[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Waszœwiadek mówi, ¿e widzia³ nas o wpó³ do dwunastej w nocy na Gainesville Pikê,jak szliœmy w kierunku Wielkich Cyprysowych Moczarów.Jest to zapewne zgodne zprawd¹, ale szczerze mówi¹c, nie pamiêtam.Przed oczami mam jeden tylko obraz,a musia³o byæ wtedy sporo po pó³nocy -bo wysoko na spowitym oparami niebiewisia³ bledn¹cy sierp ksiê¿yca.Naszym celem by³ stary cmentarz, tak stary, ¿e zadygota³em widz¹c jak czasokaza³ siê dlañ bezlitosny.Po³o¿ony by³ on w g³êbokiej, podmok³ej kotlinie,zaros³ej bujnymi trawami, mchem oraz dziwacznymi pn¹cymi chwastami iwype³nionej s³abym acz wyczuwalnym smrodem, który nie wiedzieæ czemu skojarzy³mi siê, absurdalnie, z gnij¹cymi kamieniami.Z ka¿dej strony widaæ by³o œladyzaniedbania i upadku, i pamiêtam, ¿e odnios³em niepokoj¹ce wra¿enie i¿ Warren ija byliœmy pierwszymi ¿ywymi istotami, które od stuleci oœmieli³y siê nawiedziæto spowite grobow¹ cisz¹ miejsce.Ponad krawêdzi¹ kotliny gasn¹cy ksiê¿yc wyjrza³ spoœród zas³ony cuchn¹cychoparów, które zdawa³y siê bezg³oœnie wyp³ywaæ z g³êbi grobowców, i w jegos³abym œwietle ujrza³em odra¿aj¹c¹, chaotyczn¹ mozaikê antycznych p³ytnagrobnych, urn, kenot i fasat mauzoleów.Wszystkie by³y zmursza³e, poroœniêtemchem i pokryte plamami wilgoci, po czêœci zaœ nik³y wœród bujnej acz zgo³aniezdrowej roœlinnoœci.Pierwszym wyraŸnym wspomnieniem z mojej wizyty w tej potwornej nekropolii jestscena, kiedy zatrzyma³em siê wraz z Warrenem przed pewnym na wpó³ zniszczonymgrobowcem i po³o¿y³em na ziemi czêœæ naszych rzeczy.Dopiero teraz zauwa¿y³em,¿e nios³em latarniê i dwie ³opaty, zaœ mój towarzysz oprócz latarni, dŸwiga³przenoœny telefon.Nie zamieniliœmy s³owa, zupe³nie jakbyœmy obaj doskonaleznali cel tej nocnej wycieczki.Bezzw³ocznie chwyciliœmy za ³opaty i zaczêliœmyoczyszczaæ p³aski, archaiczny grobowiec z pokrywaj¹cego go mchu, traw, chwastówi naniesionej ziemi.Po ods³oniêciu ca³ej powierzchni, na któr¹ sk³ada³y siê trzy wielkie, granitowep³yty, cofnêliœmy siê nieznacznie by móc siê lepiej przyjrzeæ staremugrobowcowi.Warren zdawa³ siê obliczaæ coœ w myœlach, po czym ponownie podszed³do grobu i u¿ywaj¹c ³opaty jak dŸwigni, próbowa³ podnieœæ jedn¹ z p³ytznajduj¹cych siê najbli¿ej sterty gruzów, która niegdyœ mog³a byæ pomnikiem.Nie uda³o mu siê to i skin¹³ na mnie, abym mu pomóg³.W koñcu, wspólnymi si³amizdo³aliœmy obluzowaæ kamieñ, podnieœliœmy go i zwaliliœmy na bok.Oczom naszym ukaza³a siê mroczna czeluœæ, z której buchn¹³ k³¹b miazmatycznychgazów, tak dusz¹cy, ¿e cofnêliœmy siê jak pora¿eni.Jednak¿e, chwilê póŸniej,po ponownym zbli¿eniu siê do otworu, stwierdziliœmy, ¿e wyziewy nie s¹ ju¿ takdokuczliwe.Blask latarni ukaza³ stopnie kamiennych schodów, ociekaj¹cych jak¹œ ohydn¹posok¹ wyp³ywaj¹c¹ z trzewi ziemi i okolonych wilgotnymi, omsza³ymi œcianami, lw³aœnie teraz, moja pamiêæ rejestruje pierwsz¹ wymianê zdañ, s³owa Warrenaskierowane do mnie i wypowiedziane jego miêkkim, melodyjnym g³osem, w którymnie pobrzmiewa³ nawet cieñ zaniepokojenia, jakie mog³o wywo³ywaæ przera¿aj¹ceotoczenie.