[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbowa³ygo wystraszyæ, by odfrun¹³ z ich pó³ki.Rêce ptasznika by³y bardzo wprawne, a wka¿dym stadzieby³o wiele mew.Bia³a kreska na szarym klifie, wymalowana ich cia³ami przezStwórcê,wygl¹da³a jak gruby sznur, z którego ktoœ wyrywa kilka Ÿdziebe³.Cz³owiekwk³ada³ dwadzieœciazabitych ptaków za pas, krzycz¹c: „Tarning nard!” – ci¹gnijcie mnie.Iodfruwa³.”Mirek ockn¹³ siê i z przera¿eniem zapyta³:– Gdzie jesteœmy?– Zbli¿amy siê do Blackpool.– Mieliœmy zmieniæ siê w Birmingham?– Nie ma sprawy.Jakoœ to prze¿y³em.Zatrzymaliœmy siê na najbli¿szym truck stopie.Wnêtrze przypomina³o portow¹tawernê –by³o pe³ne marynarskiej zadumy i kierowców trucków.Jeden z ci¹gników drogowychzestercz¹c¹ w górê, b³yszcz¹c¹ rur¹ wydechow¹ i wypucowan¹, niebiesk¹ kabin¹,sta³ przedoknem.Ciê¿arówka jak okrêt mia³a na burcie nazwê: „Jenny's touch”.Po obiedzie Mirek poœpiesznie zasiad³ za kierownic¹.Znów przypad³o mi miejsceobokKryszki.Przed nami by³ ostatni etap autostrady M6 do Carlisle.Od chwili, gdy Kryszka wyzna³a nam swe pochodzenie, sta³a siê inna.Z jej mi³ejtwarzycywilizowanego luntrusa, bówki, urwipo³cia znik³a elektrycznoœæ.Uchwyci³em siêtej nitki izacz¹³em z ni¹ rozmawiaæ jakby ze œrodka trwaj¹cego ju¿ dialogu.– Myœlisz, ¿e zastaniemy Janice w Dunvegan? – Mirek dos³ysza³ to pewnie, leczniereagowa³.– Nie wiem.Musia³o staæ siê coœ powa¿nego, bo przecie¿ znamy siê tak d³ugo itrudno misobie wyobraziæ Janice znikaj¹c¹ bez ¿adnej wiadomoœci.Ale mogê byæ pewna, ¿ezastanê tamBilla.– Co mia³by tam robiæ twój szef?– Decyzja za³o¿enia firmy na Old Storr wynik³a st¹d, ¿e Bill pozna³ Mc Leodów.Uczy³ siêna Harvardzie z jednym nich, Torquilem, i liczy³ na to, ¿e uda mu siê wynaj¹æczêœæ zamku napotrzeby biura.– Przecie¿ macie ju¿ firmê na Old Storr, po co jeszcze w Dunvegan?– Na Old Storr jest tylko laboratorium i stajnia naszych informatyków.– Stajnia.?– No, tak mówimy.Bo dobrego informatyka trzeba z³apaæ jak dzikiego konia nalasso,wywieŸæ, najlepiej na koniec œwiata, ¿eby nikt o nim nie wiedzia³, i ukryæprzed konkurencj¹.Mówiê ci: strockery podbij¹ œwiat! Jutro nie bêdzie ju¿ mo¿na siê ruszyæ bezwirtualnejczapeczki, do której da siê przesy³aæ wszystko – kto wie, mo¿e kiedyœ nawetmyœli, nawetuczucia?– I ty w to wszystko wierzysz?– Wierzyæ? – zapyta³a sam¹ siebie.– Nie, to nie kwestia wiary.Oni po prostuto zrobi¹.Trzeba siê na to przygotowaæ.– Oni.Ty nie jesteœ jedn¹ z nich?– Ja wiem? Chyba nie.Jaki zreszt¹ jest dziœ margines wolnej woli?– Wiêc nie jesteœ jedn¹ z nich?– Czy to ci przeszkadza? – westchnê³a.– Nie cierpiê Old Storr! Wybór tej wyspyto by³ b³¹d.Tam po prostu nie da siê ¿yæ! Jeszcze latem, od czerwca do wrzeœnia, no mo¿e.Ale kiedyprzychodzi zima, wszyscy mamy depresje.W czasie silnego sztormu g³uchniemy natydzieñ,szyby pokrywaj¹ siê nalotem soli, a wiatr znosi do morza anteny satelitarne.– Wiêc po co?– Nie wszystko mo¿na od razu wiedzieæ.Zgadzasz siê?– Oczywiœcie, ¿e nie! – zanotowa³em jej minê, podoba³a jej siê ta odpowiedŸ.Uœmiechnê³asiê ³obuzersko.– Zastanawiam siê – mówi³em – jak oni, tamci dawni mieszkañcy, mogli tam ¿yæ?– Tego nie wiem.Ale byli szczêœliwi.Nie mieli nic, nawet pogody.a byliszczêœliwi.Rozumiesz to?Nagle Mirek przyhamowa³ i samochód zmieni³ pas.Kryszka z³apa³a mnie za szyjê ipoczu³em na ramieniu jej cia³o.Nie wypycha³a wat¹ stanika, to fakt.Owion¹³mnie jej zapach –woñ perfum i za¿enowania.Pod koniec mêcz¹cego dnia znów siedzia³em za kierownic¹.Mirek zacz¹³ zje¿d¿aæna prawypas i o ma³o nie doprowadzi³ do czo³owego zderzenia z pêdz¹cym na nas jaguarem.Kryszkanalega³a, byœmy zatrzymali siê w Forcie William.Nie by³o w tym wiele sensu –stamt¹d by³ ju¿tylko jeden dwugodzinny skok do Kyle, gdzie mogliœmy z³apaæ wieczorny prom naSkye.Upiera³a siê jednak – chcia³a koniecznie napiæ siê piwa w pubie Stary Gwizdeknad brzegiemLoch Fart.Czyta³a, ¿e by³ to ulubiony pub Roberta Burnsa.Recytowa³a g³oœno wsamochodziefragment „Tama O'Shantera”:Inspiring bold John BarleycornWhat dangers thou canst make us scorn;Wi' tipenny, we fear nae evil;Wi' usquebae, we'll face the devil!I œmia³a siê perliœcie.Wydawa³o siê, ¿e zapomnia³a ju¿ o porannej Mirkowejkompromitacjilub z lekcewa¿eniem zepchnê³a to wspomnienie na dno duszy.W szumie motoru ipisku oponna zakrêtach zdo³aliœmy uchwyciæ jedynie ostatni¹ metaforê – „twarz diab³a”.Góry, przez które siê przedzieraliœmy, stanowi³y ulubion¹ krainê romantycznychpoetów.Pejza¿e za oknami by³y dramatyczne, zakrêty te¿
[ Pobierz całość w formacie PDF ]