[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ogromny sklepiony ³uk trzyma³ siê jeszcze,lecz za nim otwiera³a siê nie nakryta ju¿ stropem jama; tunel by³ ods³oniêty, apo obu stronach bramy w urwistych œcianach zia³y ogromne wy³omy i szerokieszpary.Baszty zmieni³y siê w kupy gruzu.Gdyby Wielkie Morze unios³o siêgniewem i runê³o z burz¹ na œcianê gór, nie dokona³oby wiêkszego spustoszenia.Ca³y wewnêtrzny kr¹g, zalany bulgoc¹c¹ wod¹, wygl¹da³ jak kocio³ pe³enwrz¹tku, w którym ko³ysz¹ siê i miotaj¹ przeró¿ne szcz¹tki, belki, s³upy,skrzynie, beczki i rozbite narzêdzia.pogiête, wy³amane filary stercza³yrozszczepionymi g³owicami z topieli, lecz drogi by³y pod wod¹.Na pó³przes³oniêta oparami skalista wysepka majaczy³a jakby w wielkiej dali.Wci¹¿jeszcze czarna i smuk³a wie¿a Orthank sta³a nie tkniêta przez burzê.Jasna falaliza³a jej podnó¿a.Król i jego towarzysze patrzyli na to w os³upieniu.Rozumieli ju¿, ¿e potêgaSarumana leg³a w gruzach, lecz nie mogli poj¹æ, jak siê to sta³o.Kiedy pochwili odwrócili wzrok ku sklepieniu nad rozbit¹ bram¹, zobaczyli tu¿ obokolbrzymie rumowisko, a na nim dwie drobne figurki, wyci¹gniête w swobodnychpozach, w szarych p³aszczach, ledwie widoczne na kamieniach.Przy nich sta³ybutelki, miski i talerze, jak gdyby dopiero co zjedli obfity posi³ek i terazodpoczywali po trudzie.Jeden, jak siê zdawa³o, spa³, drugi, oparty plecami oskalny z³om, za³o¿ywszy nogê na nogê, a rêce pod g³owê, wydmuchiwa³ z ustd³ugie pasma i ma³e pierœcionki lekkiego, niebieskiego dymu.Theoden, Eomer i wszyscy Rohirrimowie d³ug¹ chwilê przygl¹dali im siê zezdumieniem.By³ to rzeczywiœcie niezwyk³y obrazek wœród spustoszenia Isengardu.Zanim jednak król zd¹¿y³ przemówiæ, ma³a osóbka puszczaj¹ca kó³ka dymuspostrzeg³a nagle jeŸdŸców, którzy nieruchomi i milcz¹cy wy³aniali siê z mg³y,i zerwa³a siê na równe nogi.By³ to jak gdyby m³odzieniec, lecz wzrostem dwarazy mniejszy, ni¿ bywaj¹ ludzie.G³owê mia³ odkryt¹ ukazuj¹c bujn¹kasztanowat¹ i kêdzierzaw¹ czuprynê, ale spowija³ go mocno zniszczony p³aszcztego samego kroju i koloru co p³aszcze, w których przyjaciele Gandalfa przybylido Edoras.Uk³oni³ siê bardzo nisko, k³ad¹c d³oñ na piersi.Potem, jak gdybynie spostrzegaj¹c wcale Czarodzieja i jego towarzyszy, zwróci³ siê do Eomera iTheodena.- Witajcie w Isengardzie, dostojni panowie! - powiedzia³.- Jesteœmy tuodŸwiernymi, Meriadok, syn Saradoka, do us³ug, a oto mój przyjaciel, któregoniestety, zmog³o zmêczenie! - Tu znowu szastn¹³ nog¹ w uk³onie.- Nazywa siêPeregrin, syn Paladina, z rodu Tuków.Pochodzimy z dalekiej pó³nocy.CzcigodnySaruman jest w domu, ale na razie zajêty rozmow¹ z niejakim Smoczym Jêzykiem.Gdyby nie to, z pewnoœci¹ wyszed³by na powitanie tak znakomitych goœci.- Z pewnoœci¹! - zaœmia³ siê Gandalf.- Czy to Saruman kaza³ wam pilnowaæswojej rozwalonej bramy i wypatrywaæ goœci w krótkich przerwach miêdzy jedn¹ adrug¹ butelk¹?- Nie, szlachetny panie, ten szczegó³ uszed³ jego uwagi - odpar³ Merry bardzoserio.