[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Snadź brak uczuć nie zawsze dodaje zdrowia.- Jego widok mamie nie zaszkodzi; mama go tak kochała, zawsze o nim wspomina i widzieć go pragnie.Chodź ze mną! - powiedziała Maria i weszliśmy.Czułe było powitanie; pamiętam jakby dzisiaj, i dzisiaj łzy mi się ci-sną do oczu na to wspomnienie, jak wtenczas przy przywitaniu, ale i łzy dzisiejsze jak różne od tamtych.Jak mnie ściskała, witała słowy, spojrzeniem i łzami; ile pytań czułych, ile próśb do Marii, by mi na niczym nie zbywało.O, ja bardzo kochałem ciotkę biedną; matkę kochającą wraz z szatą dziecinną zostawiłem za sobą, ojca nie znałem, stryj był mi tylko nauczycielem.Jedyny epizod czułości, pieszczot, co tak miłe są sercu, przeżyłem w domu dobrej ciotki; krótki to był epizod; jedna oaza zielona na stepach życia mego!.O, gdybym mógł wszystkie chwile te jedne po drugich wskrzesić, 96iskry w popiele rozniecić, odczarować dawne życie, ożywić zamarłe perły życia mego, ja bym pisał cudowne poezje, bo moje dzieje były poematem, godziny i chwile przechodziły jak piosnki, jak dumki; my-śli moje były dobre i wielkie, chęci wyniosłe, uczucia szczytne, a marzenia latały tak wysoko, że ja nędzny karzeł drżę na wspomnienie olbrzymich gmachów, w których memu życiu było za ciasno; bom byłdobry, był młody, bom kochał, i jak kochałem! Najgorętsze mi dziś zostały łzy; gdybym tymi nawet był zdolny pisać, pisałbym nędzną prozę.I byłem kochany!.nasze serca zrozumiały się prędzej niżeli słowa, niżeli oczy nawet!.Zimne słowa dzisiejsze, wyście pędzlem, by kształt ciała odmalować, wyście cyrklem, by geometryczny zrobić rozbiór; ale nie wam na jaw wydać duszę, poezję, młodość i miłość!.Rysy twarzy zmieniają się i ścierają w pamięci, choćby to była twarz przyjaciela lub kochanki; któż jest w stanie oddać wszystkie odcienie stanowiące fizjonomię mocnego uczucia, odcienie, które są pół światłem, pół cieniem, falą na wodzie, obłokiem na niebie!.dosyć że kochałem i byłem kochany.Chwila po chwili, dzień po dniu mijały spokojnie, jak wiersz po wierszu z wielkiego poematu, którego byliśmy twórcami i przedmiotem razem.A choć czasem dotknęła nas proza ojca lub brata, były to jakby godziny, bijące na domowym zegarze, którego pamięć niknie wraz z głosem! nie kochali mnie i nieraz uwa-żałem, że krzywo patrzali na naszą miłość widoczną, ale życie ich było tak odrębne od naszego i chociaż ledwie pokojem oddzielone, przecie dalekie było o całą różnicę Grenlandii i Włoch, że mało zważaliśmy na nich.Prócz tego pokój chorej matki był naszą świątynią, dla nich było to nudne, niezrozumiałe; widzieli przy tym dobrze, ie matka, we wszystkim uległa, była nieugiętą, gdy szło o los i szczęście jedynej przyjaciółki i córki.Maria, zupełnie w tym podobna do matki, silna jej przywiązaniem, miała moc duszy, której niezłomnego hartu nieraz już poznali w mniejszych rzeczach, a zatem z cicha pomrukując 97zdobywali nas swoim chodem zegarkowym.Matka zaś nie była dla nas prozą; jej życie chorowite, twarz blada, cierpienia nerwowe, głos ledwie dosłyszalny były poezją smutku.Mi-łość dla niej i jej pobożne modlitwy naszą były wiarą!.I całe swe serce czułe, całą moc przywiązania przez tyle lat cierpienia i samotności zebraną dzieliła równo między nas, tak jak my dzieliliśmy wszystkie około niej starania na równe części.Dobrze ona rozumiała uczucia nasze i chociaż nie rozmawiała z nami o tym, z wyraźną pociechą patrzała na nas.I cóż dziwnego! miłość nasza była dla niej ostatnim uśmiechem uciekającego życia!.Zresztą byliśmy zupełnie wolni; osobliwe wieczory!.boskie wieczory! ileż ja od tego czasu przepędziłem wieczorów!.hucznych wieczorów wiejskich pełnych biesiad, kobiet, świateł, tańców, ubiorów, zapachów; wieczorów wiejskich, w ogrodzie pod drzewem, przy świetle księżyca, przy pieniu słowika, na wodzie, wśród szumu fali roz-kosznej łódki ukołysanej ruchem; garści lat moich rzucałem za rozko-sze wieczorne, garści marzeń rzucałem w ogród, w wody, w niebo, w księżyc, w pienia słowicze, a przecież wszystkie wieczory moje oddał-bym za jeden, jakich tam przeżyłem tyle.Była wielka ulica lipowa, przeszłych pokoleń powiernica; była nią równie dla nas, jak będzie dla pokoleń przyszłych.Tam spędzaliśmy zwykle wieczory nasze; ile tam zostało słów naszych, ile uczuć i marzeń!.Nieraz do północy chodziliśmy po ciemnej ulicy, rozmawiali słowy, milczeniem i westchnieniami!.ile planów na przyszłość, gmachów sztuką wyobraźni wzniesionych!.Odwieczne lipy! nieme świadki naszych rozmów i uniesień, wy stoicie nieruchome, a nasze gmachy w proch ruoęły! wy stoicie, tym samym szeptając głosem do starszego pokolenia na ich codzienne, obojętne troski, jakim odpowiadaliście na poetyczne uniesienia młodych kochanków!.Chodząc po ulicy modliła się; ja cicho 98szedłem koło niej i byłem pobożny wiarą w jej czystą złożoną duszę; a potem co dzień jedno, co dzień nowe pożegnanie; i jeszcze raz wracaliśmy, żegnali drzewa, żegnali siebie do jutra; odprowadzałem ją do domu, rękę uścisnąłem, uściśnięty nawzajem, i wracałem sam nazad do ulicy lipowej, by rozpamiętywać każde słowo, każde wejrzenie.Skąpy bogacz, rachowałem po tysiąc razy skarb mój; bo miłość Marii i szczęście z nią rojone były mi najdroższym skarbem.III- Nie wierzę, aby ci ten zachwalony nowy doktór mógł co pomóc; wszakże jeździliśmy od doktora do doktora, od miasta do miasta.cóż to pomogło, natraciłem, panie dobrodzieju, pieniędzy niemało i na tym skończyło się - mówił pan wujaszek.- Ten pan Szmitian wydaje się być szarlatanem, jakiś magnetyzer!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]