[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Istnia³o te¿ du¿e prawdopodobieñstwo, ¿e ca³y budynek naszpikowanodetektorami ruchu.A poniewa¿ jego ty³ wychodzi³ na Lange Leidsedwarsstraat,tamtêdy te¿ nie da³oby siê wejœæ niepostrze¿enie.S¹ dwa sposoby skutecznej ochrony tego czy innego obiektu.Najbardziej znanymjest izolacja: zamek na górskim zboczu, podziemny skarbiec.Drugi sposób topowszechna dostêpnoœæ miejsca: budynek na miejskim skwerze, gdzie ka¿da próbawtargniêcia jest natychmiast zauwa¿ona.Dyrekcja Fundacji Wolnoœæ wybra³a tendrugi sposób i zamiast ca³kowicie polegaæ na wyrafinowanych œrodkachbezpieczeñstwa, skutecznie wykorzystywa³a setki ludzi - tych pracuj¹cych wbudynku i zwyk³ych przechodniów -jako czujnych stra¿ników.Budynek by³ dobrzestrze¿ony dziêki temu, ¿e by³ na widoku.Janson wkurzy³ siê na siebie: myœla³ szablonowo i ca³y czas przychodzi³y mu dog³owy rozwi¹zania dobre na kiedyœ, ale nie na teraz, nie na tê sytuacjê.Musia³myœleæ inaczej.Przypomnia³y mu siê s³owa Demaresta, s³owa niczym echo sprzed stu lat: „Niewidzisz wyjœcia? Powoli, spokojnie, naucz siê patrzeæ inaczej.Zamiast jednegoczarnego ³abêdzia, zobacz dwa bia³e.Naucz siê widzieæ kawa³ek tortu, zamiasttortu, w którym brakuje kawa³ka.Rzucaj koœæmi od siebie, zamiast do siebie.Nie ma to jak gestalt, s³onko, nie ma to jak gestalt.Naucz siê tego, abêdziesz wolny".Na kilka sekund zamkn¹³ oczy.Musia³ myœleæ tak jak oni.Uwa¿ali, ¿e najlepszymkamufla¿em jest powszechna dostêpnoœæ budynku i musia³ to wykorzystaæ.Spodziewali siê, ¿e jeœli ktoœ bêdzie próbowa³ tam wejœæ, spróbuje wejœæukradkiem i byli na to dobrze przygotowani.Dlatego nie wejdzie tam ukradkiem.Musia³ wejœæ oficjalnie, rzucaj¹c siê w oczy, g³Ã³wnym wejœciem.Ta operacjawymaga³a nie tajnoœci, tylko bezczelnoœci.Popatrzy³ na zwiniête w kulkê papiery walaj¹ce siê na pod³odze.- Masz gazetê?Cooper potruchta³ w k¹t kajuty i wróci³ z najœwie¿szym numerem „De Volksrant".Pierwsza strona by³a pomazana farbami i pastelami.- Nie masz niczego po angielsku?Holenderskie gazety s¹ po niderlandzku - wychrypia³ przepalonym g³osem Cooper.- Dlatego s¹ takie popieprzone.Rozumiem.- Janson powiód³ wzrokiem po nag³Ã³wkach, porównuj¹c odpowiedniki s³Ã³wangielskich i niemieckich z holenderskimi.Jego uwagê przyku³a niewielkawzmianka na drugiej stronie.- To - powiedzia³, stukaj¹c palcem w gazetê.- Mo¿esz mi to przet³umaczyæ?- Nie ma sprawy.- Cooper podniós³ g³owê, mobilizuj¹c siê i koncentruj¹c.- Jabym wybra³ co innego.Zaraz.Mówi³eœ kiedyœ, ¿e twoja matka jest Czeszk¹?By³a.Ju¿ nie ¿yje.Kurde, znowu paln¹³em gafê.Straszne.Umar³a nagle?- Zmar³a, kiedy mia³em piêtnaœcie lat, Barry.Zd¹¿y³em siê z tym pogodziæ.Cooper zmarszczy³ czo³o, trawi¹c to w milczeniu.Spoko - powiedzia³ w koñcu.- Moja zmar³a w zesz³ym roku.Nie mog³em nawetpojechaæ na pogrzeb.Strasznie siê tym gryz³em, ale gdybym pojecha³, od razuza³o¿yliby mi obr¹czki, wiêc po co? Bardzo to prze¿y³em.Przykro mi - powiedzia³ Janson.Cooper zacz¹³ pracowicie t³umaczyæ artyku³ na angielski.Artyku³ jak artyku³,na pierwszy rzut oka nic szczególnego.Czeski minister spraw zagranicznych,który sk³ada³ oficjaln¹ wizytê w Hadze, przyjecha³ do Amsterdamu.Mia³ spotkaæsiê tu z kierownictwem gie³dy i najwa¿niejszymi przedstawicielami œwiatafinansowego, ¿eby omówiæ mo¿liwoœci wspó³pracy holendersko-czeskiej.Kolejnabezcelowa podró¿ cz³owieka, którego zadaniem by³o podró¿owanie z nadziej¹ nazwiêkszenie zagranicznych inwestycji w kraju tych inwestycji potrzebuj¹cym.Holandia by³a bogata, Czechy biedne.Do podobnej podró¿y mog³o dojœæ przed stulaty, przed dwustu albo trzystu, i nieraz prawdopodobnie dosz³o.£atwo by³oprzewidzieæ, ¿e Czechy niewiele na niej skorzystaj¹.Ale móg³ skorzystaæ naniej Janson.