— Przykro mi, ¿e muszê ciê poprosiæ, abyœ pozosta³ na powierzchni — rzek³ — aleby³oby zbrodni¹ pozwolenie komuœ o tak s³abych nerwach jak ty, zejœæ w g³¹btych katakumb.Nie jesteœ sobie w stanie wyobraziæ, nawet po tym co czyta³eœ io czym ci opowiada³em, co przyjdzie mi wytrzymaæ i uczyniæ, tam, na dole.Todzie³o Z³ego, Car-ter, i w¹tpiê czy jakikolwiek cz³owiek, nie maj¹cy stalowychnerwów, by³by w stanie zobaczyæ to wszystko i powróciæ na powierzchniê ¿ywy iprzy zdrowych zmys³ach.Nie ¿yw do mnie urazy.Bóg mi œwiadkiem, ¿e bardzochcia³bym, abyœ wszed³ tam ze mn¹ -jednak w pewnym stopniu spoczywa na mnieodpowiedzialnoœæ, i nie móg³bym ci¹gn¹æ ze sob¹ takiego k³êbka nerwów w otch³añku prawdopodobnej œmierci i szaleñstwu.Powiadam ci, nie wyobra¿asz sobie, cosiê tam znajduje! Jednak¿e obiecujê, ¿e o wszystkim bêdê informowa³ ciê przeztelefon - jak widzisz mam dostatecznie du¿o drutu, aby dotrzeæ z nim do samegoœrodka ziemi i z powrotem.Wci¹¿ brzmi¹ w mej pamiêci te wypowiadane spokojnie s³owa i nadal pamiêtamgorej¹cy we mnie p³omieñ sprzeciwu.Tak bardzo pragn¹³em towarzyszyæ memuprzyjacielowi w wêdrówce w g³¹b prastarego grobowca, ale on okaza³ siênieugiêty.W pewnej chwili zagrozi³, ¿e przerwie ca³¹ wyprawê, je¿eli nadalbêdê siê upiera³.I groŸba okaza³a siê skuteczna, jako ¿e to on dzier¿y³ kluczdo wszystkiego.Pamiêtam to wszystko, ale nie przypominam sobie co konkretnieby³o naszym celem, czego szukaliœmy.Uzyskawszy, aczkolwiek z wahaniem, moj¹zgodê na przyjêcie jego koncepcji Warren podniós³ z ziemi zwój drutu ipod³¹czy³ przyrz¹dy.Kiedy skin¹³ g³ow¹ wzi¹³em do rêki aparat i usiad³em nastarym, wypranym z kolorów kamieniu p³yty nagrobnej opodal niedawno przez nasotwartego zejœcia do katakumb.Nastêpnie poda³ mi rêkê, zarzuci³ zwój drutu naramiê i znik³ w g³êbi owej niemo¿liwej do opisania kostnicy.Jeszcze przezpewien czas widzia³em blask jego latarni i s³ysza³em szelest ci¹gn¹cego siê zanim po ziemi przewodu; jednak poœwiata znik³a nieoczekiwanie, jakby przyjacielmój ni st¹d, ni zow¹d natrafi³ na za³om korytarza.DŸwiêk ucich³ równiegwa³townie.By³em sam, a jednak po³¹czony z nieznan¹ czeluœci¹ owymi magicznymiprzewodami, których izolowana powierzchnia po³yskiwa³a zielonkawo w s³abymœwietle nikn¹cego sierpa ksiê¿yca.Raz po raz spogl¹da³em na zegarek,przyœwiecaj¹c sobie latarni¹ i z narastaj¹cym niepokojem ws³uchiwa³em siê ws³uchawkê telefonu - jednak przez ponad kwadrans panowa³a w niej g³êboka cisza.Nagle us³ysza³em cichy trzask i zawo³a³em mego przyjaciela.Pomimo napiêcia, absolutnie nie by³em przygotowany na s³owa jakie dosz³y mnie zg³êbi tych mrocznych i niesamowitych katakumb i jeszcze nigdy nie s³ysza³em wg³osie Harleya Warrena równie silnego zdenerwowania i dr¿enia.Ten, któryjeszcze nie tak dawno, odchodz¹c, stara³ siê mnie uspokoiæ, zwraca³ siê terazdo mnie z wnêtrza grobowca dr¿¹cym szeptem, który brzmia³ bardziej z³owrogo ni¿najg³oœniejszy krzyk!— Bo¿e, gdybyœ móg³ widzieæ to co ja.Nie mog³em odpowiedzieæ.Odjê³o mi mowê i mog³em jedynie s³uchaæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]