "Kr¹g" i kawiarni "Wolnoœæ", jak równie¿ w wieluinnych miejscach, zgromadzi³y siê ogromne grupy ludzi, których oczyprzepe³nione by³y przeraŸliwym triumfem i pe³nym fanatyzmu wyczekiwaniem.Po ukrytych przewodach wêdrowa³y dziwne depesze i mówiono wiele o maj¹cychnadejœæ jeszcze dziwniejszych wieœciach; kiedy jednak niebezpieczeñstwozagra¿aj¹ce Zachodniemu L¹dowi zosta³o za¿egnane nawet siê tego nie domyœlano.Mê¿czyŸni w dziwnych mundurach nie potrafili powiedzieæ co siê dzieje, ani jakpowinni siê zachowaæ, gdy¿ smagli, z³owrodzy mê¿czyŸni mieli ogromn¹ wprawê,byli subtelni i doskonale potrafili maskowaæ swoje poczynania.Mimo to mê¿czyŸni w oliwkowych mundurach zawsze bêd¹ pamiêtaæ tê noc iopowiadaæ o Ulicy, tak jak mówili o niej swoim wnukom; wielu z nich wys³anobowiem tego ranka z zadaniem innym ni¿ to, jakiego siê spodziewali.Wiedzianopowszechnie, ¿e gniazdo anarchii by³o stare, a domy, nadgryzione zêbem czasu,zmieni³y siê w ruinê, niemniej jednak to, co wydarzy³o siê tej letniej nocyzdziwi³o wszystkich, ze wzglêdu na sw¹ jednolitoœæ.Nie da siê ukryæ, i¿zdarzenie to by³o nad wyraz osobliwe, pomimo i¿ na pozór wydawa³o siê proste.Bez ostrze¿enia bowiem, o nieokreœlonej konkretnie godzinie (wiadomo jedynie,¿e po pó³nocy) wszystkie domy stoj¹ce przy Ulicy, naruszone nieub³aganymczasem, burzami i ¿ar³ocznym robactwem, zmieni³y siê w stertê gruzów; pokatastrofie przy Ulicy nie pozosta³ nawet jeden ca³y budynek - zachowa³y siêtylko dwa samotne, ¿a³osne kominy i fragment mocnego ceglanego muru.Nikt nie wyszed³ ¿ywy z ruin.Poeta i wêdrowiec, którzy wraz z t³umem gapiów znajdowali siê w miejscukatastrofy opowiadali dziwne historie.Poeta twierdzi³, ¿e noc¹, na wielegodzin przed œwitem, w œwietle ³ukowych lamp widzia³ jakby zamazane, obskurne,odra¿aj¹ce ruiny; i ¿e przed brzaskiem zdo³a³ dostrzec nak³adaj¹cy siê na niezupe³nie inny obraz.Opisa³ go jako sk¹pane w blasku ksiê¿yca schludnieutrzymane domy, przy których wznosi³y siê majestatyczne wi¹zy, dêby i klony.Wêdrowiec zaœ, ¿e zamiast uporczywego smrodu unosz¹cego siê zwykle w tymmiejscu czu³ wyraŸny, aromatyczny zapach kwitn¹cych ró¿.Czy¿ jednak sny poetówi opowieœci wêdrowców nie s¹ jednakowo k³amliwe?S¹ tacy, którzy twierdz¹, ¿e rzeczy i miejsca maj¹ dusze i ci, którzy uwa¿aj¹,¿e tak nie jest; ja nie bêdê wypowiada³ siê na ten temat, ale opowiedzia³em wamo Ulicy.KONIEC
[ Pobierz całość w formacie PDF ]