[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z tego w³aœnie powodu nie mia³a ju¿ doœæ si³y, by byæ sob¹ - dziewczyn¹, któratak jak wszyscy ludzie na œwiecie, potrzebowa³a do szczêœcia innych.Ale tychinnych by³o tak trudno zrozumieæ! Reagowali w sposób nieprzewidywalny, chowalisiê za murami obronnymi i jak ona okazywali obojêtnoœæ wobec wszystkiego.Gdypojawia³ siê ktoœ bardziej otwarty na ¿ycie, albo natychmiast go odrzucali,albo skazywali na cierpienie, uznaj¹c za gorszego i "naiwnego".Zgoda.Mo¿e swoj¹ Bit¹ i determinacj¹ wywarta wra¿enie na wielu, ale dok¹ddotarta? Do pustki.Do ca³kowitej samotnoœci.Do Villete.Do przedsionkaœmierci.Wyrzuty sumienia z powodu próby samobójstwa powróci³y i znowu stanowczo je odsiebie odsuniêta, bo teraz odczuwa³a coœ, na co nigdy wczeœniej sobie niepozwala³a: nienawiœæ.Nienawiœæ.Mog³a dotkn¹æ tej niszczycielskiej energii, która emanowali z jejcia³a - niemal równie fizycznej jak œciany, pianino czy pielêgniarki.Pozwolili, nie zwa¿aj¹c, czy by³o to dobre czy z³e, by to uczucie ujrza³oœwiat³o dzienne.Mieli doœæ samokontroli, masek, uk³adnoœci.Teraz chcia³aprze¿yæ swoje ostatnie dwa czy trzy dni jak najbardziej nieuk³adnie.Zaczêto siê od policzka, który wymierzyli cz³owiekowi starszemu od niej,zaatakowali pielêgniarza, nie starali siê przymilaæ do nikogo, ani rozmawiaæ,kiedy czu³a, ¿e pragnie samotnoœci, a dziœ byli na tyle wolna, by pozwoliæsobie na nienawiœæ i doœæ rozs¹dna, by nie zacz¹æ rozbijaæ wszystkiego wokó³siebie, bo nie zamierzali spêdziæ koñcówki swego ¿ycia w szpitalnym ³Ã³¿ku,otumaniona œrodkami uspokajaj¹cymi.W tej chwili nienawidzi³a wszystkiego, co siê dato.Siebie samej, œwiata,krzes³a na swojej drodze, zepsutego kaloryfera w korytarzu, ludzi wspania³ych ikryminalistów.Byli zamkniêta w szpitalu psychiatrycznym i mog³a odczuwaæ to,co zazwyczaj ludzie ukrywaj¹ przed sob¹, bo wszyscy zostaliœmy wychowani tak,by tylko kochaæ, akceptowaæ, znajdowaæ rozwi¹zania, unikaæ konfliktów.Weronikanienawidzili wszystkiego, ale przede wszystkim sposobu, w jaki ¿y³a, nie widz¹cnigdy setek innych Weronik, które w niej mieszka³y, które by³y fascynuj¹ce,szalone, ciekawe œwiata, odwa¿ne, gotowe na ryzyko.W pewnym momencie poczuta nawet nienawiœæ do osoby, któr¹ kocha³a najbardziejna œwiecie, do swojej matki.Do tej wspanialej kobiety, która w dzieñpracowali, a w nocy zmywali naczynia,poœwiêcaj¹c swoje ¿ycie, by wykszta³ciæ córkê, zapewniæ jej naukê gry nafortepianie i na skrzypcach, ubraæ j¹ jak ksiê¿niczkê, kupuj¹c markowe buty ispodnie, podczas gdy sama latami nosili przerabian¹, star¹ sukienkê."Jak mogê nienawidziæ kogoœ, kto dal mi sam¹ mi³oœæ?" - pomyœla³a zawstydzona,ale za póŸno, bo nienawiœæ przedarta siê ju¿ na wolnoœæ, bo ju¿ otworzyli drzwiw³asnego piekli.Nienawidziæ mi³oœci, któr¹ j¹ obdarowano, nie ¿¹daj¹c niczegow zamian, to przecie¿ by³o absurdalne i wbrew prawom natury.Ale to w³aœnie tej bezinteresownej mi³oœci uda³o siê przepe³niæ Weronikêpoczuciem winy i tchn¹æ w ni¹ potrzebê, by sprostaæ jej oczekiwaniom, nawetje¿eli mia³o to za sob¹ poci¹gn¹æ rezygnacjê ze wszystkich marzeñ.Ta w³aœniemi³oœæ przez lata starali siê ukryæ przed ni¹ wyzwania losu i zepsucie œwiata,nie zwa¿aj¹c, ¿e kiedy pewnego dnia Weronika zda sobie z nich sprawê, niebêdzie mia³a ¿adnej broni, by stawiæ im czo³a.A jej ojciec? Ojca równie¿ nienawidzi³a.Bo w przeciwieñstwie do matki, którapracowali bez wytchnienia, on korzysta³ z ¿ycia, zabiera³ j¹ do barów i doteatru.Bawili