[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pos³a³em zapytanie po linii s³u¿bowej, prosz¹c Alsever,¿eby dowiedzia³a siê tego.Ona spyta³a Jarvil, a ten Carrerasa,który siedzia³ ko³o Orbana — kucharza.Okaza³o siê, ¿e to by³pomys³ Orbana, który pozostawi³ najgorsz¹ robotê Rudkoskiemui pali³ siê, ¿eby pochwaliæ siê komuœ godnemu zaufania.Gdybym jada³ posi³ki z ¿o³nierzami, mo¿e zorientowa³bymsiê, ¿e dzieje siê coœ dziwnego.Jednak oficerowie nie byli wtaje-mniczeni.Przy pomocy Rudkoskiego Orban stworzy³ na statku gospo-darkê opart¹ na alkoholu.Przebiega³o to tak:Do ka¿dego posi³ku by³ jeden bardzo s³odki deser — budyñ,krem lub ciasto — który mog³eœ zjeœæ, jeœli znios³eœ jego kleistysmak.Je¿eli jednak deser sta³ na twojej tacy, kiedy podchodzi³eœz ni¹ do okienka recyklizera, Rudkoski dawa³ ci kwit na dziesiêæcentów i wrzuca³ s³odk¹ masê do kadzi fermentacyjnej.Mia³ dwiedwudziestolitrowe kadzie —jedna „pracowa³a", kiedy nape³nia³drug¹.Na tych dziesiêciocentowych kwitach opiera³ siê ca³ysystem, dziêki któremu mog³eœ kupiæ pó³ litra alkoholu (o wybra-nym smaku) za piêæ dolarów.Piêcioosobowa grupka nie jedz¹cawcale deserów mog³a kupiæ litr na tydzieñ; dosyæ na weso³y wie-czór, ale za ma³o, ¿eby mia³o to byæ powa¿niejszym problemem.Diana przynios³a mi tê wiadomoœæ razem z butelk¹ PêdzonkiRudkoskiego, nieudolnie zaprawionej œrodkiem zapachowym.Bimber dotar³ do mnie przez wiele r¹k, ale brakowa³o tylko kilkucentymetrów.Ciecz mia³a koszmarny smak truskawek zmieszanych z kmin-kiem.Nieoczekiwanie, w sposób typowy dla osób rzadko pij¹-cych alkohol, bardzo posmakowa³a Dianie.Kaza³em przynieœætrochê lodu i po godzinie zupe³nie siê ugrza³a.Ja nala³em sobietylko jeden kieliszek i nie dopi³em go.Kiedy by³a ju¿ na najlepszej drodze do ca³kowitego zapomnie-nia, mamrocz¹c coœ uspokajaj¹co do swojej w¹troby, nagle unios-³a g³owê i obrzuci³a mnie dzieciêco otwartym spojrzeniem.— Masz du¿y problem, majorze Williamie.— Nawet w po³owie nie tak du¿y, jak ty bêdziesz mia³a jutrorano, poruczniku doktorze Diano.— Och, nic mi nie bêdzie.— Pijackim gestem machnê³a rêk¹.— Trochê witamin, trochê glu.kozy i ociupinkê adre.naiiny,jeœli nic innego nie pomo¿e.Ty.ty.masz.du¿y.problem.— S³uchaj, Diano, mo¿e zaprowadzê ciê.— Powinieneœ.umówiæ siê z tym ³adnym kapralem Valdezem.Valdez by³ mêskim seksuologiem.— On ma tyle zrozumienia.Jego praca.Zrobi³by.— Rozmawialiœmy ju¿ o tym, pamiêtasz? Chcê pozostaæ taki,jaki jestem.— Jak my wszyscy.— Otar³a ³zê, która zapewne zawiera³ajeden procent alkoholu.— Wiesz, ¿e nazywaj¹ ciê Star¹ Cnot¹.Nie, to nie tak.Wbi³a wzrok w pod³ogê, a potem w sufit.— Star¹ Ciot¹ — o, w³aœnie.Spodziewa³em siê gorszych przydomków, jednak nie tak szybko.— Ma³o mnie to obchodzi.Dowódca zawsze ma jakieœ prze-zwisko.— Wiem.— Nagle wsta³a i zachwia³a siê.— Za du¿o wypi-³am.Muszê siê po³o¿yæ.Odwróci³a siê do mnie ty³em i przeci¹gnê³a tak energicznie,¿e zatrzeszcza³y jej koœci.Potem zaszemra³ zamek i tunika opad³ana pod³ogê; Diana wysz³a z niej i powoli podesz³a do mojej koi.Usiad³a i poklepa³a materac.— ChodŸ, Williamie.Jedyna okazja.— Rany boskie, Diano.To nie by³oby w porz¹dku.— Wszystko w porz¹dku — zachichota³a.— Przecie¿ jestemlekarzem.Mogê potraktowaæ ciê jak pacjenta; nic mi nie bêdzie.Pomó¿ mi z tym.Minê³o piêæset lat, a zapiêcia biustonoszy nadal umieszczaliz ty³u.D¿entelmen jednej szko³y pomóg³by jej rozebraæ siê, a potemwyszed³by po cichu.D¿entelmen wyznaj¹cy inn¹ szko³ê rzuci³bysiê do drzwi.Nie bêd¹c d¿entelmenem, zabra³em siê do dzie³a.Na szczêœcie straci³a przytomnoœæ, zanim poczyniliœmy jakieœpostêpy.Przez d³ug¹ chwilê cieszy³em siê widokiem i dotykiem jejcia³a, czuj¹c siê jak osio³, zanim zdo³a³em wzi¹æ siê w garœæ i ubraæ j¹.Podnios³em j¹ z ³Ã³¿ka — s³odki ciê¿ar — a potem zda³emsobie sprawê z tego, ¿e jeœli ktoœ zobaczy, jak taszczê j¹ na jejkwaterê, dziewczyna bêdzie na jêzykach wszystkich do koñcakampanii.Wywo³a³em Charliego, powiedzia³em mu, ¿e mieliœmytrochê gorza³y, która nie pos³u¿y³a Dianie, i poprosi³em go, ¿ebyprzyszed³ na drinka i pomóg³ mi zataszczyæ dobr¹ pani¹ doktordo domu.Zanim zapuka³ do drzwi, le¿a³a niewinnie w fotelu, cichochrapi¹c.Uœmiechn¹³ siê.— Lekarzu, lecz siê sam.Poda³em mu butelkê, ostrzegaj¹c przed zawartoœci¹.Pow¹-cha³ i skrzywi³ siê.— Co to jest, politura?— Nie, to robota naszych kucharzy.Pró¿niowa ksiê¿ycówka.Odstawi³ j¹ ostro¿nie, jakby mog³a eksplodowaæ przy wstrz¹œ-niêciu.— Przepowiadam gwa³towne zmniejszenie siê krêgu odbior-ców.Bêd¹ zgony w wyniku zatrucia.Ona naprawdê to pi³a?— No có¿, kucharze przyznaj¹, ¿e ten eksperyment niezbytim siê uda³; inne gatunki s¹ podobno lepsze.Taak, bardzo jejposmakowa³o.— No có¿.— Rozeœmia³ siê.— Do licha! No i co, tyweŸmiesz j¹ za nogi, a ja za rêce?— Nie, lepiej chwyæmy j¹ za ramiona.Mo¿e zdo³amy j¹poprowadziæ.Kiedy podnosiliœmy j¹ z fotela, jêknê³a, otworzy³a jedno okoi powiedzia³a:— Czeœæ, Charlie.Potem znów zamknê³a oko i da³a siê zaci¹gn¹æ na kwaterê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]