- By³ zajêty czym innym.Rozkaz otrzymaliœmy od Drzewca, który przej¹³zarz¹d Isengardu.poleci³ mi przywitaæ w³adcê Rohanu w stosownych s³owach.Zrobi³em to, jak umia³em najlepiej.- A nas, swoich druhów, nie witasz wcale? Mnie i Legolasowi nic nie powiesz? -wybuchn¹³ Gimli, niezdolny ju¿ d³u¿ej panowaæ nad sob¹.- O ³ajdaki,w³Ã³czykije, powsinogi kud³ate! £adnie nas urz¹dziliœcie! Z drugiego koñcaœwiata gnamy przez bagna i puszcze, przez bitwy i œmieræ na wasz ratunek.A wytu sobie ucztujecie i le¿ycie brzuchami do góry, a na domiar wszystkiego æmiciefajki! Fajki! Sk¹d wytrzasnêliœcie fajkowe ziele, nicponie? Tam do licha! Takmnie na przemian z³oœæ i radoœæ rozpiera, ¿e cud bêdzie, je¿eli nie pêknê.- Z ust mi to wyj¹³eœ, Gimli - rzek³ œmiej¹c siê Legolas.Z t¹ ró¿nic¹, ¿e jabym przede wszystkim spyta³, sk¹d wytrzasnêliœcie wino?- Czego jak czego, ale dowcipu wam przez ten czas nie przyby³o - odezwa³ siêPippin otwieraj¹c jedno oko.- Zastajecie nas na polu chwa³y, wœród dowodówzwyciêstwa i zdobycznych ³upów, a pytacie, jak doszliœmy do tej odrobiny dobrzezas³u¿onych pociech.- Dobrze zas³u¿onych? - spyta³ Gimli.- Trudno mi w to uwierzyæ.JeŸdŸcy œmieli siê s³uchaj¹c tej rozmowy.- Nie ma w¹tpliwoœci - rzek³ Theoden - ¿e jesteœmy œwiadkami spotkaniakochaj¹cych siê przyjació³.A wiêc to s¹, Gandalfie, twoi zagubieni towarzysze?S¹dzone mi w tych dniach ogl¹daæ coraz to nowe dziwy.Wiele ich ju¿ widzia³em,odk¹d wyruszy³em z domu, a teraz oto mam przed sob¹ jeszcze jedno plemiê znanetylko z legend.Czy siê mylê, czy te¿ jesteœcie nizio³ki, a jak u was mówi¹:hobbitowie?- Hobbici, królu, jeœli ³aska - poprawi³ Pippin.- Hobbici? - powtórzy³ Theoden.- Dziwnie zmieniacie wyrazy, ale ta nazwabrzmi8 doœæ ³adnie.Hobbici! Wszystko, co s³ysza³em o was, blednie wobecrzeczywistoœci.Merry uk³oni³ siê.Pippin tak¿e wsta³ i z³o¿y³ królowi niski uk³on.- £askawy jesteœ dal nas, królu! Bo mam nadziejê, ¿e tak nale¿y sobie twojes³owa t³umaczyæ - rzek³.- Ale mamy nowe dziwo.Przewêdrowa³em bowiem wielekrajów, odk¹d opuœci³em w³asny, a nie spotka³em ludu, który by zna³ jakieœopowieœci o hobbitach.- Mój lud przyby³ przed laty z pó³nocy - odpar³ Theoden.- Nie bêdê ciê jednakzwodzi³: nie ma wœród nas legend o hobbitach.Mówi siê tylko, ¿e gdzieœ, bardzodaleko, za górami i rzekami, ¿yje plemiê nizio³ków, zamieszkuj¹ce nory wykopanew piaszczystych wydmach.Lecz legendy nie wspominaj¹ o wspania³ych czynach tegoplemienia, poniewa¿ wieœæ g³osi, ¿e nie lubi ono trudziæ siê i schodzi z oczuludziom, umiej¹c znikaæ b³yskawicznie, a tak¿e zmieniaæ g³os i æwierkaæ jakptaki.Teraz widzê, ¿e mo¿na by znacznie wiêcej o was powiedzieæ.- Z pewnoœci¹, królu - rzek³ Merry.- Na przyk³ad - ci¹gn¹³ Theoden - nikt mi nie mówi³, ¿e hobbici puszczaj¹ustami dym.- W tym nic dziwnego - odpar³ Merry - bo sztukê tê uprawiamy dopiero od kilkupokoleñ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]