- ChodŸmy na zakupy - powiedzia³, wstaj¹c.Cooper nie zdziwi³ siê nag³¹ zmian¹ tematu.Jego marihuanowy œwiat by³ równieprzypadkowy jak rzut koœæmi.Spoko - odrzek³.- Idziemy po ¿arcie?Nie, po garnitur.Drogi.Najmodniejszy.Aha - mrukn¹³ rozczarowany Cooper.- Jest taki sklep.Nigdy tam nie by³em, alewiem, ¿e jest drogi.Na Nieuwezijds Voorburgwal.To nie daleko, kilka ulicst¹d.Œwietnie.Pójdziesz ze mn¹? Przyda mi siê t³umacz.– T³umacz t³umaczem, aleJanson chcia³ przede wszystkim umkn¹æ ewentualnym obserwatorom, którzyspodziewali siê zapewne, ¿e bêdzie sam.- Chêtnie - odpar³ Cooper.- Ale kartê kredytow¹ ka¿dy tu zrozumie.Gmach, w którym mieœci³a siê Magna Plaza, wzniesiono przed stu laty.Wtedy by³atu poczta, chocia¿ zdawa³o siê, ¿e te wszystkie kamienne ozdoby, ³ukowatesklepienia, pilastry, galerie i ma³e, niszowate galeryjki zupe³nie do pocztynie pasuj¹.Dopiero gdy w gmachu urz¹dzono centrum handlowe, prze³adowaneozdobami wnêtrze nabra³o odpowiedniego smaku.Teraz mieœci³o siê tuczterdzieœci sklepów.W jednym z luksusowych salonów z odzie¿¹ mêsk¹ Jansonprzymierzy³ garnitur rozmiaru piêædziesi¹t trzy.By³ to garnitur od Ungaro iwed³ug przywieszki kosztowa³ odpowiednik dwóch tysiêcy dolarów.Paul by³regularnie zbudowany i wiêkszoœæ ubrañ pasowa³a na niego jak ula³.Garnitur odUngaro te¿.Natychmiast przytruchta³ do nich sprzedawca o wy¿elowanych, zaczesanych do góryw³osach.Przytruchta³ i przylgn¹³ do Jansona jak pijawka.- Le¿y idealnie, jeœli wolno mi zauwa¿yæ.- By³ lizusowsko uprzejmy i na pewnozawsze kr¹¿y³ wokó³ ubrañ o czterocyfrowej cenie.– Ten materia³ wygl¹da napanu wspaniale.Bardzo elegancki garnitur.Szykowny, lecz stonowany.- Tak jakwielu Holendrów, mówi³ po angielsku z ledwo s³yszalnym akcentem.Janson spojrza³ na Coopera.Jego oczy, nabieg³e krwi¹ i rozkojarzone,wskazywa³y na to, ¿e otumaniaj¹ca go mentalna mg³a nie ca³kiem opad³a.Powiedzia³, ¿e ci w tym dobrze.Barry, kiedy ktoœ mówi po angielsku, nie musisz t³umaczyæ - odrzek³ Janson iprzeniós³ wzrok na sprzedawcê.- Rozumiem, ¿e przyjmuj¹ pañstwo gotówkê.Jeœliskrócicie rêkawy, kupiê go.Jeœli nie, poszukam czego innego.Mamy krawca, ale nie tutaj.Móg³bym podes³aæ garnitur jutro rano, przezpos³añca.Przykro mi, ale nic z tego.- Janson odwróci³ siê, ¿eby odejœæ.Chwileczkê - zatrzyma³ go tamten, widz¹c, jak wyparowuje jego pro wizja.-Jakoœ to za³atwimy.Proszê daæ mi dziesiêæ minut, porozmawiam z nim.Mawarsztat po drugiej stronie ulicy.Pójdê tam i osobiœcie wszystkie godopilnujê.Bo, jak mówicie w Stanach, klient ma zawsze racjê.S³owa mi³e uchu ka¿dego Amerykanina - powiedzia³ Janson.Wiem - odrzek³ ostro¿nie sprzedawca.- Wszyscy o tym wiedz¹.WaszyngtonRos³y mê¿czyzna w garniturze zatrzyma³ taksówkê na rogu Osiemnastej i M, ko³obaru z grillem, w którego oknach mruga³ neon reklamuj¹cy gazowany napój.Taksówkarz mia³ na g³owie turban i lubi³ s³uchaæ radia publicznego.Jego nowypasa¿er by³ dobrze ubrany, choæ trochê za szeroki w pasie i w biodrach.Pewniemóg³ wycisn¹æ sto czterdzieœci kilo, ale lubi³ te¿ piwo i wo³owinê i niewidzia³ powodu, ¿eby zmieniaæ swoje przyzwyczajenia.By³ dobry w swoim fachu inikt na niego nie narzeka³, poza tym nie robi³ przecie¿ za modela.- Do Cleveland Park - rzuci³.- Macomb Street czterysta trzydzieœci.Hindus powtórzy³ adres, nastêpnie zapisa³ go i ruszyli.Gdy dojechali namiejsce, okaza³o siê, ¿e numer czterysta trzydzieœci to zamkniêty supermarket,ciemny, opustosza³y i zabity deskami.To na pewno tu? - spyta³ taksówkarz.Tak - odrzek³ mê¿czyzna.- Mo¿e pan zajechaæ od ty³u? Mam tam coœ do zabrania.Oczywiœcie.- Gdy jechali powoli wzd³u¿ niskiego, przeszklonego budynku,pasa¿erowi mocniej zabi³o serce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]