siê œwietnie razem, gdy byli nastolatk¹ kochali go skrycie, takjak kocha siê mê¿czyznê, nie ojca.Nienawidzili go, bo byt zawsze takiczaruj¹cy, taki ciep³y dla wszystkich, tylko nie dla matki, jedynej kobiety,której naprawdê siê to nale¿a³o.Nienawidzili wszystkiego.Biblioteki ze stert¹ ksi¹¿ek pe³nych recept na ¿ycie,szko³y, w której ca³e noce tracili na naukê algebry, chocia¿ nie zna³a nikogo -prócz nauczycieli przedmiotu i matematyków - komu algebra by³aby potrzebna doszczêœcia.Dlaczego zmuszano j¹, by tyle uczy³a siê algebry, geometrii i ca³ejtej masy ca³kowicie nikomu niepotrzebnych rzeczy?Weronika pchnê³a drzwi œwietlicy, podesz³a do pianina i otworzy³a je.Z ca³ejsi³y uderzy³a w klawisze.Szalony chaotyczny, akord rozleg³ siê echem w pustympomieszczeniu, odbi³ siê od œcian i powróci³ do jej uszu jako bolesny, niemalrozdzieraj¹cy duszê ha³as.Ale w tej chwili w³aœnie ten dŸwiêk najlepiejodzwierciedla³ jej nastrój.Zaczêta uderzaæ w klawisze i znów na wszystkie strony rozbrzmia³y bez³adnedŸwiêki."Jestem szalona.Mogê to robiæ.Mogê nienawidziæ i mogê waliæ jak opêtana wpianino.Od kiedy to chorzy umys³owo umiej¹ harmonijnie s¹czyæ dŸwiêki?"Uderzy³a w pianino raz i drugi, dziesi¹ty i dwudziesty, a za ka¿dym uderzeniemjej nienawiœæ mija³a, a¿ w koñcu znik³a zupe³nie.Ogarn¹³ j¹ g³êboki spokój.Znów spojrza³a na niebo pe³ne gwiazd, na ksiê¿yc wpierwszej kwadrze, jej ulubiony, wype³niaj¹cy œwietlicê bladym œwiat³em.Powróci³o poczucie, ¿e Nieskoñczonoœæ i Wiecznoœæ poda³y sobie rêce iwystarczy³o zadumaæ siê nad jedn¹ z nich, nad Wszechœwiatem bez granic, byodczuæ obecnoœæ drugiej - Czasu, który nigdy siê nie koñczy, który nie mija,lecz zastyga w TeraŸniejszoœci, w której drzemi¹ wszelkie sekrety ¿ycia.Zanimdosz³a z oddzia³u do œwietlicy pozwoli³a sobie na nienawiœæ intensywn¹, siln¹,bez najmniejszych wyrzutów sumienia.Pozwoli³a na negatywne, t³amszone w duszyprzez lata uczucia, wyp³ynê³y w koñcu na powierzchniê.Teraz, kiedy je odczuta,byty ju¿ zbêdne, mog¹cy znikn¹æ.Zastyg³a w ciszy, ¿yj¹c chwil¹ teraŸniejsz¹, pozwalaj¹c, by mi³oœæ wype³ni³aprzestrzeñ opuszczon¹ przez nienawiœæ.A gdy j¹ poczuta, zwróci³a siê kuksiê¿ycowi i zagraca na jego czeœæ sonatê, w przeœwiadczeniu, ¿e ksiê¿yc jejs³ucha, jest dumny a gwiazdy mu zazdroszcz¹.Dlatego zagraca te¿ dla gwiazd,dla parku i dla gór niewidocznych w mroku, ale których obecnoœæ wyczuwa³a.W po³owie drugiego utworu zjawie siê wariat Edward, nieuleczalny schizofrenik.Nie przestraszy³a siê, wrêcz przeciwnie, uœmiechnê³a siê do niego i ku swemuzdumieniu zobaczy³a, ¿e odwzajemnia jej uœmiech.Równie¿ do jego odleg³ego œwiata, odleglejszego ni¿ ksiê¿yc, przedarta siêmuzyka i sprawi³a cud."Muszê kupiæ nowe etui na klucze" - pomyœla³ doktor Igor, otwieraj¹c drzwiswego ma³ego gabinetu, mieszcz¹cego siê w szpitalu Villete.Stare ca³kiem ju¿siê rozpad³o, a mata metalowa ozdoba w³aœnie potoczy³a siê po pod³odze.Doktor Igor pochyli³ siê, by j¹ podnieœæ.Co zrobiæ z tym kawa³kiem metaluprzedstawiaj¹cym herb Ljubljany?By³oby najlepiej go wyrzuciæ.Móg³by te¿ oddaæ go do naprawy.Albo podarowaæherb wnuczkowi, ¿eby siê nim bawi³.Te ewentualnoœci wyda³y mu siê absurdalne.Etui do kluczy to nie jakieœ wielkie pieni¹dze, a wnuczka nie obchodz¹ ¿adneherby, spêdza ca³y czas przed telewizorem, albo graj¹c w gry komputerowesprowadzane z W³och.Mimo to nie wyrzuci³ etui, wsadzi³ je do kieszeni, abyzadecydowaæ póŸniej, co z nim zrobi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •